Autor Wiadomość
wladek
PostWysłany: Nie 16:25, 15 Kwi 2018    Temat postu:

---
Szachy dla prezesa ---> Z. Bońka
-
Kompozycja szachowa - reklamuje matowanie na --> Diagramie!
--
1_2
- Diagram -- 1
Mat w 2 posunięciach - #2 --- 1.Gf5 - grozi - 2. Kg4# --- 1. Gf5 - Gxf5 - 2. Kf3 - mat

--
3_4
Diagram -- 3
1. Gf5 - Wf5 -- 2. He3 - mat --- ---- siatka matowa --- 1. Gf5 - Kf5 - 2. Hxd5 - mat

--
5_6
Diagram - 5
1. Gf5! - d4 -- 2. Ha5 - szach - mat ---- ---- 1. Gf5 - g4 - 2. Hf4 - mat

Nauka matowania --- to początkowa edukacja szachowa!

Laszlo Polgar zalecał - by dzieci uczyć matowania od pierwszych zajęć
szachowych , czyli uczyć szachów - a nie zabawy szachami.
Czy dzieci są wyszkolone i potrafią matować w 2 czy w trzech posunięciach zalezy
od: - nauczycieli szachów i od ludzi co administrują stronami szachowymi.
----
wladek
PostWysłany: Pią 14:20, 18 Sie 2017    Temat postu:

Polityka.pl 17 sierpnia 2017

Atak terrorystyczny w Barcelonie: 14 osób nie żyje,
kilkadziesiąt jest rannych

Popołudniu 17 sierpnia rozpędzona furgonetka wjechała w tłum pieszych na
głównym deptaku stolicy Katalonii. W nocy doszło do próby drugiego zamachu w Cambrils.

Policja udaremniła próbę zamachu terrorystycznego w Cambrils.

Policja udaremniła próbę zamachu terrorystycznego w Cambrils.
Po południu 17 sierpnia rozpędzona furgonetka wjechała w tłum ludzi przebywających na placu Katalońskim w centrum Barcelony. Policja potwierdziła, że zajście na placu było atakiem terrorystycznym. Do zamachu przyznało się tzw. Państwo Islamskie.

Kataloński minister spraw wewnętrznych Joaquim Forn podał oficjalną liczbę ofiar zamachu. Zginęło 14 osób, a przynajmniej 100 zostało rannych. Rząd Hiszpanii ogłosił żałobę narodową, która potrwa do 20 sierpnia.

Z doniesień świadków zdarzenia wynika, że kierowca wypożyczonej furgonetki nawet nie próbował hamować. Biały Fiat wjechał na plac Kataloński, skierował się prosto na chodnik i taranował pieszych, pędząc bulwarem La Rambla. Zamachowiec przejechał około 600 metrów aż do placu La Boqueria, celując w przechodniów. Wreszcie uderzył w kiosk. Później miał wysiąść z pojazdu i uciec z miejsca zbrodni. Prawdopodobnie oprócz kierowcy, w furgonetce przebywał także jego wspólnik.

Na ulicach zapanował chaos. Na umieszczonych w sieci filmach nakręconych przez naocznych świadków, zaraz po tym, jak furgonetka uderzyła w tłum, widać było biegających w panice ludzi oraz leżące na ziemi ofiary zamachu. Osoby, którym udało się uniknąć potrącenia przez samochód pomagały tym, które leżały ranne na ziemi. Na miejscu bardzo szybko zjawiły się policja i służby pogotowia, które udzielały pomocy rannym.


To nie był zamach samobójczy – napastnicy mieli zamiar uciec z miejsca zbrodni drugą białą furgonetką, która przez jakiś czas jechała za pojazdem zamachowców. W ostatniej chwili drugi samochód skręcił z drogi. Policja odnalazła go w miasteczku Vic w Katalonii, około 70 km od Barcelony.

Policja udaremniła drugi zamach

Zgodnie z planem terrorystów tej samej nocy miało też dojść do drugiego zamachu w Cambrils – na południowy zachód od Barcelony. Jadący samochodem osobowym napastnicy, chcieli wjechać w tłum ludzi. Kiedy opuścili pojazd zostali zastrzeleni przez policjantów.

W Cambrils ucierpiało 7 osób. Pięć z nich to kierowca i pasażerowie samochodu. Ranny został także jeden policjant. Funkcjonariusze przeprowadzili na miejscu kilka kontrolowanych eksplozji. Terroryści mieli ze sobą ładunki wybuchowe.

W nocy z 17 na 18 sierpnia doszło również do eksplozji w jednym z katalońskich domów w mieście Alcanar. Policja potwierdziła, że zajście jest powiązane z zamachem terrorystycznym w Barcelonie, ale nie udzieliła bardziej szczegółowych informacji. Teraz bada powiązania wszystkich trzech zdarzeń.

Znamy tożsamość jednego z podejrzanych

Policja aresztowała trzy osoby podejrzane o związek z atakiem terrorystycznym na głównej arterii stolicy Katalonii. Kolejna została zastrzelona przez policjantów w trakcie strzelaniny, do której doszło w nocy na przedmieściach Barcelony.

Funkcjonariusze podali do wiadomości publicznej tożsamość osoby, która prawdopodobnie wypożyczyła białego Fiata użytego do przeprowadzenia zamachu. To Driss Oukabir. Urodził się w Aghbala w Maroku, ma 28 lat. Posiadał w Hiszpanii status rezydenta i przebywał w kraju legalnie. Mieszkał w oddalonej o 100 km od Barcelony Ripoll. W swoim życiorysie miał pobyt w hiszpańskim więzieniu, z którego zwolniono go w 2012 roku.

Policja nie ujawniła tożsamości drugiego zatrzymanego. Wiadomo jednie, że również pochodził z Maroka.

Żaden z aresztowanych nie był kierowcą furgonetki, którą dokonano zamachu.
Chaos i zamknięte ulice

Bezpośrednio po zamachu w mediach zapanował chaos. Przez długi
czas były duże rozbieżności dotyczące liczby ofiar, nieco
inne informacje podawała policja, inne lokalne media.

Pojawiła się także wzmianka o uzbrojonych mężczyznach, którzy mieli
wziąć na zakładników klientów jednej z tureckich restauracji w okolicy
placu Katalońskiego. Mówiono również o strzałach słyszanych w innej
części miasta. Wszystkie te doniesienia zostały zdementowane przez
katalońskich funkcjonariuszy.

Barcelona w obliczu terroryzmu

W wyniku incydentu cały transport publiczny został zatrzymany.
Stacje kolejowe oraz metro pozostają zamknięte. Funkcjonariusze ogrodzili
teren w promieniu 300 m od miejsca zamachu. Policja zaleca omijanie
placu Katalońskiego, a osoby które mieszkają w jego okolicy radzi pozostać w domach.

