Autor Wiadomość
wladek
PostWysłany: Śro 9:00, 20 Kwi 2016    Temat postu:

19.04.2016 -- wtorek


Krążenie polskiego zła
Jacek Żakowski

Kilka dni to za mną chodzi i chodzi. Nie mogę się od tego odczepić.
Niby drobna sprawa. Niby nas nie dotyczy, a jednak… Rzecz dzieje się
na jezuickim uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie.
Nie największym w Stanach Zjednoczonych, ale niezwykle
prestiżowym. Sprawę opisał „New York Times” i mnie z nią zostawił.

W roku 1838, kiedy Królestwo Kongresowe pogrążone było w żałobie po
upadku Powstania Listopadowego, założona w Georgetown pierwsza
katolicka uczelnia w Ameryce popadła w kłopoty finansowe.
Najwybitniejsi amerykańscy jezuici ofiarowali wówczas łącznie 272
niewolników (w tym nawet dwuletnie dzieci), którzy zostali sprzedani
do plantacji na dalekim południu. Wysłano ich tam z Waszyngtonu
specjalnie wynajętym statkiem. Uzyskane pieniądze
(3,3 mln dzisiejszych dolarów, czyli średnio ok. 46 tys. zł za osobę)
przeznaczono na spłatę długów i dalsze finansowanie uczelni.

Po 178 latach, w sierpniu 2015 r., studenci, a po nich absolwenci
i profesorowie, stworzyli komisję mającą na celu odszukanie potomków
ofiar i znalezienie jakiejś formy zadośćuczynienia. Nie ma jeszcze
pomysłu, jak miałoby ono wyglądać, ale jest poczucie, że krzywdy
należy wyrównać. A zwłaszcza że na krzywdzie nie mogą być bezkarnie
ufundowane instytucje mające kształtować nie tylko kolejne pokolenia elit,
ale też systemy wartości, obrazy świata i wizje przyszłości. Czyli na
przykład uczelnie i instytucje kościelne. A – jak pisze „NYT” – w ostatnim
czasie już kilkanaście znanych uniwersytetów, takich jak Harvard czy
Columbia, przyznało się do tego, że w przeszłości czerpało korzyści z
handlu niewolnikami lub ich eksploatacji.


Czytając to, można łatwo pomyśleć, że Amerykanie, jak zwykle, wymyślili sobie jakiś kolejny problem, więc niech się z nim teraz sami męczą. Ale można się też zastanowić, czy przypadkiem właśnie ta ich skłonność do wymyślania, a potem rozwiązywania problemów, nie jest jednym ze źródeł trwałości amerykańskiej demokracji, która od ponad 200 lat jest w nieustannych kłopotach. Ale jest. Bo te kłopoty nie biorą się przecież z niczego. Biorą się z tego, co gwarantuje też trwałość demokracji. Czyli z nieustannego odradzania się sporej grupy obywateli aktywnie poszukujących nie tylko osobistego, ale też zbiorowego szczęścia, czyli sprawiedliwości rozumianej w sposób idealistyczny. Nie sprawiedliwości dla siebie, ale sprawiedliwości w ogóle. Ameryka jest wprawdzie indywidualistyczna, ale jest też idealistyczna. Przynajmniej jej mniejszościowa, ale zawsze licząca się część.
To wieczne, idealistyczne poszukiwane przez dużą część społeczeństwa zbiorowego szczęścia, czyli sprawiedliwości, różni Amerykanów od Europejczyków, a zwłaszcza od nowych (wschodnich,

środkowoeuropejskich) Europejczyków, czyli między innymi od nas. Bo u nas (czyli w Europie, we Wschodniej Europie i w Polsce) trudno znaleźć jakąś większą grupę szukającą szczęścia nie tylko dla siebie. Oczywiście amerykański idealistyczny uniwersalizm miewa też złe skutki, usprawiedliwiając moralnie również kończące się fatalnie interwencje (np. w Iraku). Ale bez niego (przynajmniej w XIX i XX w.) Ameryka byłaby gorsza i cały świat by był gorszy. I z całą pewnością Polska jest bez porównania gorsza z powodu radykalnego i permanentnego deficytu takiego idealizmu.

Czytając tekst w „NYT”, zacząłem się zastanawiać, czy coś w jakimś stopniu analogicznego kiedykolwiek się w Polsce wydarzyło. Czy na przykład jakakolwiek grupa spadkobierców polskiej arystokracji lub choćby karmazynowej szlachty zadeklarowała kiedykolwiek, że odczuwa jakikolwiek dyskomfort, reprywatyzując w III RP fortuny zbudowane na eksploatacji polskich niewolników, czyli pańszczyźnianych chłopów, kiedy gdzie indziej w Europie było to już zakazane? Młodzi Braniccy, Czartoryscy itp. zapewne są dziś przecież demokratami, może liberalnymi, a nawet postępowymi demokratami. Czy choć jednemu z nich przyszło do głowy, że są cokolwiek winni spadkobiercom tych, z których pracy powstały reprywatyzowane fortuny? Ale rodziny to jedno, a instytucje to drugie. Czy np. reprywatyzujący swoją feudalną fortunę Kościół Katolicki odczuwa jakikolwiek dyskomfort z powodu czerpania korzyści z krzywdy, którą poprzednicy dzisiejszych biskupów, opatów, przeorów zadawali bliźnim?
Nie pytam, czy purpuraci lub arystokraci chcą się pozbyć majątków. Nie chodzi o pieniądze. Chodzi o wartości. Bo demokracja to na dłuższą metę ustrój oparty na wartościach. Oczywiście komuna była zła. Teraz wielkie korporacje bardzo często są złe. I terroryści są źli. I władza łamiąca konstytucję jest zła. Ale wcześniej też było zło. Czy można wiarygodnie potępiać zło, które jest teraz lub było niedawno, będąc obojętnym na wcześniejsze zło, z którego owoców samemu się korzysta? Czy można z nich korzystać bezrefleksyjnie i zarazem bezkarnie? To mi się wydaje wątpliwe.

Nie jestem buddystą, ale wierzę, że dobro i zło krążą i wracają, choć w odmienionych formach. Zwłaszcza zło wraca. To się da pokazać nie tylko metafizycznie, lecz także socjologicznie. Bo jeśli jakieś postawy akceptujemy w przeszłości, to je siłą rzeczy w jakiejś mierze odtwarzamy dziś. A jeśli odtwarzamy w jakiejś mierze i we współczesnej formie postawy, które były źródłem wielkiej społecznej krzywdy, to tworzymy albo wzmagamy poczucie krzywdy u jakiejś istotnej części społeczeństwa.
W demokracji to nigdy nie może być bezkarne. Dlatego tak potrzebni są idealiści. Bo oni od niepamiętnych czasów zbawiają amerykańską demokrację. A naszej nie zbawili, bo ich w Polsce brakuje.
--
wladek
PostWysłany: Wto 21:50, 08 Mar 2016    Temat postu:

-
Redakcja 8 marca 2016
Mariusz Janicki poleca najnowszy numer POLITYKI

Jeżeli PiS nie uzna wyroku Trybunału Konstytucyjnego
i zignoruje opinię
Komisji Weneckiej, zaczniemy się szybko oddalać od europejskiego lądu.

