Forum SZACHY Strona Główna SZACHY
Szachy, zadania szachowe i nie tylko
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Edukacja zdrowotna
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SZACHY Strona Główna -> O Szachach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Sob 11:01, 03 Sty 2015    Temat postu: Edukacja zdrowotna

--
2.01.2015
piątek

Cztery filary (umiarkowanie) zdrowego życia
Stefan Karczmarewicz

Z okazji sezonu na okołonoworoczne rozmyślania zajmijmy się na chwilę
tym, co znacznie ważniejsze od polityki – naszym trybem życia, który
mógłby sprawić, że będziemy mieli szansę żyć jak najdłużej i w jak największym komforcie.

Można oczywiście – nie cierpiąc na żadną poważną chorobę – wydać na własne zdrowie ciężkie pieniądze. Jednak mało kogo stać na farmy zdrowia, dedykowane dietetyczki, wymyślne i drogie diety etc.
Czyżby bariera finansowa stanowiła zatem przeszkodę nie do
pokonania na drodze do dobrego i długiego życia? Niekoniecznie.

Przyjrzymy się badaniom obserwacyjnym obejmującym odpowiednio duże populacje i trwającym odpowiednio długo, by rezultaty były wiarygodne. Zorientujemy się, że rzecz nie w wymyślnych i drogich metodach, lecz w naszym własnym rozsądku oraz konsekwencji. Jeżeli bowiem nie chcemy (lub nie możemy) poświęcić budowaniu naszej zdrowotnej przyszłości ani nazbyt wiele czasu, ani pieniędzy, to wystarczy, że zadbamy przede wszystkim o cztery filary prozdrowotnego sposobu życia.
Każdy z nich jest bardzo prosty w założeniach.
Kolejność, w jakiej je przestawiam, nie ma merytorycznego znaczenia. Ważne są wszystkie.
Porzucenie (lub niepodejmowanie) palenia papierosów i e-papierosów.
To, że ludzie palą, jest dowodem na potęgę marketingu. Papierosy stanowią udowodniony czynnik ryzyka wielu skracających życie lub okaleczających chorób. Koncerny tytoniowe są tu porażająco skuteczne, podczas gdy „marketing prozdrowotny” jest w kwestii palenia nijaki, a przez to nieskuteczny.
Wszystkie dosadne metody informowania o następstwach palenia są oprotestowywane przez lobby papierosowe. Tymczasem można w wieku lat siedemdziesięciu jeździć na nartach albo żeglować, zamiast siedzieć w fotelu, marząc, by nie dusząc się, dotrzeć do ubikacji. Trzeba tylko wiele lat wcześniej przestać ignorować informacje, że chorobotwórcze działanie papierosów jest odroczone w czasie, ale bardzo poważne.

Sposób odżywiania pomagający walczyć z otyłością.
Świadomie nie użyłem słowa „dieta”, bo to pojęcie kojarzy się nazbyt często z ograniczonym w czasie, desperackim aktem samoograniczenia w spożywaniu pokarmów. Takie heroiczne akcje są nieporozumieniem. Trzeba zdobyć się na coś znacznie trudniejszego – zmodyfikować swoje nawyki żywieniowe.
Będzie bolało, bo jesteśmy zbudowani z nawyków. Z drugiej strony –
warto pamiętać, że zdrowy tryb życia nie może być formą pokuty.

Nie zmuszajcie się do jedzenia tego, czego nie znosicie. Przykładem dobrego nawyku może być tzw. kuchnia śródziemnomorska, ale nie jest ona jedynym pomysłem. Każda zrównoważona i nieprzykra dieta (ach, ta gra słów!) będzie skuteczna, jeżeli stanie się nawykiem. Wybór mamy tu spory. Ważniejsze wydaje się pilnowanie, by się nie przejadać – kończyć posiłek, mając wrażenie, że coś jeszcze moglibyśmy zmieścić. Równie ważne: jeść już wtedy, kiedy głód się pojawia. Nie dopuszczać do „wilczego głodu” – w takiej sytuacji rzucamy się na jedzenie i jemy kompulsywnie, znacznie przekraczając zapotrzebowanie.
Jeden z kluczowych punktów nawyków żywieniowych to nieuleganie pokusie łatwych przekąsek, a zwłaszcza różnych batoników i wysoko słodzonych napojów. Sprawdźcie Państwo sami, na jak długo zapewni Wam sytość bułka grahamka popita butelką kefiru (wyroby mleczne mają wysoki tzw. indeks sytości) albo sałatka. Zaś jakieś kluchetti będzie zawsze lepsze od wyrobów czołowych sieci fast-food.

Aktywność fizyczna. Jej brak jest powodem wielu problemów zdrowotnych. Z kolei regularna aktywność fizyczna wielokierunkowo poprawia stan zdrowia. Koniecznie trzeba dobrać takie ćwiczenia, które odpowiadają ćwiczącemu. Nie musicie biegać. Nie musicie inwestować niemałych pieniędzy w basen, siłownię lub drogi sprzęt. Nawet intensywne marsze (nie mówiąc już o poprawnym technicznie nordic walkingu) wpływają korzystnie na organizm.

W sezonie letnim znakomitym pomysłem jest rower. Świetną ideą na całoroczną aktywność jest taniec towarzyski, oczywiście dla przyjemności – nie turniejowy ani estradowy! Wysiłek nie musi być bardzo intensywny, a nawet nie powinien być, zwłaszcza w pierwszym okresie treningu. W razie wątpliwości dobrze jest zapytać swojego lekarza o dozwolone obciążenia, a zwłaszcza – maksymalne tętno podczas wysiłku (pomocny w jego kontrolowaniu może być najprostszy nawet, a więc niedrogi pulsometr).
Najważniejsze, by ćwiczyć minimum 3 razy w tygodniu, w odcinkach czasu nie krótszych niż 30 minut każdy. Przypominam, że ćwiczeniem może być nawet raźny marsz, niekoniecznie musi być to zawsze siłownia lub basen.
Kompensacja stresu i więzi z innymi ludźmi.
Pierwsze z dziesięciu przykazań Profesora Leszka Kołakowskiego
(wywiad z Jackiem Żakowskim) brzmi: „Po pierwsze: przyjaciele”.
Niewiele można dodać. Może przede wszystkim to, że żadne pigułki
na samopoczucie nie pomogą tak, jak dobre więzi międzyludzkie.