Plac jest jedną z atrakcji turystycznych Barcelony z wieloma restauracjami,
barami i instytucjami kultury położonymi w jego bezpośrednim sąsiedztwie.
Jest to równocześnie ważny węzeł metra, autobusów i punkt zbiegu
kilku ważniejszych ulic i pasaży miasta.

Zamach na placu Katalońskim jest pierwszym w Barcelonie i drugim w
Hiszpanii. Miasto jest jedną z najczyściej odwiedzanych przez turystów
destynacji na świecie. Każdego roku przez Barcelonę przewija się 11
milionów turystów, a plac Kataloński jest dla wielu z nich obowiązkowym
punktem wycieczki.

Poprzedni zamach terrorystyczny w Hiszpanii miał miejsce 11 marca 2004
roku. Islamscy terroryści zabili wówczas 191 osób, a ranili 1858.
wladek
PostWysłany: Wto 23:41, 23 Sie 2016    Temat postu:

Niemcy gromadzą żywność i wodę?
MSW: to długofalowa polityka, nie chcemy wywoływać paniki
• To nie jest reakcja na konkretne zagrożenie - powiedział rzecznik
MSW Johannes Dimroth
• MSZ: zalecenia gromadzenia zapasów są od lat publikowane w internecie
• "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ujawniło plany
rządu dot. nowego programu obrony cywilnej

• Projekt zawiera apel ws. gromadzenia zapasów żywności i wody pitnej na 10 dni

Rząd Niemiec zapewnił, że nowy program obrony cywilnej, w którym
jest mowa o gromadzeniu zapasów na wypadek kryzysu, nie jest
reakcją na konkretne zagrożenie lecz elementem długofalowej polityki.
Nie chcemy wywoływać paniki - zapewnia MSW.
"Frankfurter Allgemeine Zeitung" ujawniło plany rządu,
który ma przyjąć nowy program obrony cywilnej.

Projekt dokumentu zawiera między innymi apel skierowany do obywateli, aby zrobili zapasy żywności i wody pitnej pozwalające im przetrwać przez 10 dni w przypadku załamania systemu zaopatrzenia spowodowanego kryzysem.

Część mediów oraz politycy partii opozycyjnych - Lewicy i Zielonych zarzuciły rządowi wywoływanie paniki wśród obywateli i namawianie do "chomikowania" towarów jak w czasach zimnej wojny.


Rzecznik MSW Johannes Dimroth powiedział dziennikarzom w Berlinie, że nowa wersja projektu obrony cywilnej przygotowywana była przez kilka lat, a moment przyjęcia tego dokumentu nie jest związany z żadnym konkretnym zagrożeniem.

- Ostatnia wersja pochodzi z roku 1995, musieliśmy dopasować założenia do zmienionych sytuacji bezpieczeństwa - wyjaśnił rzecznik. Przyznał równocześnie, że potwierdzenie na ostatnim szczycie NATO art. 5 o solidarności sojuszniczej miało wpływ na kształt dokumentu.

Przedstawiciele MSW i ministerstwa rolnictwa zaznaczyli, że zalecenia gromadzenia zapasów są od lat publikowane w internecie, jednak "są one ignorowane" przez obywateli.


Projekt programu obrony cywilnej obejmuje też stworzenie niezawodnego systemu alarmowego, przygotowanie służby zdrowia na wypadek kryzysu oraz budowę systemu wspierania Bundeswehry przez instytucje cywilne.

Federalny Urząd Ochrony Ludności opracował niedawno bezpłatną aplikację mobilną. Jej użytkownicy otrzymują informacje o wszelkich zagrożeniach, w tym także ewentualnych atakach, dotyczących miejscowości i regionów, które wcześniej wybrali. Ten system ma zastąpić dawny system syren ostrzegawczych istniejący od czasów zimnej wojny.

69-stronicowy dokument będzie przedmiotem dyskusji na posiedzeniu rządu w najbliższą środę i ma zostać przyjęty przez gabinet kanclerz Angeli Merkel. Po decyzji rządu dokument przedstawi na konferencji prasowej szef MSW Thomas de Maiziere.

MSWIA o niemieckich planach gromadzenia zapasów

Minister Mariusz Błaszczak uważa, że przyczyną wezwania przez niemiecki rząd swoich obywateli do gromadzenia zapasów jedzenia i wody jest zagrożenie terrorystyczne. Szef MSWIA zapewnia, że rząd Beaty Szydło nie pracuje nad podobną regulacją. Minister Błaszczak ocenia, że działania rządu w Berlinie wynikają z problemów wewnętrznych Niemiec.

---
wladek
PostWysłany: Wto 18:50, 23 Sie 2016    Temat postu:

-
Joanna Solska -- 23 sierpnia 2016

Nowe ogniska ASF.
Czy świński pomór pogrzebie polską gospodarkę?

Afrykański pomór świń nie zagraża człowiekowi,
ale jest śmiertelnie groźny dla naszej gospodarki.

Co kilka dni dowiadujemy się o kolejnym ognisku afrykańskiego pomoru
świń (ASF). Zaraza już opuściła Podlasie, zarażone chorobą świnie
pojawiły się na Lubelszczyźnie. Tak zwana strefa zapowietrzona obejmuje
coraz większy obszar kraju. Tylko w sierpniu doniesienia o wykryciu
kolejnego ogniska ASF pojawiają się w mediach co dwa, trzy dni.
Pora pozbyć się złudzeń – w walce z tą groźną chorobą ponosimy porażki.

Ludzie nie bardzo się zarazą przejmują, bo my na ASF nie zachorujemy. Jest jednak groźna dla naszej gospodarki, ponieważ wirus błyskawicznie atakuje zwierzęta hodowlane. Zaraza już zaatakowała świnie. Dlatego gdy zachoruje jedna, natychmiast trzeba wybić i utylizować całe stado.

Szybko rozszerzający się pomór jest śmiertelnym zagrożeniem nie tylko dla producentów trzody chlewnej, ale także dla naszej gospodarki, może zrujnować nasz eksport żywności. Jeśli Unia uzna, że Polska nie panuje nad pomorem, zamknie przed całą polską żywnością rynek wspólnotowy. Tak jak najpierw zamknęła swój Rosja, a potem także kraje azjatyckie. Stracimy unijnych klientów, czyli rynek o wartości ponad 20 mld euro rocznie. Wielcy producenci trzody w Niemczech, Danii czy Francji mogą się bać, by pomór nie zaatakował ich hodowli.

Pierwszy przypadek ASF odkryliśmy w lutym 2014 r. U martwego dzika, kilka kilometrów od granicy białoruskiej. Do sierpnia mogliśmy się łudzić, że panujemy nad chorobą. W sierpniu tego roku okazało się, że zaraza jest górą. Z dzików przerzuciła się na hodowlane stada świń. Nie umiemy z nią skutecznie walczyć, choć specjaliści doskonale wiedzą, co trzeba zrobić, by się nie rozprzestrzeniała.