Polityka

Mariusz Janicki, zastępca redaktora naczelnego POLITYKI

Najbliższe dni pokażą, czy obroni się w Polsce demokracja w postaci,
jaką znamy ją z ostatniego ćwierćwiecza. I nie ma w tym stwierdzeniu
nawet cienia przesady czy nadmiernego patosu. Jeżeli władza PiS nie
uzna wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie tzw. ustawy
naprawczej i zignoruje opinię Komisji Weneckiej, wypłyniemy na
nieznane wody i zaczniemy się szybko oddalać od europejskiego lądu
– a też od amerykańskiego, bo i rząd USA jest coraz surowszym
obserwatorem ekscesów „dobrej zmiany”.

Rządzący będą mogli uchwalić i zrobić wszystko i nie będzie już żadnej
instytucji, która mogłaby się temu skutecznie przeciwstawić.
Trójpodział władzy stanie się fikcją. W najnowszej POLITYCE rozważamy,
co się może stać w Polsce tak podzielonej konstytucyjnym i politycznym
konfliktem, jak będą działać sądy, urzędy, do czego może posunąć się
władza, aby wymusić posłuszeństwo. Zwłaszcza że w ostatnich dniach
dostała nowe narzędzia ustawowe w postaci znacznego rozszerzenia
uprawnień prokuratury, a szefem całości został właśnie minister Ziobro.


Polecam zatem kilka tekstów z najnowszego wydania: o tym, co teraz
zrobi PiS, a co opozycja, o Trybunale Konstytucyjnym i jego prezesie
Andrzeju Rzeplińskim, i o nowym prokuratorze generalnym
Zbigniewie Ziobrze. Rekomenduję też interesujący wywiad
z prof. Fryderykiem Zollem z Uniwersytetu Jagiellońskiego –
o tym, czym jest państwo prawa, a czym systemowe bezprawie.

Ponadto w najnowszej POLITYCE: sylwetka najbardziej w tej chwili
kontrowersyjnego ministra rządu Beaty Szydło, szefa MSZ Witolda
Waszczykowskiego, drugi fragment „Historii III RP”
Roberta Krasowskiego, tym razem o tym, jak blisko dekadę temu
upadała z hukiem IV RP. A z innej półki: o przeciwnikach szczepień,
którzy dorobili się już własnego zespołu w Sejmie, o Polaku swojaku,
czyli skąd bierze się nasz tradycjonalizm, oraz o wdowach po PRL-owskich generałach.

I jeszcze: o powrocie TVP do starych formatów sprzed kilkudziesięciu lat,
o blogerach piszących z siłowni, o uprawie ziół na Spitsbergenie.
I wiele, wiele innych tekstów.

Mamy też dla Państwa rarytas: do części nakładu dołączyliśmy odnowiony
cyfrowo film Andrzeja Wajdy „Ziemia obiecana”, zgodnie uznany przez
krytyków za najwybitniejsze dzieło w historii polskiej kinematografii –
to z okazji 90. urodzin reżysera.
Zachęcam do zakupu POLITYKI z filmem, bo warto mieć go na własność.
--
wladek
PostWysłany: Pon 7:29, 07 Mar 2016    Temat postu:

6.03.2016
niedziela

Ideologia jest jadem polityki
Jarosław Makowski

Boję się ludzi o niezachwianych przekonaniach – w dziedzinie religii,
nauki, polityki (…). Czuję od nich chłód śmierci i wrogość wobec życia.

1.
Ideologie mają to do siebie, że znajdują podatny grunt w umyśle zamkniętym. Taki umysł nie dopuszcza wątpliwości. Przedstawia zazwyczaj spójny pakiet myślenia o świecie i drugim człowieku. Ideologie są groźne, bo ich wcielanie w życie jest ważniejsze niż człowiek z krwi i kości. Jeśli jakiś człowiek w ramach ideologii – czy to prawicowej, czy to lewicowej – się nie mieści, tym gorzej dla niego. Dlatego w imię ideologicznych przekonań, i pod ich flagami, dokonywało się i dokonuje straszliwych zbrodni. Po przemoc sięga się tak często i z taką łatwością, jak często i łatwo sięga się po szczoteczkę, by umyć zęby.

Oto powód, dlaczego, jak myślę, papież Franciszek wyznał ostatnio: „Ideolodzy wywołują we mnie strach”. Bo w imię przekonań ideologicznych pacyfikuje się każdy rodzaj różnorodności i pluralizmu. Dlatego, dodaje papież: „Jeśli jakiś kraj zamyka się przed zdrową koncepcją polityki, staje się więźniem, zakładnikiem ideologicznych kolonizacji, a ideologie są jadem polityki”. Czy wobec tego ideologicznego zagrożenia możemy się jakoś bronić? Odpowiedź, jaką daje papież, może obruszyć katolickie ucho i serce – szczególnie w Polsce. Mówi Franciszek: „Każdy kraj powinien być laicki”, gdyż – dodaje – jest to coś „zdrowego”.

Krótko: między słowami papież mówi, że tylko liberalna demokracja jest gwarantem pokojowego współistnienia różnych opcji politycznych, światopoglądowych, religijnych. Dlatego, jak sądzę, Franciszek broni liberalnej demokracji jako niezbędnej platformy do szukania dialogu i kompromisu. Także z tego powodu Kościół w Polsce, gdyby słuchał papieża, powinien stanąć w obronie liberalnej demokracji i państwa prawa. Z tej prostej racji, że – jak doskonale wiemy – Kościół do głoszenia swojej misji i Dobrej Nowiny nie potrzebuje niczego więcej prócz wolności. I niezależności. A to dają mu państwo prawa i liberalna demokracja.

2.
Dobrze, dobrze… powie ktoś: ale czy sama wiara nie jest radykalnym przejawem podejścia ideologicznego do życia? Czy to nie ludzie, którzy mówią o sobie, że wyssali wiarę z mlekiem matki, nie są dziś tymi, którzy odsłaniają zamknięty sposób postrzegania świata – a więc ideologiczny? Czy to nie Kościół i jego kapłańska elita brata się dziś z rządzącymi, sprowadzając przesłanie ewangelii do tępej ideologii politycznej?
To prawda, że sojusz tronu z ołtarzem przybiera obecnie niebezpieczny kształt. Ba, przyglądając się temu, jak dziś wygląda relacja między państwem i Kościołem, można odnieść wrażenie, że rację miał Czesław Miłosz, gdy w eseju z 1991 r. „Państwo wyznaniowe?” pisał: „Może tak się zdarzyć, że kler będzie celebrować obrzęd narodowy, kropiąc, święcąc, egzorcyzmując, ośmieszając się zarazem swoim tępieniem seksu, a tymczasem będzie postępowało wydrążanie się religii od wewnątrz i za parę dziesiątków lat Polska stanie się krajem równie mało chrześcijańskim jak Anglia czy Francja, z dodatkiem antyklerykalizmu, którego zaciekłość będzie proporcjonalna do władzy kleru i jego programu państwa wyznaniowego”.