Trzeba mieć przyjaciół, a nie tylko ludzi, z którymi robi się interesy. To stwierdzenie dotyczy również życia rodzinnego, bo nazbyt wiele widziałem związków funkcjonujących jak spółki akcyjne. Trzeba rozmawiać. Trzeba mieć hobby i dzielić się nim z innymi, podobnie zakręconymi, żeby wywietrzyć głowę po stresach dnia codziennego. Brak więzi, samotność i nierozładowany, przewlekły stres to czynniki ryzyka depresji. Ta z kolei jest niezależnym statystycznie czynnikiem ryzyka chorób kardiologicznych i wcześniejszej śmierci.

Na koniec jedna uwaga. Jestem zdecydowanym zwolennikiem rozmyślań około-noworocznych, ale gorącym przeciwnikiem postanowień noworocznych. Zwłaszcza formułowanych na zasadzie „wszystko albo nic”. Gdy narzuca się sobie takie zasady, każde odstępstwo od przyjętych założeń przyjmowane jest jako klęska, kończąca dalsze starania.
A tymczasem jeden tydzień bez treningu, jedna obfita kolacja czy jeden w roku, wypalony do piwa papieros – nie oznaczają, że dalsze ćwiczenia, rozsądne żywienie czy rezygnacja z palenia nie mają sensu, nawet jeżeli przez resztę roku postępowaliśmy w imię rozumnych nawyków. Przecież jeżeli idąc, potkniemy się, to nie zatrzymujemy się, lecz idziemy dalej. Takie właśnie podejście proponowałbym w kwestii
(umiarkowanie) zdrowego trybu życia.

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Czw 18:46, 26 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 12:42, 05 Sty 2015    Temat postu:

-
Szachy - zastrzyk energii

[link widoczny dla zalogowanych]

Łukasz Nowak (szachista):
Mam 17 lat i jestem uczniem 2 klasy liceum ogólnokształcącego.
Od 5 lat uczę się, trenuję, gram i pasjonuję się szachami.
Jak tylko czas na to pozwala, siadam do komputera i trenuję:
rozwiązuję zadania szachowe, analizuję swoje partie jak i najlepszych
szachistów, poznaję nowe debiuty, uczę się jak grać końcówki.
Poruszam się na wózku i sam nawet nie mogę przesunąć pionka
na szachownicy. Moja choroba - zanik mięśni -
nie sprzyja uprawianiu sportu... z wyjątkiem szachów.
Czytaj dalej wpis Szachy - zastrzyk energii
Rehabilitacja przez szachy

Joanna Zbroniec (terapeutka):
Gra w szachy to nie tylko rywalizacja zawodowa, może stać się
również deską ratunkową dla osób chorych lub niepełnosprawnych.
W sytuacji gdy nieszczęśliwy wypadek lub choroba unieruchomi ciało, umysł może być w pełni wykorzystywany i zapewniać takiej osobie mnóstwo satysfakcji. Taką możliwość daje właśnie gra w szachy, która nie wymaga sprawności fizycznej tylko sprawnego umysłu. Gra w szachy może stać się jedną z form rehabilitacji.
Czytaj dalej wpis Rehabilitacja przez szachy
Nie tylko wyczyn

Tomasz Delega (prezes PZSzach):
Sukces projektu Edukacja przez Szachy w Szkole stał się dla nas inspiracją do uruchomienia kolejnych działań - tym razem na rzecz osób poszkodowanych przez los. Dzięki wsparciu anonimowego darczyńcy planujemy uruchomić szkolenia dla wolontariuszy pracujących z chorymi lub niepełnosprawnymi. Zachęcamy wszystkie osoby zainteresowane tematyką rehabilitacji przez szachy do kontaktu z
Polskim Związkem Szachowym - szczegóły w zakładce kontakt. Obecnie szukamy:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 13:03, 05 Sty 2015    Temat postu:

--
Rehabilitacja przez szachy

Joanna Zbroniec (terapeutka):
Gra w szachy to nie tylko rywalizacja zawodowa, może stać się również deską ratunkową dla osób chorych lub niepełnosprawnych. W sytuacji gdy nieszczęśliwy wypadek lub choroba unieruchomi ciało, umysł może być w pełni wykorzystywany i zapewniać takiej osobie mnóstwo satysfakcji. Taką możliwość daje właśnie gra w szachy, która nie wymaga sprawności fizycznej tylko sprawnego umysłu. Gra w szachy może stać się jedną z form rehabilitacji.
Ze w zględu na swoją specyfikę daje możliwość przeżywania różnych emocji takich jak radość, smutek, złość lub wstyd. Dzięki temu poprawia jakość życia chorego. Zawodnik cieszy się z wygranej lub zdobycia przewagi, smuci się stratą, złym posunięciem, przegraną, odczuwa niesmak obserwując nie udane zagranie, wstydzi się swojej złej gry, a często złości się na własną niemoc wobec przewagi lepszego przeciwnika. Grając w szachy nie trzeba aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym, aby móc nawiązywać satysfakcjonujące relacje społeczne. Gra w szachy może jednocześnie stać się sposobem powrotu do zdrowia, oczywiście w sytuacjach gdy jest to możliwe.
Często długa rehabilitacja dla chorego jest straconym czasem w życiu,
w którym dana osoba wspomina tylko co kiedyś mogła, a czego teraz
nie może robić i odlicza dni do czasu wyzdrowienia.
Takie podejście z jednej strony faktycznie motywuje do wytężonych ćwiczeń, jednakże w sytuacji gdy brak jest widocznych efektów rehabilitacji może braknąć wytrwałości. I w tej sytuacji gra w szachy daje narzędzia do walki z chorobą. Gra w szachy uczy wytrwałości, konsekwencji i pokazuje, że systematyczna praca daje rezultaty. Gra w szachy może również blokować ból. Badania naukowe potwierdzają, że osoby wykonujące zadania, które angażują dużo zasobów poznawczych, mniej odczuwają ból i potrzebują mniej środków przeciwbólowych. Taką aktywnością zdecydowanie jest gra w szachy, która wymaga wzmożonej koncentracji oraz sporo wysiłku umysłowego. Dzięki zaangażowaniu się w grę, chory często zapomina o problemach i ograniczeniach jakie sprowadziła na niego choroba. Znalezienie nowego sposobu realizacji obniża również poziom stresu i wpływa na mniejsze zagrożenie depresją, która jest częstą dolegliwością współwystępującą w stanach chorobowych. Można powiedzieć, że gra w szachy może stać się alternatywnym sposobem na życie, szczególnie dla osób na stałe sparaliżowanych. Dla wielu zawodowych szachistów życie toczy się od zawodów do zawodów poprzeplatanych czasem spędzanym przy desce szachowej na treningach. Tak więc dzięki grze niepełnosprawne osoby mają szanse na realizowanie siebie właśnie poprzez grę, tym bardziej, że szachy są wymagająca i rozwijającą rozgrywką, która w wielu aspektach symuluje realne życie. Uczy nadziei i wytrwałości. Zawodnik szybko się przekonuje, że w różnych pozornie beznadziejnych pozycjach można znaleźć kreatywne rozwiązanie i z sukcesem zakończyć partię. Takim przykładem może być chociażby partia……………..