Problem z ASF tkwi jednak w tym, że niezbędne środki prewencji, jakie pilnie trzeba zastosować, nie podobają się drobnym rolnikom, czyli wyborcom Prawa i Sprawiedliwości. To małe gospodarstwa często hodują i ubijają świnie bez kontroli weterynaryjnej. To rolnicy handlują na targowiskach niezbadanymi prosiętami, które roznoszą zarazę, tak jak miało to miejsce w ostatnio notowanych przypadkach.

W imieniu tychże rolników od kilku lat posłowie Prawa i Sprawiedliwości (również obecny minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel) walczą o to, żeby wyprodukowana przez nich w gospodarstwach żywność mogła być legalnie sprzedawana konsumentom. Bo przecież każdy klient może zajrzeć do gospodarstwa i zorientować się, czy jest czysto. Przy takim podejściu do zaraz z afrykańskim pomorem świń nie wygramy.

Więcej na temat afrykańskiego pomoru świń w
tekście Joanny Solskiej w najnowszym numerze POLITYKI.

drukuj poleć‡ wykop skomentuj
--
wladek
PostWysłany: Wto 8:37, 23 Sie 2016    Temat postu:

Aleksander Radczenko, Nowa Europa Wschodnia 17 sierpnia 2016

Litwa rozczarowana Polską.
Relacje chłodne jak nigdy do tej pory
Polsko-litewski pat trwa w najlepsze

Litwa liczyła na powrót polityki Lecha Kaczyńskiego.
Tymczasem Warszawa ignoruje Wilno i wspiera mającą prokremlowskie
ciągoty AWPL.
To z kolei utrudnia realizację postulatów polskiej mniejszości na Litwie.


[Artykuł ukazał się w serwisie internetowym Nowa Europa Wschodnia]

„Wygląda na to, że relacje polsko-litewskie są jak nigdy dotąd chłodne. Gdyby trzeba było określić obecne relacje jednym zdaniem, musielibyśmy powiedzieć, że są one mniej więcej takie, jak po ultimatum z 1938 r. Stosunki dyplomatyczne są nawiązane, poczta i inna łączność pomiędzy sąsiednimi państwami działa – i tyle. Prezydenci i premierzy nie spotykają się i nawet nie rozmawiają telefonicznie. Nie ma relacji międzyparlamentarnych, nie utrzymują ich ani partie rządzące ani opozycja. Jedyna różnica w porównaniu z 1938 r. jest taka, że wówczas Wilno należało do Polski, a teraz do Litwy” – stwierdził w komentarzu dla litewskiej telewizji publicznej LRT znany litewski publicysta Rimvydas Valatka.

Ocena stanu stosunków polsko-litewskich po stronie polskiej jest bardzo podobna. „Jeśli chodzi o kraje sąsiednie, Litwa zajmuje w obecnej polityce zagranicznej Polski miejsce dokładnie proporcjonalne do jej wielkości czyli siódme wśród wszystkich siedmiu sąsiadów Polski” – zauważył w Wilnie podczas spotkania z Polskim Klubem Dyskusyjnym znany polski dziennikarz i publicysta Jerzy Haszczyński.

Największym problemem w relacjach polsko-litewskich nadal niewątpliwie pozostaje kwestia praw polskiej mniejszości na Litwie, która notorycznie rzutuje na stosunki polityczne i dyplomatyczne między obydwoma krajami. Poza tym dochodzą różne mniejsze problemy gospodarcze: konflikt kontrolowanego przez Polskę Orlenu Lietuva z litewskimi kolejami państwowymi czy zwlekanie przez Polskę z zaangażowaniem się w budowę Rail Baltica i Via Baltica. Wszystko to powoduje, że polsko-litewski pat trwa dalej, mimo że w Warszawie zmieniła się ekipa rządząca.

Zachowane status quo
--
wladek
PostWysłany: Nie 19:00, 21 Sie 2016    Temat postu:

-
Alicja Karasińska 21 sierpnia 2016

Wozem nad Morskie Oko.

Dlaczego turyści nie widzą cierpienia zwierząt?
Przejażdżki konne nad Morskie Oko: dla jednych brutalne
wykorzystywanie koni, dla innych element góralskiej tradycji.

Istnieje jakiś złoty środek?

Ostatnio sieć zelektryzowały zdjęcia olbrzymich kolejek do zaprzęgów konnych wożących turystów nad Morskie Oko. Dla jednych powozy są nieodłącznym elementem kultury góralskiej. Dla drugich wykorzystywanie w ten sposób zwierząt jest praktyką naganną, z którą należałoby walczyć. Czy istnieje sposób na pogodzenie tych dwóch środowisk?

Zakopane, Polana Włosienica. Dwójka karych koni czeka na swój ostatni tego dnia kurs. Zgodnie z regulaminem Tatrzańskiego Parku Narodowego do ciągniętego przez konie powozu może wejść nawet 15 dorosłych osób i piątka dzieci. Bagaży nikt nie liczy, więc każdy może mieć ze sobą tyle toreb, ile zechce.

Zwierzęta mają już za sobą męczący kurs w górę, ale teraz muszą wrócić na parking w Palenicy. Są wykończone. Przy próbie ruszenia upada pierwszy koń i przez dłuższą chwilę nie może się podnieść. Furman prosi turystów o opuszczenie wozu, po chwili przewraca się drugi koń. Zwierzę rozpaczliwie próbuje podnieść się na nogi. Wtedy łamie się dyszel od wozu. Do dziś nie wiadomo, jaki był dalszy los wyczerpanych koni.

Z informacji podanych przez Fundację Viva! wynika, że obecnie działalność gospodarczą na terenie TPN prowadzi 60 furmanów, dla których pracuje 300 koni. Nawet co piąty koń pracujący na odcinkach od parkingu na Palenicy Białczańskiej do Polany Włosienica i od Włosienicy do Morskiego Oka nie dożywa do końca letniego sezonu. Dlatego fundacje broniące praw zwierząt systematycznie walczą o zatrzymanie transportu konnego. Natrafiają jednak na opór ze strony górali. Bo dla tych ludzi zaprzęgi konne to m.in. sposób zarabiania na życie.

Czy istnieje sposób na pogodzenie obrońców zwierząt i osób żyjących z organizowania przejażdżek powozami nad Morskie Oko? Zdaniem Ireneusza Kozłowskiego, instruktora powożenia Polskiego Związku Jeździeckiego i drużynowego wicemistrza świata w powożeniu zaprzęgami parokonnymi, problem nie jest aż tak skomplikowany.

– Prawdziwym problemem – tłumaczy – nie są konie same w sobie, a raczej konstrukcja powozów, które zwierzęta zmuszone są ciągnąć. Mówiąc wprost: gdyby górale zdecydowali się na zamianę tych okropnych lawet na tradycyjne powozy, które jeszcze przed wojną funkcjonowały w górach jako środek transportu, to problem rozwiązałby się sam.