Gdyby tak się stało, jak prorokuje Miłosz, że na tym dzisiejszym sojuszu tronu i ołtarza będzie tracił w oczach katolików Kościół, to nie byłaby to najgorsza wiadomość. Bo wiara, żywa wiara Abrahama, Izaaka, Jakuba i Jezusa, jest zawsze nasycona wątpliwościami. Żywa i autentyczna wiara woli niemoc niż przemoc, odmawia sojuszu z władzą. Wiara, która opiera się na zaufaniu, karmi się niepewnością. Wiara, której źródłem jest ewangelia, zawsze na pierwszym miejscu stawia człowieka, a na drugim doktrynę czy program polityczny takiej czy innej partii. Doktrynerstwo i wiara tak się mają do siebie jak pięść do oka.

Tę prawdę doskonale opisuje „czeski Tischner”, ks. Tomasz Halik, który w znakomitej książce pod jakże znamiennym tytułem „Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe”, notuje: „Boję się ludzi o niezachwianych przekonaniach – w dziedzinie religii, nauki, polityki […]. Czuję od nich chłód śmierci i wrogość wobec życia. Unikam ich, bo nie wierzę w deklarowaną pewność ich wiary”.
Dlatego człowiek, który wierzy, wierzy z Abrahamem, Jezusem, może, a w zasadzie musi powtórzyć za noblistką Wisławą Szymborską: „Piękna jest taka pewność. Ale niepewność piękniejsza…”.
Amen!

--
wladek
PostWysłany: Sob 18:13, 05 Mar 2016    Temat postu:

5.03.2016 --- sobota

Jezioro, czyli czekając na apokalipsę
Edwin Bendyk
Koniec
Chmura tagów dotyczących przyszłości z warsztatów foresightowych Wrocław 2036/56

Będzie trochę katastroficznie. W powietrzu wyraźnie unosi się zapach
apokalipsy. Wojna przestaje być jedynie opowieścią z dalekich krajów,
coraz częściej jest przedmiotem obaw dręczących mieszkańców
„cywilizowanego” świata.

O trzeciej wojnie światowej pisze i francuski „NouvelObs”, i czeski
„Respekt”. We Wrocławiu, podczas warsztatów foresightowych,
w zeszłym miesiącu tworzyliśmy mapę pojęć dominujących w kontekście
hasła „rok 2036″. W powstałej chmurze tagów „wojna” zajmowała
centralne miejsce. Sam zresztą już w 2014 r. zaproponowałem kilku
wydawcom książkę „Jak rozpętałem III wojnę światową”, ale temat
im się nie spodobał. Teraz widzę, że rzeczywistość jest szybsza od
pomysłów pisarskich i wyobraźni szefów wydawnictw.

Atmosferę tę doskonale wyczuwa teatr. W ubiegłym roku „Nie-boska
komedia” Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki wywołała wielkie
poruszenie podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych.
Wczoraj w TR odbyła się premiera „Jeziora” Michaiła Durnienkowa
w reżyserii Yany Ross.
Sztuka nie o wojnie, lecz o przeczuciu nadciągającej apokalipsy

--
wladek
PostWysłany: Pią 14:01, 04 Mar 2016    Temat postu:

4.03.2016
piątek

Minister Waszczykowski i Zabójcze ryjówki
Leszek Jażdżewski

Szanowny Panie Ministrze, w tym trudnym dla Pana momencie pragnę
przekazać Panu – po ludzku – wyrazy współczucia i życzenia, żeby się
Pan trzymał. To rzeczywiście nieciekawy moment w życiu, kiedy człowiek
jest wyśmiewany przez swoich przeciwników (nie ma straszniejszej dla
polityka zmory nad śmieszność) i krytykowany przez swoich niedawnych
– wydawałoby się – przyjaciół. Jeśli może być to dla Pana pocieszeniem
proszę wiedzieć jedno, choć jest Pan ministrem ledwie trzy miesiące,
Pańskie osiągnięcia zapisały się na zawsze w historii dyplomacji
międzynarodowej.

Przede wszystkim, specjalne podziękowania należą się Panu ze strony
Komisji Weneckiej. Dziś do polskiego MSZ ustawiają się w kolejce,
a jeśli jeszcze w tej kolejce nie stoją, to tylko przez wrodzoną nieśmiałość,
nad którą Pan, z wyżyn człowieka cieszącego się niczym nie zmąconą,
uzasadnioną, pewnością siebie, powinien się z troską pochylić, liczne
międzynarodowe organizacje żądne sławy, która spłynęła za Pańskim
pośrednictwem na, przyznajmy, niecieszącą się wcześniej nadzwyczajną
rozpoznawalnością Komisję Wenecką. Sojusz Małych Państw Wyspiarskich,
Europejskie Stowarzyszenie Ogrodów Zoologicznych i Akwariów,
Międzynarodowe Stowarzyszenie Służb Oznakowania Nawigacyjnego
oczekują dziś Pańskiej pomocy! Mówiąc wprost, bezpardonowego ataku.

A skoro o ataku mowa, są filmy tak nieopisanie złe, że aż dobre, mające
swoje specjalne pokazy i licznych fanów walczących zażarcie między
sobą o to, który z tych potworków dzierżyć będzie palmę,
z braku lepszego określenia, pierwszeństwa.

Atak pomidorów zabójców, Zabójcze ryjówki i oczywiście klasyk
Eda Wooda Plan 9 z kosmosu, to przykłady niskobudżetowych produkcji
o efektach specjalnych, które mogłyby zawstydzić nagrane na rodzinnym
VHSie pierwsze komunie i złote gody.

Kiedy dokonał Pan uprzedzającego uderzenia (tzw. preemptive strike)
na rowerzystów i wegetarian zauważył Pan w wywiadzie, że nie jest Pan
dyplomatą. Dyplomacja, według słownika PWN to „umiejętność
zachowania się w trudnej sytuacji tak, aby nikogo nie urazić i osiągnąć
zamierzony cel” pozornie więc ma Pan rację. Ale ta skromność jest
zupełnie nie na miejscu! W rzeczywistości jest Pan trendsetterem
zupełnie nowego nurtu w dyplomacji.
Dyplomacji klasy B. Dyplomacji tak złej, że aż dobrej.
Tak się przechodzi do historii.