Dla dorosłych szachy są po prostu grą, ale dla dzieci mogą stać się wspaniałą baśnią rozgrywaną za pomocą szachowych postaci na planszy. Dzieci uczą się i rozwijają dzięki zabawie, a baśnie są dla nich sposobem przeżywania trudnych sytuacji. Dlatego też gra w szachy jest wspaniałym sposobem wspierania rozwoju chorych dzieci. Poznając historie szachowe dzieci mogą rozwijać swoją wyobraźnie i uczyć się jak radzić sobie w trudnych chwilach takich jak choroba. Przedstawiając na szachownicy atak na króla można opowiadać o tym, jak z takim zagrożeniem można sobie radzić. Jak wiemy sposoby są 3: ucieczka króla, zasłonięcie się lub zbicie atakującej figury lub piona. Łatwo można doszukać się tu aluzji do realnego życia, w którym to możemy uciec przed zagrożeniem, zasłonić się – poszukać wsparcia kogoś innego lub samemu odeprzeć atak. Wplatając w trening szachowy chorych dzieci aluzje do realnego życia możemy kształtować pozytywne zachowania takie jak motywacja do poszukiwania rozwiązania, wytrwałość w działaniu oraz koncentrację na zachowaniu, którym się w danym czasie zajmujemy. Ponadto dostosowując pojedynki młodych chorych szachistów można specjalnie dawkować im ilość zwycięstw, a takie doświadczenia realnie wzmacniają psychikę dziecka i dają im siłę do pokonywania trudności w chorobie. Wisienką na torcie mogą stać się piękne pozycje szachowe, które dzięki swej obrazowości mogą przenieść dzieci w prawdziwy świat baśni przedstawiany rozgrywką na szachownicy.
---


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Śro 0:08, 21 Sty 2015    Temat postu:

20.01.2015
wtorek

Opłaty są złe
Jacek Żakowski

Zmartwił mnie Stefan Karczmarewicz,
sąsiad z blogowiska POLITYKI, proponując „małe opłaty za wizytę
i dotkliwą – za zabiegi, na które pacjent się nie stawi”.
To ma być panaceum na kolejki w służbie zdrowia.
Czy kolejki od tego zmaleją? Tak. Im większe będą te małe opłaty,
tym krótsze będą kolejki. To się nazywa „cenowa elastyczność
efektywnego popytu”. Ona na każdym rynku istnieje.
W służbie zdrowia także.