Jak donosi fundacja Viva!, najcięższy ze zważonych w 2015 roku pojazdów ważył 798 kg. Trzeba by dodać do tego wagę turystów (przewoźnicy zabierają nawet po 20 osób), bagaży i fakt, że konie nie ciągną obciążenia po prostej asfaltowej drodze, ale cały czas albo idą pod górę, albo schodzą, co stanowi dodatkowe utrudnienie. Dla porównania można dodać, że w trakcie zawodów sportowych, które wymagają od zwierząt ekstremalnego wysiłku, do wozu o wadze 600 kg. z trzema osobami na pokładzie zaprzęga się aż cztery konie.

– Koń jest zwierzęciem ruchu, które lubi i powinno pracować, dlatego nie powinno chodzić o to, aby całkowicie zakazać powożenia – twierdzi Kozłowski.

Problem polega jego zdaniem na tym, że nawet najlepiej przygotowane kondycyjnie konie nie poradzą sobie z długoterminową pracą w takich warunkach, zwłaszcza jeśli będą musiały pracować bez przerw na odpoczynek. Dlatego zasadnicze znaczenie ma konstrukcja wozów.

– Gdyby wozy były bardziej tradycyjne, czyli lekkie, obliczone na przewożenie pięciu lub sześciu osób, z odpowiednimi, tradycyjnymi kołami na drewnianych szprychach, które (w przeciwieństwie do kół pneumatycznych) będą ułatwiały zwierzętom ich zadanie, a nie dostarczały dodatkowych trudności, to odpowiednio przygotowany koń poradzi sobie bez większego problemu – tłumaczy trener.

Recepta wydaje się prosta. Zamiast rezygnować z tradycyjnej formy przewożenia turystów górale powinni jeszcze bardziej zanurzyć się w historię regionu. Oczywiście zmiana powozów oznacza niższe zyski. Ale oznacza też, że dobro zwierząt rzeczywiście ma się na względzie.

Dobrze by było, gdyby i turyści o tym pamiętali –
jeszcze zanim staną w gigantycznej kolejce.

druk
wladek
PostWysłany: Nie 10:13, 21 Sie 2016    Temat postu:

--
Joanna Gierak-Onoszko z Toronto
21 sierpnia 2016

Kanada legalizuje medyczną marihuanę -->, bo chce pomagać chorym.
W Polsce jest zupełnie inaczej

Z natury rozsądni i pragmatyczni Kanadyjczycy usankcjonują
to, co i tak ma miejsce.

W polskich mediach krąży dramatyczny apel Tomasza Kality, byłego
rzecznika SLD, o legalizację dostępu do leczniczej marihuany.
W tych samych dniach w Kanadzie trwa inny spór o marihuanę:
jak jednocześnie zostawić obywatelom maksimum swobody,
a państwu – maksimum podatków.

W przyszłą środę wchodzi tu w życie nowa regulacja (ACMPR), która rozluźnia przepisy dotyczące tzw. marihuany medycznej. Pacjenci będą mogli produkować jej niewielkie ilości na własny użytek – albo wskazać osobę, która to dla nich zrobi. Nadal będą mogli też korzystać z bezpiecznych, kontrolowanych przez minister zdrowia dostaw od 34 licencjonowanych producentów.

– Tylko pacjent, który otrzymał odpowiednią receptę, może dostać przesyłkę z medyczną marihuaną. Wysyłamy ją w specjalnych pojemnikach, które są odporne i zabezpieczone przed dziećmi – mówi POLITYCE Collete Rivet, szefowa Cannabis Canada Association, organizacji zrzeszającej legalnych producentów marihuany. – Licencjonowane firmy mają odpowiednią wiedzę i mogą szkolić Kanadyjczyków. Nasz system jest uważany za jeden z najlepszych w świecie.

W Kanadzie nad jakością, bezpieczeństwem i obrotem czuwa państwo. Poza tym zgodnie z dotychczas obowiązującym prawem dostęp do marihuany jest tu zabroniony i karalny.

Tyle teoria. Ale oczekiwania społeczne są inne: marihuana (i lecznicza, i tzw. rekreacyjna) powinna być dostępna dla wszystkich dorosłych. Te przekonania nie są pustą teorią: na ulicach największego kanadyjskiego miasta, Toronto, wystarczy postać chwilę przy przejściu dla pieszych, by poczuć charakterystyczny zapach. Smużki białego dymu ciągną się nie tylko wzdłuż alternatywnych, modnych dzielnic. Ale także chodzących w chmurze po biznesowym Downtown policjanci mijają tu z obojętną miną.

Kanadyjczycy chcą pójść krok dalej – za kilka dni dobiegną końca konsultacje społeczne, do których rząd zaprosił wszystkich obywateli. Rządząca obecnie Liberalna Partia Kanady szła do wyborów m.in. z postulatem legalizacji, regulacji, ale i jednoczesnego ograniczenia dostępu do marihuany. Podkreślała, że przestarzałe przepisy nie ograniczają dostępu, a rynek kontroluje nie państwo, lecz szara (lub nawet kryminalna) strefa. Rząd szacuje, że traci w ten sposób 7 mld dolarów rocznie.

Marihuana jest tu popularna, choć nadal zakazana. W efekcie zbyt wielu obywateli jest notowanych i karanych za posiadanie niewielkiej ilości suszu – a wyrok rzutuje na kolejne lata. Trudno podjąć pracę, wynająć mieszkanie, zapisać dziecko do szkoły. Kanadyjczycy uznali, że pieniądze trzeba przeznaczać na walkę z twardymi narkotykami, a nie gonienie po parkach małolatów ze skrętem. Równo rok później partia rządząca staje pod presją spełnienia obietnic.

W dużych miastach panuje przyzwolenie na palenie – ale to nie znaczy, że nie ma reguł. Kanadyjczycy z troską przyglądają się statystykom: co czwarte dziecko w wieku 11–15 lat miało kontakt z marihuaną w ciągu ostatniego roku. Co będzie, jeśli zgodnie z przedwyborczą obietnicą przepisy zostaną poluzowane?

Na razie najgłośniej te obawy wyraża Cannabis Canada Association. To nie grupa „zapaleńców”, którzy kontynuują hippisowskie tradycje, ale doskonale zorganizowany przemysł. Normy, atesty, kontrole – dzięki uregulowaniu dostępu do medycznej marihuany z jej dobrodziejstw korzysta w tej chwili ok. 70 tys. mieszkańców Kanady.

--
wladek
PostWysłany: Nie 19:56, 14 Sie 2016    Temat postu:

Tomasz Maćkowiak
14 sierpnia 2016

Czechy nie chcą Międzymorza i wybierają Niemcy.
W tle spór o uchodźców
Mając do wyboru Polskę i Niemcy, czeski rząd
stawia na sojusz z Berlinem.