--
wladek
PostWysłany: Wto 11:15, 01 Mar 2016    Temat postu:

-
janussss
1 marca o godz. 6:16

Wiekszosc zolnierzy przekletych to zwykli ludobojcy w pelni spelniajacy ta definicje . Jeszcze raz i tak sto razy bede w Polsce nie bylo zadnego komunizu, byl socjalizm , nie wulgaryzujcie . Nie wiem jak bylo do 56 roku wiem jak bylo od 60 roku nigdy przez 30 lat mojego socjalizmu nie mialem chwili gdzie czulem sie zniewolony mimo ze chodzilem na „zadymy” Mimo ze zylem w Krakowie. Zylo sie !!! Nie intelektualisci styropianowi beda opisywac nasza rzeczywistosc pelna wedlug nich przesladowan , pogardy i mordow dokonywanych przez „komunistyczne” sily niczego takiego nie bylo , zaklamaliscie ostatnie 25 lat gorzej niz Geobels . Zylo sie , jakby pogrzebac glebiej to zylo sie i do 56 w miare normalnie. Wasza narracja „antykomunistyczna” od 25 lat jest obrzydliwa . Plugawi 40 lat PRL i zycie kilku pokolen .
wladek
PostWysłany: Wto 11:08, 01 Mar 2016    Temat postu:

-
mr.off
1 marca o godz. 1:32

Zolnierz to ktos, kto ma polityczny mandat panstwa.
„Lupaszka’, ‚Ogien’, ‚Bury’ itd. nie mieli politycznego mandatu Rzeczpospolitej.
Byli wiec zwyklymi bandytami.
Tak jak za naszych czasow „Dziad’ z Wolomina, ‚Pershing’ z Pruszkowa, itd.

Kluczowe jest jednak to by rozumiec, ze Wlasciciel IV RP J.Kaczynski
z uporem maniaka probuje napisac Historie Polski na nowo.
By wynikalo z niej wprost, ze najwiekszym polskim politykiem
ostatniego 100 lecia byl L.Kaczynski. A on Pierwszym Bratem.
Stad nagonka na L.Walese (ktorej celem jest delegitymizacja III RP),
stad nazywanie bandytow zolnierzami
(ktorego celem jest delegitymizacja PRL/Okraglego Stolu), itd.

Warto jednak pamietac, ze J.Kaczynski 13 Grudnia spal do poludnia.
Spal dlatego, ze zyl obok zycia ktorym zylo 10 mln Polakow, ktorzy stworzyli ‚Solidarnosc’.

Warto miec tez swiadomosc, ze WSZYSTKO co dzis mowi i probuje
realizowac J.Kaczynski to zycie obok REALNEGO zycia Europejczykow
znad Wisly, mieszkancow 27 panstw UE i (najogolniej) Zachodu.

Nie tracmy czasu na Kaczynskiego, bo to poganianie zdechlego konia.
Zajmujmy sie tym, co ma sens.
---
wladek
PostWysłany: Wto 10:48, 01 Mar 2016    Temat postu:

-
Slawczan
29 lutego o godz. 23:37

Trudny to i tragiczny rozdzial naszej historii. To byla wojna domowa
i to nie tylko z bolszewia ale takze z tymi co po szesciu latach
okropienstw okupacji chcieli po prostu zyc. Odbudowac sie, zalozyc
rodzine. Niektorzy – zapewne wiekszosc to byli desperaci ktorzy nie
mieli wyjscia – ubecja na nich czekala ale bardzo wielu to po prostu
zdziczenie wojenne. Tu miales i parabelke i butelke, dziewczyny oddawaly
sie ,,obroncy ojczyzny” a tu czasy nastaly, ze bardziej sie liczyla
umiejetnosc zdobywania nylonowych ponczoch. Wielu z nich innego
zycia nie znalo. Pomyslmy, ze owi bohaterowie mogli zamordowac
za bycie soltysem. Soltys co to moglo oznaczac? Ubeka? Konfidenta?

Czy pepeerowca? Bynajmniej – soltysem czestokroc zostawalo sie bo umialo sie czytac, mialo mir we wsi i NIE BYLO PRZECIW WLADZY ,,LUDOWEJ”. To wystarczylo. Mozna bylo zginac bo sie wzielo ziemie z parcelacji panskiego majatku – byl to postulat juz z II RP tyle, ze skutecznie sabotowany przez ,,jasnie wielmoznych”.
Czerwoni z przyczyn koniunkturalnych uczynili z zaspokojenia glodu ziemi element swojego programu (chwilowy). Mozna bylo byc zabitym za bycie Ukraincem albo Bialorusinem. Mozna bylo stracic zycie bo posiadalo sue konia i podwode i nie chcialo sie tego oddac ,,obroncom Ojczyzny”. W sumie po co chlopu kon i podwoda? Mozna tez bylo straciczycie bo mialo sie buty lub podpadlo sie ,,bohaterowi”. Nie wszyscy zabici przez ,,Ognia” to byli czerwoni. Sam ,,Ogien” byl ubekiem co sie zbiesil.
Jacy promotorzy (pamieci) tacy bohaterowie. Powstaje pytanie czy gdyby ,,Bury” albo ,,Ogien” spotkali Rajmunda Kaczynskiego to by puscili by go wolno – no moze zdjawszy buty tylko ,bo nie za antykomunizm dawano (owczesnie) eleganckie mieszkanka na Zoliborzu i nie bylo tylko jednych blizniakow co to mogli ,,Ukrasc ksiezyc”.
--
wladek
PostWysłany: Wto 10:46, 01 Mar 2016    Temat postu:

-
Slawczan
29 lutego o godz. 23:37

Trudny to i tragiczny rozdzial naszej historii. To byla wojna domowa
i to nie tylko z bolszewia ale takze z tymi co po szesciu latach
okropienstw okupacji chcieli po prostu zyc. Odbudowac sie, zalozyc
rodzine. Niektorzy – zapewne wiekszosc to byli desperaci ktorzy nie
mieli wyjscia – ubecja na nich czekala ale bardzo wielu to po prostu
zdziczenie wojenne. Tu miales i parabelke i butelke, dziewczyny
oddawaly sie ,,obroncy ojczyzny” a tu czasy nastaly, ze bardziej sie
liczyla umiejetnosc zdobywania nylonowych ponczoch. Wielu z nich
innego zycia nie znalo. Pomyslmy, ze owi bohaterowie mogli zamordowac
za bycie soltysem. Soltys co to moglo oznaczac? Ubeka? Konfidenta?
Czy pepeerowca? Bynajmniej – soltysem czestokroc zostawalo sie
bo umialo sie czytac, mialo mir we wsi i NIE BYLO PRZECIW WLADZY
,,LUDOWEJ”. To wystarczylo. Mozna bylo zginac bo sie wzielo ziemie
z parcelacji panskiego majatku – byl to postulat juz z II RP tyle,
ze skutecznie sabotowany przez ,,jasnie wielmoznych”.


Czerwoni z przyczyn koniunkturalnych uczynili z zaspokojenia glodu ziemi
element swojego programu (chwilowy). Mozna bylo byc zabitym za bycie
Ukraincem albo Bialorusinem. Mozna bylo stracic zycie bo posiadalo sue
konia i podwode i nie chcialo sie tego oddac ,,obroncom Ojczyzny”.
W sumie po co chlopu kon i podwoda? Mozna tez bylo straciczycie bo
mialo sie buty lub podpadlo sie ,,bohaterowi”. Nie wszyscy zabici przez
,,Ognia” to byli czerwoni. Sam ,,Ogien” byl ubekiem co sie zbiesil.