Ale co jest celem organizatorów publicznej służby zdrowia?
Brak kolejek? Chyba jednak nie. Celem jest zdrowie publiczne. Czyli taka sytuacja, w której jak największa część społeczeństwa żyje w jak najlepszym zdrowiu. I tu zaczyna się problem.
Załóżmy, że w obecnych polskich warunkach opłata za wizytę u lekarza pierwszego kontaktu będzie wynosiła 1 zł. Czy od tego kolejki zmaleją? Chyba nie. A jeśli będzie wynosiła 100 zł? Oczywiście – tak! Przychodnie opustoszeją. Większość emerytów i duża część pracowników, zwłaszcza mających dzieci, przestanie chodzić do lekarza. Będą sobie radzili po swojemu. A jeśli poczują się fatalnie? Wtedy wezwą pogotowie. Ono zawiezie ich do szpitala, gdzie będą ratowani w już bardzo ciężkich stanach. Ile prostych wizyt u lekarza można sfinansować za pieniądze, które trzeba będzie wydać na takie leczenie? Setki. By taki system był opłacalny, przynajmniej 90 proc. wizyt u lekarza musiałoby być medycznie nieuzasadnione. Czy takie jest doświadczenie dr. Karczmarewicza?
Wiem, „mała opłata” byłaby bliższa złotówce niż stu złotym. Powiedzmy, że byłoby to 5 zł. Co to jest 5 złotych dla przeciętnie zarabiającego człowieka? Prawie nic. Ale kilka milionów ludzi żyje w Polsce samotnie, mając mniej niż 1600 zł na miesiąc. W praktyce znaczy to, że na wydatki mają jakieś 20-25 zł dziennie. Będą musieli wybrać: lekarz czy śniadanie. Jedno śniadanie nie stanowi problemu? Zależy, jak często go nie zjedzą, jakie leki biorą, na co chorują, jak są odżywieni itp.
Starość, choroba i bieda lubią chodzić razem. Czyli po wprowadzeniu opłat (nawet małych) młodzi, zamożni, bezdzietni i zdrowi będą chodzili do lekarza, a starzy, biedni i schorowani – nie. Czyli będą przez pogotowie wożeni do szpitali albo sami zgłoszą się na ostry dyżur. Tak czy inaczej zalegną na szpitalnych korytarzach. Będą leczeni dużo gorzej (bo zbyt późno, z powikłaniami etc.) i drożej. Czy o to nam chodzi?
Już dziś poważnym problemem w polskiej służbie zdrowia jest to, że spora część pacjentów wykupuje tylko część zapisanych lekarstw, przez co terapia jest nieskuteczna i chorzy niepotrzebnie trafiają do szpitali. Wiadomo, że polski system przepycha problemy wyżej, gdzie koszty są większe. Od lekarzy rodzinnych do specjalistów, od specjalistów do szpitali, od szpitali do klinik, gdzie leczenie kosztuje najdrożej.
To są proste i dosyć oczywiste rachunki. Ale są też rachunki trudniejsze. Bo wiele chorób ma źródła w emocjach, a rozwój innych w jakimś stopniu zależy od emocji. Wśród osób starszych i chorych najbardziej dojmującą emocją jest osamotnienie. Z samotności chorują i umierają nie tylko papużki nierozłączki, ale też wielu ludzi. To jest dawno zbadane i opisane. A „moja pani doktor” często jest lub mogłaby być jednym z najważniejszych lekarstw na samotność. Wysłucha, zainteresuje się, dotknie (!), poradzi albo zaleci. I przy okazji może się kogoś jeszcze spotka w poczekalni albo zamieni się kilka zdań z panią rejestratorką… Jak się to lekarstwo zabierze albo istotnie ograniczy (lekarz czy śniadanie), nic nie dając w zamian, u wielu starszych osób nasilą się różne objawy somatyczne i znów problem przeniesie się wyżej.
Na ten temat można mówić bez końca. Ale z pewnością opłata nie jest panaceum, a prawdopodobnie może tylko pogorszyć sytuację i zwiększyć wydatki (jeśli będzie mała, koszt poboru i rozliczeń pochłonie większość wpływów). Więc jaka jest odpowiedź na problem kolejek?
Po pierwsze – więcej lekarzy. W Polsce jest ich o wiele tysięcy za mało. Zarówno specjalistów, jak i lekarzy pierwszego kontaktu (przeciętny ma 10 lat do emerytury!). Trzeba ich więcej kształcić i skuteczniej zatrzymywać w kraju. Skąd wziąć na to pieniądze? Gdy będzie ich więcej, zarobki będą niższe (to widać w porównaniach międzywojewódzkich). Ich suma wzrośnie nieznacznie, a pojawią się oszczędności wynikające z lepszego leczenia.
Po drugie – przygotowani do opieki nad osobami starszymi pracownicy
socjalni i pielęgniarki środowiskowe, które przejmą część funkcji „pani doktor”.
Po trzecie – „porada farmaceutyczna”, żeby chorzy przewlekle nie musieli co parę miesięcy biegać po recepty do lekarzy pierwszego kontaktu.
Po czwarte – społeczna aktywizacja starszych (uniwersytety trzeciego wieku, kluby seniora itp.), bo relacje społeczne często mają większy wpływ na samopoczucie i zdrowie niż starania lekarzy, a to głównie starsi dostarczają pracy służbie zdrowia.
Wiem, że żadnej z tych rad nie da się wprowadzić z dnia na dzień. Ale co nagle, to po diable. A kolejki nie są problemem, lecz objawem problemu. Problem to błędnie zbudowany system kręcący się wokół procedur, a nie procesów i wokół świadczeń udzielanych chorym, a nie wokół naszego zdrowia. Jeśli chce się problem rozwiązać realnie, trzeba się zająć przyczyną, a nie skutkiem.
Co do opłat za niestawienie się… Wyobrażam sobie problemy i koszty związane z jej ściąganiem. Ale groźniejsze byłyby skutki w postaci zablokowania dostępu tym, którzy nie zapłacili. Powstałoby takie zjawisko, jak przy opłatach. I tu też istnieją lepsze praktyki.

Telefony lub esemesy przypominające to już standard w prywatnych przychodniach. A w amerykańskim systemie Care More (polecam, da się wyguglować) chorych dowozi się na wizytę. To kosztuje mniej niż stracony czas lekarza i nie generuje większych kosztów leczenia, gdy pacjent stawia się zbyt późno, a choroba się w tym czasie rozwija. Care More to komercyjna firma działająca z pieniędzy ubezpieczeń publicznych i w ramach ich stawek. Przejmuje całą odpowiedzialność za grupę pacjentów w zamian za całą ich składkę. I na tym zarabia, bo ma mniejsze koszty, oferując wyższe standardy usług. Dziwne? Ale prawdziwe!
Publiczny system służby zdrowia to taka dziwna branża, gdzie oszczędności daje sensowne podnoszenie standardów, a nie ich obniżanie i bardziej troskliwa opieka, a nie represjonowanie pacjentów. Gorąco polecam lekturę.
----


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Śro 8:54, 21 Sty 2015    Temat postu:

Mirosław Szreder 6 stycznia 2015

Wykształceni żyją dłużej
Lekcje zdrowia

[link widoczny dla zalogowanych]

Wykształcenie przedłuża życie. Mężczyźni z dyplomem wyższych studiów
żyją przeciętnie nawet kilkanaście lat dłużej od współobywateli,
którzy zakończyli edukację na podstawówce.

Danych statystycznych potwierdzających istnienie współzależności
między poziomem edukacji a długością życia jest wiele.

Lekarze już dawno zdołali nam uświadomić, że zdrowa dieta, odpowiednia dawka ruchu i brak nałogów to czynniki wzmacniające zdrowie i wydłużające życie. W wielu badaniach naukowych wykazano, iż czynniki te – obok innych, pozostających poza naszą kontrolą (np. uwarunkowania genetyczne) – wpływają w sposób istotny na długość życia. Mniej dotychczas była znana, chociaż w wielu analizach dobrze potwierdzona, inna statystyczna współzależność – między liczbą lat spędzonych w szkole a długością życia.