Angela Merkel przyjęła zaproszenie premiera Bohuslava Sobotky i jeszcze
w sierpniu odwiedzi Pragę. Nie można upraszczać czesko-niemieckich
stosunków tylko do poziomu sprawy uchodźców – taki komunikat,
z odwołaniem na dobrze poinformowane źródła w czeskim rządzie,
opublikowały czeskie media. Oznacza on tyle, że zgodnie
z dyplomatycznymi zapowiedziami z wiosny tego roku czeski rząd
w sporze między środkowoeuropejską Grupą Wyszehradzką
a Niemcami o przyjmowanie uchodźców wybiera Niemcy.

Data wizyty Merkel w Pradze jeszcze nie jest ustalona, wizyta potrwa
zapewne tylko kilka godzin, ale tempo i sposób jej zorganizowania
oraz ogłoszenia wyraźnie pokazują, że chodzi tu o demonstrację.

Grupa Wyszehradzka w ubiegłym roku powiedziała „nie” europejskim planom rozmieszczenia na swoim terenie uchodźców z obozów we Włoszech i Grecji. Rządy czterech państw wystraszyły sondaże wskazujące, że ich społeczeństwa paraliżuje lęk przed uchodźcami, których generalnie kojarzą z „terroryzmem”. Konflikt z Niemcami nasilił się po tym, jak w Polsce doszło do władzy PiS ze swoją koncepcją Międzymorza, czyli – jak wynika z deklaracji polityków tej partii – sojuszu państw Europy Środkowej i Wschodniej, który miałby balansować między Rosją a Unią Europejską.

Czesi tradycyjnie są wobec Niemiec bardzo nieufni, ich społeczeństwo uległo antyislamskiej histerii szybciej i głębiej niż polskie. A mimo to, odrzucając jesienią niemiecki pomysł na uchodźców, czeski rząd (w przeciwieństwie do populistycznego prezydenta Zemana) od początku podkreślał strategiczne partnerstwo z Berlinem i wyraźnie starał się oddzielać sprawę uchodźców od wszystkich innych obszarów polityki wobec Niemiec.

Kuluarowe komunikaty od rządu i ekspertów były przy tym od początku jednoznaczne: jeśli Warszawa zdecyduje się na budowanie swoich sojuszy w opozycji do Berlina i będzie namawiać do tego sąsiadów, to Praga – przyparta do muru – na pewno wybierze Berlin.

Czeski premier nie jest samobójcą i wie, że to Niemcy są najważniejszym, kluczowym partnerem gospodarczym jego kraju. Takiej rangi partnerstwa nie wyrzuca się na śmietnik w nadziei na miraże wschodnioeuropejskich sojuszy, kreślone przez kraj gospodarczo słabszy nawet od Czech, a w dodatku – jak Polska – chaotycznie rządzony, z fatalną opinią w największych stolicach Zachodu. Warszawa po prostu nie ma tu wiarygodnych argumentów.

Tym bardziej że spór o uchodźców zamienił się w międzyczasie w rodzaj konfliktu cywilizacyjnego, co widać nawet w komentarzach czeskiej prasy. „Lądowanie samolotu Merkel w Pradze będzie ciosem wymierzonym próbom przekierowania czeskiej polityki zagranicznej na Wschód. Miejmy nadzieję, że będzie to cios ostateczny i że Angela Merkel utrzyma Czechy na Zachodzie” – ocenił komentator gospodarczego portalu IHNED w tekście o znamiennym tytule „Merkel jako zachodnia kotwica Czech”.

---
wladek
PostWysłany: Śro 17:14, 10 Sie 2016    Temat postu:

Paweł Walewski blog
10 sierpnia 2016

Anestezjolog zmarła po 4 dniach pracy bez przerwy.
Wina lekarki czy systemu?

Obciążenie pracą w szpitalach przekracza normy i zdrowy rozsądek.

Jakie zmiany czekają polską służbę zdrowia
Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł nie wie, kiedy
w publicznej służbie zdrowia będzie lepiej.

Śmierć 44-letniej anestezjolog podczas dyżuru w białogardzkim szpitalu
to tragiczne wydarzenie. Przyczyną był najprawdopodobniej zawał,
jak relacjonują rozmaite media, ale stawiają też tezę, że to wina
przepracowania lekarki. Kobieta nie wychodziła ze szpitala przez cztery doby.

Można na tę sprawę spojrzeć dwojako. Nagłe zgony to ryzyko,
które prześladuje wszystkich. Ilu z nas zna ze swojego otoczenia
przypadki niespodziewanych śmierci – na skutek zawału, udaru,
pękniętego tętniaka? Takie wypadki mogą przytrafić się w każdym wieku,
nawet ludziom młodym.
Ba, zdarzają się niezależnie od ogólnej kondycji czy przemęczenia.

Nie można oczywiście wykluczyć, że tragiczna śmierć podczas dyżuru trwającego czwartą dobę została wywołana długotrwałym stresem i krańcowym wycieńczeniem. Wprawdzie trudno mi sobie wyobrazić, by lekarz bez choćby kilkugodzinnego odpoczynku czuwał przez tyle godzin (po to w szpitalach są umeblowane dyżurki, by było tam łóżko, gdzie dyżuranci mogą się choć trochę przespać), ale niewątpliwie skrajne zmęczenie jest czynnikiem mogącym sprowokować zapaść. Nie jest jednak tak, by był to czynnik jedyny.

W doniesieniach medialnych dominuje zdziwienie, że szpital nie ma sobie nic do zarzucenia. Ale dziwić się nie ma czemu, bo jak wynika z relacji, pani doktor pełniła dyżury na podstawie zawartego kontraktu – sama była jednoosobową firmą, która bez przymusu zgadzała się na to, by pracować niezgodnie z zasadami bezpieczeństwa.

Najwyższa Izba Kontroli już kilkakrotnie zwracała uwagę na nagminne przekraczanie dopuszczalnych norm czasu pracy w polskich szpitalach. Zgodnie z prawem jest to w tygodniu najwyżej 80 godzin, ale lekarze przedsiębiorcy (związani z zakładem pracy nie etatem, lecz umową cywilno-prawną) mogą zgadzać się na pracę ponad ten limit i czynią to na własną odpowiedzialność, kiedy chcą lepiej zarobić.

Jest też druga strona tego medalu – jak wiadomo, lekarzy mamy za mało, więc dyrekcje szpitali łatają dziury w grafikach, upraszając specjalistów z kontraktów, aby dyżurowali jak najczęściej i jak najdłużej. Taka prośba jest nieraz szantażem. Warto byłoby sprawdzić, czy nie doszło do niego właśnie w Białogardzie, bo kiedy są wakacje, obsada kadrowa w wielu oddziałach rzeczywiście woła o pomstę do nieba.

Lekarza kontraktowego zgodnie z prawem nikt nie rozlicza z przepracowanych godzin i może on pracować bez obowiązkowej 11-godzinnej przerwy na odpoczynek (a stawki za dyżury są w większości szpitali spore). Tak wyniszczająca praca nie pozostaje bez wpływu na bezpieczeństwo pacjentów, ale jak widać, może boleśnie uderzyć w pracownika.