Jacy promotorzy (pamieci) tacy bohaterowie. Powstaje pytanie czy gdyby
,,Bury” albo ,,Ogien” spotkali Rajmunda Kaczynskiego to by puscili by
go wolno – no moze zdjawszy buty tylko ,bo nie za antykomunizm dawano
(owczesnie) eleganckie mieszkanka na Zoliborzu i nie bylo tylko
jednych blizniakow co to mogli ,,Ukrasc ksiezyc”.
--
wladek
PostWysłany: Pon 23:59, 29 Lut 2016    Temat postu:

29.02.2016
poniedziałek




„Żołnierze wyklęci” Kaczyńskiego
Jan Hartman

Kult NSZ, WiN i innych antykomunistycznych formacji partyzanckich,
działających pod koniec wojny i w pierwszych latach po wojnie,
narasta i bodajże wymyka się spod kontroli.

Potężny ruch zbrojny, obejmujący grubo ponad 100 tysięcy ludzi,
dowodzony przez Cieplińskiego, Niepokulczyckiego, Rzepeckiego i innych,
upamiętniany jest w tandetnej, harcersko-komiksowej formie, bez
refleksji, bez moralnej i intelektualnej klasy, z wykorzystaniem filmowo
sformatowanych bohaterów, jak Inka czy Pilecki. Wojenny Disneyland,
bez powagi, bez uczciwości, bez szacunku dla śmierci. Ale i bez hamulców
w opowiadaniu bajek jak ta, iż rzekomo ten zbrojny ruch oporu trwał do
roku 1963.

Zamiast opowiedzieć coś w z sensem o tragedii bratobójczych walk lat
1944-47, nacjonalistyczna propaganda (obecnie już rządowa) brzydko się
bawi w podsycanie ludowych legend o leśnych bohaterach.


Być może za kilka lat będziemy jeździć alejami Łupaszków i chadzać na
place Ogniów, mijając po drodze pomniki Burych. Słychać nawet
o autostradzie „Pamięci Żołnierzy Wyklętych”.
Akcja rehabilitacyjno-propagandowa pod tym zręcznym hasłem
„żołnierze wyklęci” rozpoczęła się już za pierwszego PiS-u.
Ogień dostał w Zakopanem pomnik, który odsłaniał Lech Kaczyński.

Dziś szykują się wielkie fety, „dni”, odznaczenia, a nawet nowe mundury szyte a posteriori. „Żołnierze wyklęci” dołączyć mają do grona narodowych bohaterów, a wszystko to dlatego, że niezależnie od tego, co naprawdę robili – byli po słusznej stronie, bo walczyli z okupantem sowieckim oraz polskimi formacjami wspierającymi zainstalowany przez Rosję rząd. Walczyli z NKWD, UB i uzbrojonymi milicjami prokomunistycznymi, nie przyjmowali do wiadomości wyzwolenia ani perspektywy Polski komunistycznej. Chcieli Polski takiej jak przed wojną, a może jeszcze bardziej „narodowej” i katolickiej. Zresztą miewali dość różne poglądy (i z pewnością nie wszyscy głosowaliby dziś na Kaczyńskiego!), które w dodatku zmieniali, rezygnując z walki. Tragiczne spory i losy w tragicznej sytuacji. W ułomny, ocenzurowany, lecz jakże piękny sposób obecne w naszej pamięci poprzez film Andrzeja Wajdy „Popiół i diament”.

Z pewnością tragedia ludzi, którzy niezłomnie walczą do końca z każdą okupacyjną potęgą, choćby nie wiedzieć jak była wielka, zasługuje na pamięć i zadumę. Czas powojenny był tragiczny, a pogodzić się z rosyjską dominacją nie było łatwo, mimo że wielu Polaków wiązało z nią jakże płonne nadzieje na lepszy, bardziej społecznie sprawiedliwy ustrój państwa. W latach 1945-48 Polska nie była jeszcze stalinowska, choć zwieszał się nad nią złowrogi cień tyrana. Ludzie byli podzieleni – podzielone były masy i podzieleni byli aktywni patrioci i żołnierze. Nie było jedynie słusznej odpowiedzi. Jedni wybrali walkę, inni budowanie takiej Polski, jaka była możliwa. Jedni widzieli swoją stolicę w Londynie, inni w Lublinie.
Każda armia świata, każda formacja partyzancka popełnia zbrodnie.
To wielki paradoks, że czcząc pamięć swoich żołnierzy, narody świata
siłą rzeczy czczą zbrodniarzy. Często jedna i ta sama osoba zabija
uzbrojonych przeciwników i niewinnych cywili.

Wojna jest zawsze tragedią i trzeba uważać z czernią i bielą w jej odmalowywaniu. Zbrodnie i wielkie czyny splatają się ze sobą, a na końcu nie ma niewinnych. Wojna jest brudna i brudzi wszystkich, którzy biorą w niej udział. Dlatego trzeba ją upamiętniać z troską, zmarszczonym czołem, a nie w duchu triumfalizmu i bezkrytycznego zadowolenia z siebie. Tworzenie propagandowych mitów i nacjonalistycznej narracji dla celów partyjnej i państwowej propagandy, w oparciu o przemilczenia, uproszczenia, wykręty i moralnie podejrzane poczucie „prawa do stronniczości” – prowadzi do tego, że koszmary wojny są wciąż z nami, a złe uczucia, które wojnę napędzały, pozostają nadal w pogotowiu.
Jak nam się podoba kult formacji ukraińskich i litewskich, które mordowały Polaków? A dla nich to tacy sami bohaterowie, jak dla PiS bohaterami są „żołnierze wyklęci”. Bo nacjonaliści ukraińscy przechodzą do porządku dziennego nad mordami popełnianymi na Polakach – co innego się dla nich liczy.

Niestety, tak samo jest po naszej stronie. Co innego się liczy – ofiary mordów nie liczą się wcale. Można je zignorować w imię wyższej sprawy. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – pomordowane kobiety, mężczyźni i dzieci, okaleczeni, obrabowani i spaleni to właśnie „wióry”. Niech lecą – w zapomnienie. Widocznie tak musiało być. Po co o tym mówić? Zresztą mord jest zawsze odwetem – nas mordowali, więc mordowaliśmy i my. Za naszą kobietę ich kobieta, za naszego dziadka ich dziadek. Czyż nie jest to jakaś sprawiedliwość? No, jest. Ma nawet swoją nazwę: spirala przemocy.

Mogę wybaczyć nastolatkom, podatnym na każdą propagandę, że wierzą każdemu słowu i widzą w różnych Łupaszkach i Burych niepokalanych bohaterów. Ale Jarosław Kaczyński czy Andrzej Nowak oraz inni historycy dobrze wiedzą, jak wyglądają rozprute brzuchy i ucięte głowy „niewiernych” i „obcych”, jak bieleją zwłoki zgwałconych dzieci na gumnie. Wiedzą, jak wygląda spalona wieś i w rowie leżący rozstrzelany chłop, który nie chciał oddać krowy. Wiedzą, co widać w szeroko rozwartych oczach żydowskiego starca, który cudem przeżył wojnę, ale nie przeżył kontaktu z bandytami, podającymi się za wielkich patriotów i żołnierzy.
Gdyby chodziło o nieliczne „czarne owce”, gdyby pomordowanych było dziesiątki, trzeba by to spisać na karb wojennej normy. Nie mówiłbym nic w obronie paru ukraińskich, białoruskich, słowackich czy żydowskich kobiet i dzieci. Nie wstawiałbym się za trzema sołtysami i pięcioma niewinnymi milicjantami pilnującymi porządku w małym miasteczku. Bo co mi tam kilkadziesiąt anonimowych osób. Zbyt mało jestem wrażliwy. Mit ma swoją cenę. Daleko mi do moralnej niezłomności.