Według ostatnich raportów OECD (organizacja skupiająca najbardziej rozwinięte państwa świata) dla wybranych 14 krajów tej organizacji (opartych na danych z 2010 r.) 30-letni mężczyzna z wyższym wykształceniem będzie żył przeciętnie o 8 lat dłużej niż jego rówieśnik z wykształceniem podstawowym lub niższym. Dla kobiet analogiczna różnica wynosi nieco ponad 4 lata.

Największe różnice w długości trwania życia ze względu na poziom wykształcenia występują w Estonii, na Węgrzech i w Czechach, a najmniejsze w Portugalii i w Szwecji. W Polsce zaś w przypadku obu płci różnice w oczekiwanej długości życia w zależności od wykształcenia są większe od średnich dla krajów OECD i wynoszą odpowiednio: dla mężczyzn 12 lat, a dla kobiet prawie 5 lat. I co ciekawe, większy przyrost oczekiwanej długości trwania życia następuje w wyniku przejścia z poziomu wykształcenia podstawowego na średni niż ze średniego na wyższy.

Dość prostym i kuszącym wyjaśnieniem tych współzależności mogłoby być stwierdzenie, że osoby lepiej wykształcone pracują w bezpieczniejszych dla zdrowia zawodach, osiągają wyższe dochody, a dzięki temu więcej mogą przeznaczyć na zdrowszą żywność, zdrowszy tryb życia, wypoczynek etc. Okazuje się jednak, że silna korelacja pomiędzy poziomem wykształcenia a długością życia utrzymuje się także wtedy, gdy wyeliminuje się wpływ czynników społeczno-ekonomicznych, takich jak: dochody, miejsce urodzenia, rasa (kolor skóry). W Stanach Zjednoczonych badacze pod kierunkiem Stuarta J. Olshansky’ego obliczyli, że co prawda przeciętna przewidywana długość życia białego mężczyzny o wykształceniu wyższym przewyższa aż o 14 lat długość życia ciemnoskórego mężczyzny z wykształceniem podstawowym, ale uniwersyteckie wykształcenie ciemnoskórego mężczyzny daje mu szansę przeżyć przeciętnie 7,5 roku więcej niż białemu mężczyźnie mającemu podstawowe wykształcenie.

Danych statystycznych potwierdzających istnienie współzależności między poziomem edukacji a długością życia jest wiele. Międzynarodowy zespół naukowców, opierając się na danych WHO o umieralności okołoporodowej w 24 krajach Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, wykazał istnienie ujemnej zależności między poziomem wykształcenia kobiet w ciąży a ryzykiem zgonu w okresie ciąży lub porodu.
Dla kobiet, które nie posiadały żadnego wykształcenia, ryzyko zgonu było
2,7 razy większe niż w grupie kobiet mających za sobą co najmniej 12 lat edukacji.
Okres edukacji od roku do sześciu lat zmniejsza to ryzyko z 2,7 do dwóch razy.

Dłuższa edukacja, dłuższe życie

Intrygujące pozostaje pytanie o charakter omawianej tu zależności, o jej mechanizm, a w szczególności o to, czy jest to zależność przyczynowo-skutkowa? Jaka tajemnica tkwi w edukacji jako szansie na dłuższe życie?

---


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 17:07, 05 Lut 2015    Temat postu:

Redakcja 4 lutego 2015

Ile snu naprawdę potrzebujemy?

Czy 6 godz. wystarczy? Czy 9 godz. to już przesada?
Odpowiedzi udzieliła amerykańska organizacja troszcząca
się o to, byśmy nie zaniedbywali nocnego odpoczynku.

.
Niedawno pisaliśmy o 14 powodach, dla których niedobór snu jest groźny.
Może prowadzić do otyłości, zaburzeń mowy i wzroku, powodować bóle
głowy i obniżać odporność naszego organizmu. Powodów tych jest
zapewne znacznie więcej niż czternaście. Ale co to znaczy – odpowiednia ilość snu?

Z odpowiedzią na to pytanie przyszli właśnie naukowcy z National Sleep Foundation (Narodowej Fundacji Snu). Czyli waszyngtońskiej organizacji non-profit skupiającej specjalistów z tej dziedziny, na której czele stoi Charles A. Czeisler, profesor medycyny snu z Uniwersytetu Harvarda.

W połowie stycznia fundacja opublikowała precyzyjne rekomendacje
dotyczące owej „odpowiedniej” długości snu w dziewięciu kategoriach wiekowych.
Po przeanalizowaniu ponad 300 dostępnych
badań opracowała następujące dobowe zalecenia:

– Noworodki (0–3 miesięcy): 14–17 godz.
– Niemowlęta (4–11 miesięcy): 12–15 godz.
– Maluchy (1–2 lat): 11-14 godz.
– Przedszkolaki (3–5 lat): 10–13 godz.
– Okres szkolny (6–13 lat): 9–11 godz.
– Nastolatki (14–17 lat): 8–10 godz.
– Młodzież dorosła (18–25 lat): 7–9 godz.
– Dorośli (26–64): 7–9 godz.
– Osoby starsze (65 lat i więcej): 7–8 godz.


– To pierwsze w historii zestawienie tego rodzaju. Przygotowane przez organizację ekspercką, dostosowane do wieku i bazujące na rygorystycznej analizie literatury naukowej dotyczącej relacji snu oraz zdrowia, wydajności pracy i bezpieczeństwa – oświadczył prof. Czeisler, komentując publikację NSF.

Co ciekawe, w stosunku do poprzednich, nieco mniej udokumentowanych zaleceń eksperci fundacji zawęzili sugerowaną długość snu noworodków (z 12–18 godzin), a poszerzyli ją dla niemowląt (z 14–15 godz.), przedszkolaków (z 11–13 godz.), uczniów szkół podstawowych (z 10–11 godz.) i średnich (wcześniej proponowali 8,5–9,5 godz.). A zatem wnikliwsza analiza dostępnych badań doprowadziła ich do wniosku, że dzieciom i młodzieży nie szkodzą zbytnio drobne odchylenia od normy. Pozostałe kategorie wiekowe w propozycjach NSF pojawiły się po raz pierwszy.