Co zatem zrobić z tym obchodzeniem norm czasu pracy? NIK w swoich wnioskach pokontrolnych (ostatnio na początku lipca tego roku) postuluje wprowadzenie przepisów, aby dyrektorzy szpitali nie mogli zawierać z kontraktowcami umów niegwarantujących zachowania unijnych norm. Tyle tylko, że wprowadzenie takiego zakazu może kompletnie sparaliżować pracę wielu specjalistycznych oddziałów, w których brakuje obsady. A zatem ten problem trzeba rozwiązać systemowo. I Ministerstwo Zdrowia oraz NFZ od odpowiedzialności uciec nie mogą.

drukuj poleć‡ wykop
wladek
PostWysłany: Wto 10:34, 09 Sie 2016    Temat postu:

8.08.2016 -- poniedziałek

Melancholia pogranicza
Edwin Bendyk
OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Gdzieś na granicy polsko-czeskiej w okolicach Meziměstí , fot. Edwin Bendyk

W wakacyjnej wędrowce z Węgajt do Szczebrzeszyna zahaczyłem
o Martinkovice, czeską wioskę położoną tuż przy granicy z Polską,
między Nową Rudą a Broumovem.

W sam raz żeby zanurzyć się w czeskości i mieć zapewniony odwrót, gdy
pewne jej aspekty zaczną zbyt mocno doskwierać. Doskonałą bazę do
takich doświadczeń oferuje „Gościnny folwark” Martinkovice 201,
prowadzony przez Sergiusza i Maritę.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Gościnny folwark Martínkovice 201, fot. Edwin Bendyk

Niezmiennie fascynującym aspektem czeskości jest czeska hospoda, w mniejszych wioskach także zmniejszająca się do hospudki. Ustrój się zmienił, hospoda jest niezmienna – wygląda tak samo jak w latach 80., z tym samym jadłospisem opartym na mięsie i knedlikach. Wegetarianin może zamówić smażony ser, a jak ma więcej szczęścia, to trafią się placki ziemniaczane i langosz. Na pociechę piwo zawsze nalane z czułością mierzoną jakością piany.

IMG_20160725_192430
W gospodzie w Božanovie

Niezmienność hospody (co prawda w prasie pojawiają się doniesienia, że aż tak dobrze nie jest i nawet Czesi raz, że piją coraz mniej piwa, to na dodatek coraz chętniej robią, to w domu) dodaje otuchy, gdy wędruje się przez krajobraz przeorany przez postindustrialną transformację.
Tętniące niegdyś życiem zakłady włókiennicze Broumovska (ostał się jedynie Broumov) straszą murami osuwającymi się w ruinę. Nieliczne poddawane są rewitalizacji, jak Fabryka Walzel w Meziměstí przerobiona na centrum aktywnej rozrywki.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Entropia robi swoje, fot. Edwin Bendyk

Dawne opustoszałe fabryki zamieniają się w gruz, pięknieją natomiast fasady miast i miasteczek przekształcanych w centra turystyczne. Stare klasztorne folwarki, jak ten w Martinkovicach 201, przekształcają się w hotele i gościńce. Kuszą jakością swych usług i przyzwoitą ceną. Podobnie jak kuszą walory turystyczne – góry broumovskiego pogranicza nie są wysokie, ale mają swój charakter, a w pobliżu atrakcje Gór Stołowych i Skalnego Miasta w Adrspachu. Do tego takie zabytki jak klasztor w Broumovie czy dawne barokowe opactwo w Krzeszowie.
--
wladek
PostWysłany: Śro 10:26, 03 Sie 2016    Temat postu:

2.08.2016 -- wtorek


A czy Ty już byłeś w Portugalii?
Jan Hartman

Tłumy swoich wiernych fanów informuję, że nie było mnie przez osiem dni, gdyż bawiłem na wakacjach. W Portugalii zresztą. Oto i relacja z tej egzotycznej jak na mnie podróży. Choć raz już niby tam byłem, ale tylko w Lizbonie i okolicach. Teraz wszak jestem już stary Portugalczyk i z miną znawcy mogę Wam to i owo zdradzić i doradzić.

„Portugalczyku, jak nóż bezlitosny naciąłeś dziewcząt, jak róż w kraju sosny..”. Owszem, Portugalczycy, zresztą płci obojga, są ładni, choć dosyć niscy. Nie wiem, czy by tak nacięli w kraju sosny, ale polski blond hydraulik miałby bodaj spore szanse w kraju oleandrów i oliwek. Musi tylko umieć zagadać – najlepiej po francusku, choć od biedy po angielsku też ujdzie. Ale do rzeczy.

Portugalia jest piękna, tania i porządna. Gości nie za wielu (głównie Francuzi), szosy prawie puste (może dlatego, że dość drogie), wszędzie można przenocować za 40-60 euro. Nie ma tłoku, pośpiechu, przepychanek i nawoływań. No, istny raj turysty. Faliste, chłodne morze (na północy), ludne miasta, urocze, ciche wioski, zielone góry, malownicze rzeki, zabytki wszelkich stylów, frenetyczno-melancholijna muzyka fado, owoce morza, świetne koleje i autostrady. Dobre jedzenie (dorsze) i dobre wino (vinho verde). Czysto, schludnie, uczciwie. Pełna kultura. Żadnego pijaństwa, ryków, rechotów, dudnienia chamską muzyką, śmiecenia, nagabywania i naciągania. Bezpiecznie, miło, normalnie.

A bilet do Lizbony można wyhaczyć już za 800-900 zł. Warto. Jak w porównaniu z Grecją i resztą południa? Cóż, najbardziej rzucająca się w oczy cecha Portugalii to zwyczaj wykładania domów z zewnątrz (ale czasem i od środka) płytkami malowanej (głównie) na niebiesko ceramiki (azulejos). Wyobraźcie sobie kościół cały na niebiesko! A takich jest tam pełno. Uwielbiam Grecję i Włochy, ale teraz Portugalię również. Absolutnie porównywalne wakacje.
---
wladek
PostWysłany: Sob 7:11, 23 Lip 2016    Temat postu:

Redakcja 22 lipca 2016

Strzelanina w Monachium.
Nie żyje 9 osób, a w mieście ogłoszono stan wyjątkowy

Według świadków mężczyzna „był biały, nie miał ciemnej skóry”.

Polityka

W Monachium po godz. 18 doszło do strzelaniny w centrum handlowym
Olympia, znajdującym się na północy miasta.

Pierwsze strzały padły w McDonaldzie.
Według świadków mężczyzna „był biały, nie miał ciemnej skóry”.
Bawarskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oficjalnie potwierdziło
liczbę ofiar: zginęło dziewięć osób. Ok. 20 osób jest rannych.
Część z nich jest w stanie ciężkim.
Nie wiadomo, czy wśród ofiar są polscy obywatele.