Tylko że w wypadku „żołnierzy wyklętych” chodzi nie o dziesiątki, lecz na pewno setki, a raczej tysiące. Tysiące ludzi pomordowanych w całym kraju w bandyckich napaściach i akcjach pacyfikacyjnych, lokalnie przybierających wydźwięk czystek etnicznych. Nikt nawet nie próbuje temu przeczyć. Nikt nie mówi, że to się nie zdarzyło. Można się kłócić o skalę (choć mówienia o liczbach się unika), ale co do istoty rzeczy sporu nie ma. Ludzie po prostu wiedzą i pamiętają. Trudno spotkać dziś osobę niepowiązaną rodzinnie z powojennymi partyzantami, a mającą z nimi w owym czasie osobistą styczność, która mówiłaby o nich życzliwie i z wdzięcznością. Starzy ludzie mówią o nich najczęściej z lękiem, wspominając drastyczne sceny.

To nie były lokalne incydenty – akty bandytyzmu zdarzały się często, nawet jeśli partyzanci sami bandytów zwalczali. Bo przecież nie ma tu żadnej sprzeczności – nawet mordercy czasami zabijają innych morderców i to właśnie za to, że są mordercami. Ludzie bali się „leśnych”, zamykali się przed nimi, uciekali. Nie tylko ci, którzy śmieli nie być Polakami bądź wiązali nadzieję z nową władzą, lecz częstokroć także zwykli Polacy, pragnący po prostu przeżyć, w żaden sposób nieangażujący się ideologicznie.

Za to ci, którzy ich zabijali, mieli na to sto usprawiedliwień. Te same usprawiedliwienia można dziś przeczytać i usłyszeć z ust szowinistów i partyjnych propagandzistów. Czasami brzmi to gorzej niż za PRL, gdy dobre były tylko AL i BCh, a wszystko, co z AK, to reakcjoniści i renegaci.
Niech pan Kaczyński i jego usłużni historycy pamiętają, że urządzanie triumfalno-heroicznych celebr na cześć partyzantów, którzy nieśli w rękach wysoko polski sztandar, lecz z niejednej ich ręki spływała niewinna krew, urąga pamięci ofiar i rani serca ich rodzin oraz żyjących jeszcze świadków zbrodni. Pamięć jest potrzebna. Potrzebna jest refleksja i sprawiedliwa ocena, oddająca zasłużonym ich zasługi, a zbrodniarzom – słowa potępienia.

Bo bez potępienia zła, również pośród swoich, nie ma pamięci – jest tylko
propaganda kłamstwa. Nie neguję naszego prawa do stronniczości.
Ale czym innym jest „nasz punkt widzenia”, a czym innym kłamstwa,
zatajanie prawdy i agresja wobec tych, którzy upominają się o pamięć i cześć ofiar.
---
wladek
PostWysłany: Nie 16:18, 28 Lut 2016    Temat postu:

-
Ewa Wilk 16 lutego 2016

Skąd w Polakach te podziały?
Dwie połowy polskiej głowy

http://www.polityka.pl/forum/1256687,skad-w-polakach-te-podzialy.thread

Polacy są dramatycznie podzieleni. Od wielu lat, ale nigdy dotychczas
wrażenie przepołowienia nie było tak wyraźne jak dziś.
Może nasze mózgi inaczej pracują?

Od dziesięcioleci psychologia pochyla się nad tymi różnicami:
dlaczego jedni patrzą na ogół na świat życzliwiej i optymistyczniej,

AudioPolityka Ewa Wilk - Dwie połowy polskiej głowy

Polskie społeczeństwo jest przepołowione – i to podwójnie. Dzielimy się na tych, którzy odwracają się od rzeczywistości politycznej („nie mój cyrk”, „nie moja bajka”), oraz tych, których ona gorąco obchodzi. I tę aktywną połowę znów dzieli rów. Coraz głębszy. Dziś narasta wrażenie, że w grę wchodzi coś więcej niż tylko naturalna w każdej społeczności różnica doświadczeń, poglądów ideowych, politycznych czy ekonomicznych. Bo skoro żyjemy w tej samej rzeczywistości, to dlaczego tak radykalnie co innego widzimy? Dlaczego sąsiad, brat, kolega z pracy – często człowiek identycznie jak ja majętny i wykształcony – widzi minione 25 lat jako katastrofę i ruinę, gdy ja widzę postęp – nie bez potknięć, ale w sumie wręcz widowiskowy? Dlaczego jedni są przekonani o czasem aż nadmiernej wolności słowa, drudzy – że panował w tym względzie terror, prześladowania i zamykanie ust inaczej myślącym?

Dlaczego patrząc na tę samą telewizyjną transmisję nocnych obrad Sejmu, ja widzę wulgarną manifestację pychy „biało-czerwonej drużyny”, a trzydzieści kilka procent moich rodaków (tyle według sondaży dziś poparłoby PiS), w tym wielu rówieśników – nauczycieli, naukowców, inżynierów, sprzedawców – widzi jej imponującą jedność i skuteczność? Może różnimy się jakimiś fundamentalnymi właściwościami naszych umysłów? Może po prostu mamy inne mózgi? W najmniejszym stopniu nie chodzi tu o to, by wskazać, który jest lepszy, który gorszy; kto ma sensowniej, a kto mniej sensownie – by użyć kolokwializmu – poukładane w głowie. Rzecz w mechanizmach, które sprawiają, że będąc przedstawicielami tego samego gatunku, żyjąc w tym samy kraju i mając do dyspozycji te same dane, tak inaczej widzimy i myślimy.

Co w nas przesądzone

Od dziesięcioleci psychologia pochyla się nad tymi różnicami: dlaczego jedni patrzą na ogół na świat życzliwiej i optymistyczniej, inni – nieufnie i ponuro. Aż do takiego stanu umysłu i emocji, gdy chronicznej podejrzliwości i wrogości wobec wszystkich zaklasyfikowanych jako „inni” towarzyszy ślepe zaufanie do autorytetu (przywódcy, wodza). Czy ukrywają się za tym jakieś stałe właściwości człowieka? Jak środowisko, najszerzej pojęta kultura wpływa na ekspresję tych cech? W jakim stopniu różnicują tu ludzi geny? Czy ten stan chronicznej nieufności jest „zakaźny”, skoro w historii tyle razy ogarniał ogromne grupy społeczne, etniczne, religijne, całe narody?