Powyższe „widełki” są oczywiście ogólnymi zaleceniami i należy dostosować je do konkretnych przypadków. Z jednej strony są chorzy, którzy powinni spędzać w łóżku więcej czasu. Z drugiej strony są tacy, którym nie szkodzi skrócenie snu nawet do 4–5 godzin na dobę. Przeciwnie, okazują się niezwykle płodnymi naukowcami czy artystami.

Kwestią otwartą pozostaje to, czy nadmiar snu także może szkodzić –
na razie brakuje na to dostatecznych dowodów. Tak czy inaczej chyba
niewielu z nas grozi systematyczne przekraczanie normy akurat w tę stronę.

--

SuperSlodka

Ile snu naprawdę potrzebujemy?

według tego zestawienia jestem przedszkolakiem:)
co prawda tyle nie przesypiam (oprócz weekendów)
ale tyle dokładnie snu potrzebuję 10- 13 godzin, żeby poczuć się wyspanąSmile

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Czw 17:08, 05 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 20:03, 05 Lut 2015    Temat postu:

--

4.02.2015
środa

Weź pigułkę
Małgorzata Sikorska

Polacy lubią brać leki. Także te dostępne bez recepty (tzw. OTC –
over the counter) oraz suplementy diety, witaminy i produkty homeopatyczne.
Konsumujemy ich dużo i często bez wyraźnej przyczyny, a wszechobecne
w mediach reklamy utwierdzają nas w tym, że powinniśmy.
Cóż, jeśli ktoś lubi… Jednak dwa przykłady produktów dla dziec
intensywnie reklamowanych w ostatnim czasie to już –
moim zdaniem – zdecydowana przesada.

Przyzwyczaiłam się już, że w okresie wczesnowiosennym, późnojesiennym i zimowym (czyli przez większą część roku) w mediach dominują reklamy leków, witamin, suplementów diet. Jak pokazują badania Instytutu Monitorowania Mediów, w tzw. mediach tradycyjnych (telewizji, radiu i prasie) najwięcej na reklamy wydaje właśnie branża farmaceutyczna. To, że atakują nas komunikaty, w których zachwala się cudowne działanie produktów leczniczych, nie jest więc tylko subiektywnym wrażeniem. Tych reklam jest naprawdę dużo.
Przyzwyczaiłam się (co nie znaczy, że mnie to nie irytuje) do reklam produktów na zwiększenie odporności, zmęczone oczy, nietrzymanie moczu, zimne dłonie i stopy, brak snu i stresy, problemy z potencją, problemy z trawieniem: wzdęcia, zgagę, biegunkę czy zaparcia. Chyba nie ma problemu zdrowotnego (rzeczywistego lub wykreowanego), któremu nie mogłyby zaradzić tego typu substancje. Przynajmniej tak obiecują ich producenci, a wielu Polaków chętnie im wierzy. Zgodnie z informacjami podawanymi przez IMS Health Poland co trzecia Polka i co czwarty Polak sięgają po suplementy diety. Według danych Instytutu Żywności i Żywienia wartość sprzedaży tego typu produktów wzrasta i w 2014 roku wynosiła już 3,5 mld zł. Zarówno suplementy diety, jak i leki OTC są łatwo dostępne. Nie trzeba iść do apteki, wystarczy zgarnąć parę opakowań podczas wizyty w supermarkecie, w kiosku czy na stacji benzynowej. Zresztą po co wychodzić z domu? Można kupować przez internet. Ten kanał sprzedaży dynamicznie rośnie.
Tymczasem, jak przestrzega wielu lekarzy, nadużywanie leków OTC może być szkodliwe, a stosowanie suplementów diety zazwyczaj jest niepotrzebne. Aby sensownie i odpowiedzialnie wybrać odpowiedni suplement, potrzebne są badania laboratoryjne, które pokażą, jakich składników rzeczywiście brakuje. Osoby sięgające po te produkty zazwyczaj takich testów nie robią. Lekarze podkreślają, że suplementy są „środkami spożywczymi”, a nie lekami. Prawo nie wymaga ich rejestracji. Nie wymaga także szczegółowych badań i przygotowania dokumentacji, która potwierdziłaby skuteczność i bezpieczeństwo ich stosowania. Nikt nie kontroluje, czy w suplementach są te składniki, które podaje producent, a żeby wprowadzić na rynek nowy produkt, wystarczy jedynie powiadomić Główny Inspektorat Sanitarny i dostarczyć wzór opakowania.
Jednak te argumenty nie trafiają do wielu Polaków, którzy najwyraźniej wychodzą z założenia, że nawet jeśli taka „cudsubstancja” nie pomoże, to przecież i nie zaszkodzi. I choć rzeczywiście w większości przypadków stan zdrowia konsumenta suplementów się nie pogorszy, to jednak trzeba pamiętać, że te środki wpływają nie tylko na kondycję fizyczną. Jest w nie wpisany prosty komunikat: weź pigułkę, poczujesz się lepiej. A ta obietnica może szkodzić. Zwłaszcza gdy uwierzą w nią rodzice, którzy mają bardziej lub mniej poważne problemy z dziećmi.
I tu dochodzimy do sedna. Inspiracją do powstania tego wpisu są dwie reklamy, do których – w przeciwieństwie do suplementów, które mamią dorosłych odbiorców wzrostem odporności, pięknymi włosami i paznokciami oraz temu podobnymi benefitami – jakoś nie mogę się przyzwyczaić. Te dwa przekazy reklamowe mocno mnie irytują. Pierwszy z produktów ma pomóc w odzwyczajeniu dzieci od jedzenia słodyczy, drugi ma rozwiązać problem z zasypianiem.
W przypadku pierwszego suplementu producent (na stronie internetowej) najpierw trochę straszy: „Nadmierny apetyt na słodycze u dzieci może nieść za sobą negatywne konsekwencje dla ich zdrowia. Dlatego tak ważne jest ograniczenie liczby przyjmowanych łakoci. Często jest to jednak niemożliwe, gdyż dziecko domaga się słodkości lub ukradkiem je podjada”, a potem natychmiast obiecuje: „koniec słodkiego podjadania”. Łatwe i proste! W przypadku drugiego produktu zastosowano ten sam mechanizm – najpierw „diagnoza” sytuacji: „Trudności z zasypianiem u dzieci są dużym zmartwieniem dla rodziców”, a następnie niczym królik z kapelusza pojawia się rozwiązanie: „Nieśpiącym maluchom i ich rodzicom pomoże (…) [tu nazwa produktu]. Składniki (…) pomagają zasnąć i utrzymać zdrowy sen, a do tego wspomagają wyciszenie. 2 łyżki przed snem wystarczą, aby maluch spokojnie przespał noc”.