Policja na podstawie zeznań świadków przypuszcza, że sprawców strzelaniny było „więcej niż jeden” – prawdopodobnie dwóch lub trzech. Według portalu magazynu FOCUS jeden z nich popełnił samobójstwo w pobliżu centrum handlowego strzelając sobie w głowę.

Pojawiły się też informacje o drugiej strzelaninie. Jak relacjonował reporter dpa, ludzie z krzykiem i płaczem wybiegali w śródmieściu ze strefy dla pieszych, gdzie pojawiło się wielu policjantów. Alarm okazał się jednak fałszywy. W mieście nie działa jednak wciąż komunikacja miejska: tramwaje oraz metro. Zablokowano także dojazd autostradą do miasta.

Monachijska policja apeluje do mieszkańców, aby wieczorem i w nocy nie opuszczali swoich domów i nie wjeżdżali do centrum miasta. Prosi ich także o niepublikowanie w mediach społecznościowych zdjęć oraz filmów z policyjnej operacji, która jest prowadzona w mieście. „Nie wspierajcie sprawców!” – zaapelowano.

Z powodu strzelaniny w Monachium ogłoszono także „stan nadzwyczajny”, a rząd federalny w Berlinie wprowadził stan kryzysowy. Trwają też przygotowania do kryzysowego posiedzenia niemieckiego rządu. Szef MSZ Niemiec poinformował, że na razie dowody dotyczące motywów ataku są „sprzeczne”. Władze w Berlinie nie wykluczają żadnej hipotezy w związku ze strzelaniną.


Polskie służby konsularne pozostają w kontakcie z miejscową policją. Konsul generalny w Kolonii Jan Sobczak wezwał wszystkich obywateli polskich w Monachium „o stosowanie się do zaleceń miejscowych służb, w tym unikanie otoczenia centrum handlowego Olympia”.

Według Adama Krzemińskiego, publicysty POLITYKI, niemieckie społeczeństwo nie ma pretensji do rządu, że jest nieobecny albo, że nie działa. „Ja nie widzę takiego rozhisteryzowania. Niemcy nie są histeryczni w stosunku do swoich władz, nie tak łatwo odwracają się od swojego rządu. To jest społeczeństwo dość stabilne i ufające autorytetowi władzy. Władza jest na tyle solidna i racjonalna, że wie, co robi. Nie przewiduję jakiegoś wstrząsu” – komentuje Krzemiński.

Więcej – poparcie dla Angeli Merkel i CDU rośnie. „Stabilność partii rządzącej jest solidna. Nie ma takiego rozchwiania społeczeństwa niemieckiego, które odwróciłoby się od swojej klasy rządzącej” – dodaje Krzemiński.

Zobacz obraz na Twitterze
--
wladek
PostWysłany: Pon 10:10, 18 Lip 2016    Temat postu:

-
Marek Ostrowski --- 18 lipca 2016

Odżywa strach przed islamem i imigrantami.
Skąd się we Francji biorą zamachowcy?

Za każdym razem, kiedy dochodzi do zamachu terrorystycznego,
na nowo odżywa „strach przed islamem”. Ale jak wygląda druga strona
barykady i czego naprawdę należy się bać?

Obecny kryzys migracyjny w Europie znów każe francuskim mediom roztrząsać „strach przed islamem”. Znawcy religii nie widzą ku niemu podstaw, co najwyżej stwierdzają paradoks: katolicy i protestanci słabną, stają się religijnie letni, muzułmanie nie poddają się tak łatwo zachodniej laicyzacji. Ale to wszystko. Islam jako religia jest tu co najwyżej parawanem konfliktu klasowego. Przyjezdni są na ogół słabsi od miejscowych na każdym polu: wykształcenia, majątku, pozycji społecznej i szans życiowych.

Owszem, wielu robi karierę, zostają przedsiębiorcami, nawet ministrami. Marokański Francuz Aziz Senni, przedsiębiorca, 10 lat temu napisał książkę o długim, lecz wymownym tytule: „Winda społeczna jest zepsuta... poszedłem więc po schodach”. Kto więc w getcie czeka na windę, to już tam zostanie, a po schodach, wiadomo, pod górę nie jest łatwo. Ale można. Senni jest młody, urodził się w Maroku w 1976 r., a we Francji startował z blokowiska. Jednak nie latał z żulią, tylko się uczył. Zdobył tytuł przedsiębiorcy roku, ma swój program radiowy, mimo to dwa lata temu znowu wydał książkę, tym razem pod tytułem: „Winda społeczna jest ciągle zepsuta… a na schodach jest tłoczno”.

Czy ta winda jest rzeczywiście zepsuta? By ocenić pracę działów kadr, badaczka z Sorbony Marie-Anne Valfort do setki firm wysłała trzy podobne CV, różniące się tylko nazwiskami i drobnym szczegółem życiorysu. Na pierwsze CV, ozdobione banalnym francuskim nazwiskiem, odpowiedziało 25 proc. firm, na drugie – z imieniem francuskim, nazwiskiem arabskim, lecz dodatkiem „wolontariuszka katolickiej akcji charytatywnej” odpowiedziało niewiele mniej, ale już na CV Khadiji Diouf, „wolontariuszki islamskiej organizacji pomocy” – tylko 8 proc. firm.

Z drugiej strony znakomite wyniki imigrantów Azjatów, którzy radzą sobie nieporównanie lepiej niż drugie pokolenie przybyszów z Maghrebu i Afryki Subsaharyjskiej, wskazują, że cała rzecz wiąże się nie tylko z pomocą państwa, ale i z samymi imigrantami i ich rodzinami, ze sposobem, w jaki podchodzą do szkoły, z tym, jak się uczą, jak przyswajają sobie reguły życia w naszym społeczeństwie – przekonuje Philippe Eliakim, redaktor miesięcznika „Capital”. I dodaje: „W sumie to wina obu stron – i państwa, i samych imigrantów”.

Michèle Tribalat, francuska demograf, która specjalizuje się w problematyce imigrantów, krytykuje politykę rządu. Przypomina, że dawniej stosowano termin „asymilacja”. Imigranci mieli się wtopić w społeczeństwo, porzucając swoją kulturę. W 1989 r. przy premierze powołano Wysoką Radę ds. Integracji. Już pierwszy jej raport odcinał się od asymilacji. Przybysze mieli się integrować, to znaczy uczestniczyć aktywnie w życiu społecznym, akceptując zastane zwyczaje, ale też wnosząc swoją odmienność i różnorodność. To niesłychanie drażliwy problem: multikulti czy zdecydowana dominacja kultury francuskiej?

Z kolei Paul Collier w oksfordzkiej pracy „Exodus.
Jak migracja zmienia nasz świat” pisze, że imigranci przybywają
do Francji z własnej woli, spodziewając się korzyści z francuskiego modelu
cywilizacyjnego. Przywiązanie autochtonów do tego modelu jest całkiem
naturalne. Zdobyto go w długiej walce i – uwaga – dowiódł swojej
wyższości nad krajami, z których emigranci uciekają.
Przecież w tamtych krajach modele społeczne są często źródłem biedy i przemocy.