Odpowiedzi poszukuje się rozmaitymi ścieżkami. Znaczą je teorie i książki niekiedy czytane tak powszechnie, że stały się elementem obiegu kulturowego. Np. „Neurotyczna osobowość naszych czasów” Karen Horney, która ową postawę zaciętości wiązała z dzieciństwem: mały człowiek, nie doznając ciepła, miłości, poczucia bezpieczeństwa, reaguje lękiem, by potem rzutować go na świat zewnętrzny, który jawi się jako zły i groźny. Theodor Adorno wprowadził pojęcie osobowości autorytarnej, dowodząc, że obowiązujące w ekstremalnie patriarchalnych rodzinach zasady ślepego posłuszeństwa sprzyjają rozwojowi osobowości chorobliwie uzależnionej od oceny innych, zewnątrzsterownej, skłonnej do gloryfikowania autorytetu oraz poniżania słabszych i obcych.

Innym tropem podążyli autorzy „Paranoi politycznej”, bestsellera sprzed blisko 20 lat, Robert S. Robins i Jarred M. Post. Przyglądając się historii ludzkości, próbowali zrekonstruować mechanizmy, gdy masy niejako przejmują urojeniową osobowość wodza: podejrzliwość, wsobność, chroniczną nieufność, poczucie stałej krzywdy, bycia oszukiwanym, poniżanym i ranionym oraz przekonanie, że nie ma przeciwników – są tylko wrogowie, którzy nieustannie knują i spiskują. W spokojnych czasach polityk-paranoik znajdzie niewielkie audytorium; nieszczęśliwe społeczeństwo jest dojrzałe do gwałtownej reakcji – konstatowali autorzy.

Dziś są badacze, którzy w ogóle kwestionują pojęcie cechy jako stałej właściwości czy wzorca zachowań człowieka; twierdzą, że to bardziej konstrukt intelektualny, umowny, niż realny. Ale jednocześnie psychologia dość powszechnie posługuje się modelem tzw. wielkiej piątki, przystając na to, że różnimy się między sobą ekstrawersją, sumiennością, otwartością na świat i nowe doświadczenia, a także – co wydaje się wiele wyjaśniać – stopniem neurotyczności (w skład której wchodzą m.in. lęk, agresywna wrogość, depresyjność, impulsywność, nadwrażliwość) czy ugodowości (zaufanie, prostolinijność, ustępliwość). To osobowościowe wyposażenie wraz z wieloma innymi czynnikami buduje coś, co jest sednem codziennej mechaniki ludzkiego mózgu.

Ruszt darwinizmu

--
wladek
PostWysłany: Nie 0:47, 14 Lut 2016    Temat postu:

| popan
Re:
Niemcy tracą nadzieję, że „miła pani premier Szydło”
jest prawdziwą twarzą polskiego rządu


A ja, żyjąc na codzień w Niemczech, złoszczę się na delikatność
i dyskrecję, z jaką tutejsze media relacjonują sprawy polskie.
A że w Polsce, 36 lat po Sierpniu, odgrzebuje się na siłę nastroje
antyniemieckie, świadczy tylko o bezradności propagandzistów pis-u.
Brak własnych sukcesów można wypełnić wytykaniem potknięć u innym,
a że zarzuty są wyssane z palca? Kto to sprawdzi?
Ciemny lud i tak wszystko kupi. Najważniejsze jest to,
żeby fobie Kaczyńskiego stały się treścią

"dobrej zmiany" i żeby znana w świecie polska postkolonialna mentalność
odróżniała i odgraniczała nas od wolnego świata. I żeby niewolnicze
kompleksy w dalszym ciągu panowały nad Polską.
Niewolnikami łatwiej sterować. Wystarczy do tego paru
jacków nh, którzy wierzą, że są niewolnikami lepszego sortu.

--
wladek
PostWysłany: Nie 0:37, 14 Lut 2016    Temat postu:

Agnieszka Mazurczyk więcej tekstów tego autora
12 lutego 2016

Niemcy tracą nadzieję, że „miła pani premier Szydło”
jest prawdziwą twarzą polskiego rządu

Szorstka przyjaźń

Do Niemców nie przemawia metafora o chorym kraju, który poprzez
usprawnienie procesu podejmowania decyzji wymaga uzdrawiania.
Ze względów historycznych są na tę retorykę wyczuleni.

Chciałoby się powiedzieć, że nareszcie przedstawiciel naszego rządu
wybrał się do Niemiec. Ponoć naszego głównego i najważniejszego
sojusznika, z którym łączy nas wiele wspólnych interesów.
I od którego wciąż wiele zależy w Unii. Dlaczego więc skoro taki ważny
jest to dla nas partner, to trzeba było czekać z wizytą trzy miesiące?

Czemu skoro na dobrych stosunkach z Niemcami zyskujemy, a na złych
tracimy – i co do tego wszyscy w Polsce się zgadzają –
co chwila Niemców się u nas obraża, wyciąga historyczne winy
albo podkreśla, że poprzedni rząd prowadził politykę niekorzystną
dla Polski, bo realizowaną pod dyktando Niemiec?

Tusk w pierwszą zagraniczną podróż też nie pojechał do Berlina,
tylko na Litwę, ale do wizyty w Niemczech doszło dwa tygodnie później,
a nie trzy miesiące od chwili zaprzysiężenia, tak jak w przypadku pani
premier Szydło. I potem podczas wszystkich lat rządzenia Tusk
jeździł do Niemiec jeszcze 18 razy, czyli po wizytach w Brukseli,
gdzie bierze się pod uwagę również wszystkie posiedzenia Rady Europejskiej,
Niemcy były najczęstszym kierunkiem podróży poprzedniego premiera.

Równie często w Polsce pojawiała się w tym czasie Angela Merkel.
I już na pierwszy rzut oka widać było, że spotkania Merkel i Tuska
nie były tylko dyplomatycznym obowiązkiem i że zarówno jedna,
jak i druga strona rzeczywiście szczerze wierzyła w to,
że możemy być dla siebie ważnymi i bliskimi partnerami.

Niemcy podchodzą do naszego nowego rządu jak do jeża.
Tuż po jesiennej wygranej PiS niemieckie media donosiły,
że trzeba bić na alarm, pisały o nieprzyjemnej niespodziance
i spełniającym się złym śnie. Przypominano poprzednie rządy PIS,
kłótnie, jakie wówczas podzieliły naszą scenę polityczną
i polsko-niemieckie relacje, które w tamtym czasie były bardzo drażliwe.

Teraz, z racji pojawienia się w PiS nowych twarzy, Niemcy mieli nadzieję,
że nowe pokolenie zmieniło partię i jej nastawienie do świata.
Jednak zmiany, jakie zaszły ostatnio w naszym kraju, sprawiają,
że Niemcy coraz bardziej tracą nadzieję i przestają wierzyć, że
„miła pani premier Szydło” jest prawdziwą twarzą i reprezentacją polskiego rządu.