W obu przypadkach rodzice traktowani są jako niekompetentni idioci,
którzy nie są w stanie ani limitować słodyczy zjadanych przez dziecko,
ani utulić malucha do snu. Zresztą po co mieliby próbować, skoro
wystarczy zaaplikować pastylkę do ssania lub syrop.
W dodatku obie te sytuacje (dziecko zjadające się słodyczami i maluch,
które nie może zasnąć) przedstawione są niemalże jak patologie, coś
wyjątkowego i groźnego zarówno dla rodziców, jak i dzieci.
Tymczasem chyba każdy rodzic zmagał się z podobnymi problemami
i jakoś – lepiej lub gorzej – sobie z nimi poradził.
Reklamy oby produktów komunikują, że rodzicielski wysiłek
i starania są zbędne. Wystarczy przecież użyć paraleku.
A co mogą pomyśleć dzieci przećwiczone „we wczesnej młodości”
w sięganiu po pigułki? Cóż, będą wiedziały, jak sobie (nie) radzić z problemami.
---


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 20:56, 05 Lut 2015    Temat postu:

-
Laurentius
5 lutego o godz. 14:44

Poruszyła Pani naprawdę poważny temat ! Zawsze zżymam się, gdy
w telewizji pokazuję te “cudowności” na każdą dolegliwość
( Gdy widzę znajomych jak zajadają te tabletki, to pytam się,
jak długo je jedzą ? a gdy słyszę że już jakiś czas, to każę im iść
do lekarza, gdyż “zabijanie” w taki sposób dolegliwości jest niebezpieczny.
Poza tym bardzo dużo z tych tabletek jeszcze kilka lat temu wydawane były na receptę, a dzisiaj nie ma problemu ( Znajome farmaceutki mówią mi, że zawsze po weekendzie sprzedaż tego świństwa wzrasta u nich o prawie 300 procent !! gdyż ludziska mieli czas pooglądać sobie te reklamy w TV (( Zastanawiam się też nad problemem, czyżbyśmy coraz bardziej byli zidiociałym społeczeństwem, że wierzymy w każdą głupotę ??

Jestem człowiekiem chorym, który musi pewne leki zażywać, lecz gdy lekarz mówi mi, że mam brać 3 tabletki na dzień, ja biorę najpierw pół tabletki i obserwuję swój organizm, i tak zamiast trzech wystarcza mi jedna tabletka ! Każdy organizm inaczej reaguje na ten sam lek, jednemu wystarczy jedna tabletka a innemu zaszkodzi. Lecz ludzie dalej biorą te tabletki które zapisał im lekarz, znoszą bóle, lecz mówią, że lekarz im kazał !!! Gdy im mówię, ze powinni pójść do niego i powiedzieć, że po leku źle się czują, to się wstydzą !! Lecz dolegliwości są silniejsze niż wstyd i zgłaszają to lekarzowi, a lekarz zapisuje im inne medykamenty. Zawsze wszystkim mówię, ze lekarz nie tych tabletek, bo nie musi, lecz chory ma zgłaszać wszelkie niedogodności w zażywaniu leków.

Cóż, wątrobę, żołądek, i inne organy mamy jedne, więc należy
się z naszym organizmem obchodzić delikatnie i rozumnie.
Sam niedawno rozmawiałem z człowiekiem, któremu lekarz polecił brać silny lek rozkurczowy, jeszcze niedawno tylko na receptę, naturalnie do kupienia w byle jakim sklepie, na czas bólu. On zaczął zażywać te tabletki a gdy ból minął zażywał je dalej, gdyż bał się, że ból wróci !! aż wylądował w szpitalu z silnym zatruciem !
Widać, że stajemy się lekomanami z wyboru, bo przecież
łatwiej i prościej kupić lek bez recepty niż pójść do lekarza.

--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 9:56, 06 Lut 2015    Temat postu:

-
ampleforth
6 lutego o godz. 3:14

Nie przypominam sobie abym jako dziecko miał kiedykolwiek problemy
z zaśnięciem i w ogóle przed pojawieniem się internetu i innych gadżetów
dzieciaki biegały po podwórkach, grały w piłkę lub inne gry, przebywały
na świeżym powietrzu i chodziły spać po dobranocce.
Nie słyszałem ani nie znałem ani jednego rodzica, który by się uskarżał
na kłopoty z zaśnięciem dzieci. Rodzice nie mają teraz czasu nawet na
to aby pomyśleć , są tak wyprani z mózgów , ze ślepo będą wykonywali
co im każe komercja.
Niestety nie ma jeszcze pastylek zastępujących mózg.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Śro 23:41, 25 Lut 2015    Temat postu:

-
Joanna Podgórska 24 lutego 2015

Seks nie tylko dla dorosłych: co na to prawo?
Przysposobienie do życia w celibacie

Być może nastolatki nie powinny uprawiać seksu. Ale uprawiają.
Polskie prawo i edukacja zamykają na to oczy. Ale jeszcze gorzej, gdy otwierają.
Pełna wersja artykułu dostępna dla abonentów • Wypróbuj za 1 zł

Z wszystkich badań wynika, że rodzice raczej wolą unikać rozmów o seksie i antykoncepcji.
W Polsce tzw. wiek zgody wynosi 15 lat. Oznacza to, że uprawianie seksu z osobą 15-letnią jest legalne. Tylko że prawo nie pozwala takiej osobie zachować się wtedy racjonalnie, bo nie tylko nie może samodzielnie zgłosić się na test wykrywający wirusa HIV, ale nie może nawet iść sama do ginekologa i poprosić o poradę antykoncepcyjną dopóki nie osiągnie pełnoletniości. Co najwyżej może tam pójść z mamą. Albo z tatą, co jeszcze trudniej sobie wyobrazić.