Nie mogą więc imigranci wprowadzać do Francji elementów swojego
modelu społecznego ani żądać zbyt dużego pola dla swojej kultury,
bo nawet model mieszany osłabi szanse gospodarcze kraju przyjmującego
– pisze Collier i konstatuje: „Z gospodarczego punktu widzenia kultury
nie są równe”. Takiej tezy otwarcie w demokratycznej Francji nie wypada głosić.

Ziemia schronienia

Teraz na pierwszych stronach gazet jest 6 tys. imigrantów z bidonville,
miasteczka baraków w Calais. Usiłują się przedostać tunelem lub
promami na drugą stronę kanału. To getto powstało doraźnie,
z powodu bliskości upragnionej Anglii, jednak potwierdza tendencję
do utrwalania skupisk imigranckich, dzielnic, gdzie łatwiej i taniej jest
się biedocie utrzymać, ale gdzie bezrobocie bywa dziedziczone
przez trzecie już pokolenie.

--
wladek
PostWysłany: Pią 10:41, 15 Lip 2016    Temat postu:

Redakcja -- 15 lipca 2016

Zamach terrorystyczny w Nicei.

Ciężarówka wjechała w tłum, ponad 84 osoby nie żyją
Służby na miejscu badają okoliczności zamachu, do którego
doszło w rocznicę święta zburzenia Bastylii.

W czwartek wieczorem zgromadzeni na promenadzie des Anglais
w Nicei świętowali kolejną rocznicę zburzenia Bastylii. W tłum ok. 22.30
niespodziewanie wjechała rozpędzona ciężarówka.
Duży pojazd zabijał na odcinku 2 kilometrów, zanim udało się obezwładnić
zamachowca. W ataku zginęły 84 osoby, powyżej setki
odniosło obrażenia, kilkadziesiąt jest w stanie krytycznym.


Nocą zginął także kierowca. Mężczyzna został zastrzelony przez francuskie służby. To 31-letni mieszkaniec Nicei tunezyjskiego pochodzenia. Był znany tutejszej policji. Dopuszczał się kradzieży i przemocy, nie figurował jednak na liście osób powiązanych z terroryzmem (podają nieoficjalne źródła; cytujemy za „Guardianem”).

Francuskie władze nazwały to zdarzenie aktem terrorystycznym. Na miejscu pracuje oddział antyterrorystyczny RAID wspierany przez komandosów (m.in. z Marsylii) i oddział specjalny żandarmerii narodowej. Brytyjscy komentatorzy przypominają, że powiązany z Al-Kaidą „Inspire Magazine” instruował przed laty dżihadystów, żeby atakowali właśnie w taki sposób – z pomocą dużych, tratujących ludzi pojazdów.

W tłum w Nicei wjechała biała ciężarówka, dostawczy pojazd długodystansowy – precyzuje agencja AFP. Na miejscu panował chaos. Naoczny świadek relacjonował dla agencji Associated Press: kierowca wyskoczył z ciężarówki i otworzył ogień z broni automatycznej. Francuski dziennik „Le Figaro” podał, że w ciężarówce znaleziono granaty i niesprawne karabiny. Właściciele okolicznych restauracji opowiadali z kolei, że ciężarówka nabrała zawrotnej prędkości, „rozjeżdżając wszystkich ludzi na swojej drodze”. Świadkowie mówili o zakrwawionych ulicach, rzezi, krzykach, o kierowcy, który „poruszał się zygzakiem, taranując wszystko wokół”. Mer Nicei wezwał nocą mieszkańców, żeby zostali w domach. W sieci natychmiast pojawiły się drastyczne, wstrząsające nagrania. „Nie widzieliśmy do tej pory niczego podobnego” – powtarzają świadkowie zdarzenia.

W siedzibie francuskiego MSW nocą naradzał się sztab kryzysowy. Jeszcze w rocznicę zburzenia Bastylii prezydent François Hollande zapowiedział, że Francja nie będzie przedłużać stanu wyjątkowego, jaki wprowadzono po ubiegłorocznych zamachach w Paryżu. Ostatni miał obowiązywać do 26 lipca i, jak postanowiono, zostanie przedłużony o kolejne trzy miesiące. Hollande nazwał zamach w Nicei „potwornością” i zdarzeniem o czysto terrorystycznym charakterze.

W rocznicę zburzenia Bastylii przez Pola Elizejskie we Francji tradycyjnie
przeszła parada wojskowa. Tłum w Nicei oglądał pokaz
fajerwerków na promenadzie, która rozciąga się przy brzegu morza.

Zobacz obraz na Twitterze

--
wladek
PostWysłany: Czw 8:39, 14 Lip 2016    Temat postu:

-
Agnieszka Sowa ---> 12 lipca 2016

Chłopcy 30+, czyli faceci jak dzieci

Piotrusie Pany

Psychologowie alarmują: to już epidemia.
Pokolenie 20-, 30-, a nawet 40-latków nie chce dorosnąć.

Dorosłość nie jest już biletem do atrakcyjnego świata. Oznacza zerwanie
z rozrywkami okresu dorastania.EAST NEWS Dorosłość nie jest już
biletem do atrakcyjnego świata. Oznacza zerwanie z rozrywkami okresu dorastania.
Scena z filmu „Kamper”: tytułowy bohater konfrontuje się z mężczyzną,
z którym zdradza go żona. Kamper w krótkich spodenkach i trampkach,
rywal w eleganckim garniturze. Chłoptaś i samiec alfa.

Metrykalnie dorośli, psychicznie i emocjonalnie dziecięcy, przedłużają
swoją młodość fryzurą, casualowymi ciuchami, sposobem spędzania
wolnego czasu, stylem życia. Nie zakładają rodziny i nie wyprowadzają się
z domu. Ilość młodych dorosłych mieszkających z rodzicami to jedyny
wskaźnik pozwalający statystycznie uchwycić skalę zjawiska kidultów.
W Polsce to ok. 2,5 mln młodych ludzi do 35. roku życia.
Prawie 44 proc. Jesteśmy na drugim miejscu w Europie,
po Włoszech, gdzie mammoni to ponad połowa młodych dorosłych.

Ale zjawisko dotyczy nie tylko Europy.

Termin kidults powstał w USA (pierwszy użył go Peter Martin
w „The New York Times”), gdzie często mówi się też o twixters
lub boomerangers, jako że młodzi Amerykanie na studia, jak dawniej,
wyjeżdżają z domów, ale coraz częściej po skończeniu nauki wracają
do rodziców. W Japonii otaku oznacza coraz liczniejszą generację
20–40-letnich Japończyków, często dobrze zarabiających, uzależnionych
od produktów japońskiej popkultury (komiksów anime, manga, gier
komputerowych), którzy podporządkowali swojej pasji całe życie:

obsesyjnie kolekcjonują wszystko, co dotyczy ich ulubionych bohaterów gier i komiksów.

---

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group