Do spotkania przywódczyń w końcu musiało jednak dojść.
Obie strony dyplomatycznie podtrzymały, że chcą utrzymać jak
najlepsze stosunki. Trudno jednak konstruktywnie dyskutować,
gdy wiadomo, że w rzeczywistości rządom w obu krajach nie po drodze
w wielu kwestiach. I o ile łatwiej jest zadeklarować, że obie strony
zrobią wszystko, żeby Wielka Brytania pozostawała w Unii, to trudniej
wypracować kompromis np. w sprawie uchodźców, z którymi Niemcy
muszą się uporać już teraz, a nie w bliżej nieokreślonej przyszłości.
I przypominanie na kilka dni przed wizytą (w wywiadzie dla „Bilda”),
że z powodu kryzysu ukraińskiego Polska przyjęła
już prawie milion Ukraińców i to bez unijnej pomocy, jest nierozumieniem.
---
wladek
PostWysłany: Nie 14:07, 22 Lis 2015    Temat postu:

2015-11-22 09:13
sprzeciw21

Powstał Komitet Obrony Demokracji –
to reakcja na pierwszy tydzień rządów PiS


Oczywiście każdy może wziąć sobie dowolny symbol, także opornik.
Choć wydaje mi się to nie tylko przesadzone, ale wręcz niestosowne.
Dlaczego? Bo noszenie opornika wiązało się z ryzykiem, w razie złapania,
mogło zakończyć się pałowaniem przez ZOMO, w każdym razie
poważnymi nieprzyjemnościami. Dziś za noszenie opornika nie grozi
i nie będzie grozić żadna dolegliwość, ba zważywszy co współczesna
młodzież nosi na twarzy, będzie to tylko element dekoracyjny.

A co do komitetu, ciekawe że zwolennicy KOD nie protestowali gdy
PO-PSL-SLD ograniczyli swobodę tworzenia stowarzyszeń, gdy PO
dokonywał skok na Trybunał Konstytucyjny, gdy władze Warszawy
ciągają 80-letnich emerytów użytkowników wieczystych, dlaczego że
wcześniej SKO wydał korzystne rozstrzygnięcie dla tych ostatnich ws.
aktualizacji opłat itd. itd. Mogę mnożyć przykłady jak gnębiono nasze
społeczeństwo (takie sprawy przedstawiał m.in.

http://serwis21.blogspot.com) i KODu nie tworzono, nie protestowano.
---
wladek
PostWysłany: Nie 14:00, 22 Lis 2015    Temat postu:

-
Redakcja 21 listopada 2015

Powstał Komitet Obrony Demokracji
– to reakcja na pierwszy tydzień rządów PiS

Demokracja w Polsce jest zagrożona – uważają założyciele grupy.
Inicjatywę na Facebooku w ciągu dwóch zaledwie dni poparło
prawie 7 tys. osób.

Symbolem inicjatywy jest opornik
„Działania władzy, jej lekceważenie prawa oraz demokratycznego
obyczaju zmuszają nas do wyrażenia stanowczego sprzeciwu.
Nie chcemy Polski totalitarnej, zamkniętej dla myślących inaczej niż
każe władza, nie chcemy Polski pełnej frustracji i żądzy rewanżu” –
napisano w manifeście grupy. Jej założyciele chcą, żeby
„w Polsce było miejsce dla wszystkich Polaków, równych wobec prawa,
z ich przekonaniami, opiniami, etyką i estetyką”. Nie godzą się na
zawłaszczanie państwa, dzielenie Polaków na lepszych i gorszych,
pogardę dla „innego” ani też na poglądy godzące w zasady
demokracji i prawa człowieka.

Założyciele grupy zaprosili do „współdziałania wszystkich, dla których ważne są wartości demokratyczne, bez względu na poglądy polityczne i wyznanie”. „Nie zgadzamy się na łamanie Konstytucji i wprowadzanie, z nadużyciem mechanizmów demokracji, rządów autorytarnych. Są wśród nas ludzie różnych poglądów i orientacji politycznych od prawa do lewa, ludzie wierzący, agnostycy i ateiści. Łączy nas to, że jesteśmy ludźmi wolnymi i chcemy nadal mieszkać we własnym, demokratycznym kraju, w którym nikt nie będzie nam nakazywał jak mamy żyć i jakie wartości wyznawać” – deklarują.

Grupa – jak przypomina „Gazeta Wyborcza” – powstała w reakcji na pierwszy tydzień rządów Prawa i Sprawiedliwości. W ciągu siedmiu dni nowej władzy udało się m.in. pozbawić PSL wicemarszałka, opozycję stanowiska rotacyjnego szefa komisji ds. służb specjalnych, ekspresowo uchwalić ustawę o wymianie składu sędziów Trybunału Konstytucyjnego czy mianować przewodniczącym senackiej komisji ds. finansów twórcę SKOK-ów Grzegorza Biereckiego.

Symbolem grupy jest opornik – element obwodu elektrycznego, który w stanie wojennym i w PRL przypinano do ubrania jako symbol oporu wobec władzy.

– Demokracja jest mocno zagrożona, niektórzy mówią, że doszło do zamachu stanu i zbliża się totalitaryzm. Dlatego chcemy bronić demokracji. Nie opowiadamy się za jakąkolwiek partią polityczną, nie walczymy o władzę ani przeciw konkretnym ludziom – powiedział „Gazecie” założyciel grupy Mateusz Kijowski. Przyznaje, że na pomysł utworzenia grupy KOD wpadł po lekturze artykułu Krzysztofa Łozińskiego, byłego współpracownika Komitetu Obrony Robotników, byłego członka „Solidarności” i współpracownika Amnesty International.

W artykule „Trzeba założyć KOD”, opublikowanym w środę na portalu
Studio Opinii, Łoziński pisał o konieczności powołania
„Komitetu Obrony Demokracji” na wzór KOR-u właśnie.

Oto niektóre głosy osób, które dołączyły do grupy:
„Wraca nadzieja na normalność”; „Nie oddamy demokracji! Demokracja
to ważna sprawa. O to walczyły pokolenia Polaków”; „Ciesze się,
że wreszcie będzie się działo w świadomości Polaków”; „PiS oplótł Polskę
siecią Klubów Gazety Polskiej i innymi »Komitetami imienia«,
które prężnie działały na zwycięstwo mieszając ludziom w głowach.
Najwyższy czas się zjednoczyć przeciw psuciu naszego państwa”.

Do tej chwili do grupy przyłączyli się m.in. Grażyna Staniszewska,
Monika Płatek, Jarosław J. Szczepański, Hanna Samson, Jacek Kubiak,
Jan Hartman, Jerzy Wójcik, Aleksandra Klich, Piotr Bratkowski,
Tomasz Kasprowicz, Agnieszka Grzybek, Andrzej Potocki,
Jarosław Lipszyc, Anne Applebaum, Renata Kim, Bianka Mikołajewska,
Cezary Łazarewicz, Piotr Pytlakowski, Alek Tarkowski, Leszek Jażdżewski,
Edwin Bendyk, Grzegorz Rzeczkowski i Ziemowit Szczerek.


Do grupy można się przyłączyć pod tym adresem.

drukuj poleć‡ wykop skomentuj (10)
-

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group