W Wielkiej Brytanii od 1985 r. obowiązuje tzw. Gillick competence.
Poszło o sprawę 16-latki, która bez wiedzy rodziców zwróciła się do
lekarza o poradę antykoncepcyjną. Jej matka Victoria Gillick,
wielodzietna katoliczka, wszczęła społeczną kampanię sprzeciwu,
twierdząc, że prowadzi to młodych ludzi do rozwiązłości.
Sprawę rozstrzygnęła Izba Lordów, deklarując, że od praw i władzy
rodzicielskiej ważniejsze jest dobro i bezpieczeństwo małoletniego,
a lekarz ma prawo samodzielnie ocenić, czy pacjent jest gotowy na takie świadczenia.

Od tamtej pory działają w Wielkiej Brytanii dostępne dla nastolatków
centra planowania rodziny, mogą w nich korzystać z porad szkolnej
pielęgniarki, mają dostęp do bezpłatnej antykoncepcji.
Podobnie jest w innych krajach Europy Zachodniej, gdzie władze
wyszły z założenia, że skoro prawo legalnie dopuszcza nastoletni
seks, to musi także dopuszczać legalną antykoncepcję.
W Polsce nastolatki w tej sytuacji trafiają w kilkuletnią próżnię.
---


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 18:43, 26 Lut 2015    Temat postu:

25.02.2015
środa

O dużych korzyściach z małych drinków
Stefan Karczmarewicz

[link widoczny dla zalogowanych]

Kolejny raz to, co podpowiadała nam intuicja, znajduje bardzo mocne
potwierdzenie naukowe. Umiarkowane spożywanie alkoholu chroni
przed rozwojem bardzo groźnej choroby – niewydolności serca.

Opinie na temat wpływu alkoholu na stan naszego zdrowia są niejednoznaczne.
No bo z jednej strony tzw. fenomen francuski – czyli mniejsza zapadalność
na choroby serca w populacji wypijającej zdecydowanie sporo wina w ciągu roku.
Z drugiej jednak strony –
ta sama populacja jest dużo bardziej niż inne narażona na choroby wątroby.
Z trzeciej – nie można bagatelizować ryzyka uzależnień.

Jak zatem jest z tym kieliszeczkiem (szklaneczką? kufelkiem? a może
kilkoma?) dla zdrowia? Pomaga czy szkodzi? Wiadomo od dawna, że
prawda leży gdzieś pośrodku, ale mocnych danych było bardzo niedużo.
Dlatego tak bardzo cenna jest w tym kontekście praca opublikowana nieco ponad miesiąc temu w „European Heart Journal”.
Badanie było częścią dużego projektu epidemiologicznego ARIC (Atherosclerosis Risk In Communities). Dotyczyło wpływu umiarkowanego, regularnego, długoletniego spożywania alkoholu na rozwój niewydolności serca.

Analiza takiej właśnie zależności ma istotne znaczenie praktyczne.
Niewydolność serca jest bowiem chorobą występującą powszechnie.
Postępując, prowadzi do pogłębiającego się inwalidztwa.
W swoim najbardziej zaawansowanym stadium jest obarczona
śmiertelnością wyższą niż większość nowotworów.
Stąd zapobieganie jej rozwojowi i zahamowanie jej postępowania
stanowią jedne z podstawowych wyzwań współczesnej medycyny,
o dużym znaczeniu czysto medycznym, ale i społecznym.

Zajmijmy się na chwilę metodyką badania. Pisałem już o tym, co sprawia, że badanie naukowe ma szansę odzwierciedlać rzeczywistość kliniczną, a nie być wydumanym lub niechlujnym jej modelem. Nie ma obowiązku pamiętać niegdysiejszych tekstów, więc pozwolę sobie przypomnieć, bo to ważne dla właściwej oceny wartości pracy. Kryteria są proste.
Grupa badana powinna być odpowiednio duża, co zmniejszy ryzyko „przypadków statystycznych”. Obserwacja tej grupy powinna być jak najdłuższa – zwłaszcza w przypadku badania czynników będących elementami sposobu życia, takich jak dieta, wysiłek fizyczny czy właśnie alkohol.
Czynniki te powinny być możliwie precyzyjnie zdefiniowane, a jeżeli to możliwe – zobiektywizowane. Z kolei tzw. parametr końcowy (czyli to, co jest wynikiem wpływu badanych czynników na organizm) powinien być możliwie najściślej zdefiniowany, łatwy do obiektywnej oceny, a jeżeli jest wymierny – również ilościowej. Tyle zarysu podstaw metodyki badań naukowych.
Wspomniana analiza spełnia wszystkie powyższe kryteria. Obserwacji poddano 14 629 osób, u których na jej początku nie stwierdzono objawów niewydolności serca. Czyli – duża grupa i precyzyjne medycznie kryterium. Obserwacja trwała bardzo długo, bo średnio 24 lata (!). Średni wiek na początku badania: 54 lata. Pełne szczegóły demograficzne znajdziecie Państwo w artykule.
Podczas wizyty początkowej oraz trzech kolejnych, odbywanych w odstępach trzyletnich, uczestnicy byli proszeni o określenie ilości spożywanego przez siebie alkoholu.
Jako jednostkę przeliczeniową przyjęto 1 drink zawierający 14 g etanolu. Przyjęto przy tym, że standardowy kieliszek wina (118 ml) zawiera 10,4 g etanolu, kufel piwa (355 ml) – 13,2 g, a kieliszek (44 ml) alkoholu wysokoprocentowego – 15,1 g. Jednostki objętościowe mogą wydać się Państwu dziwne, ale rzecz działa się w USA, a oni takie napitki mierzą w uncjach płynu.
Na podstawie uzyskanych informacji uczestników kwalifikowano do jednej z grup: pijący w przeszłości (ale nie obecnie), abstynenci, spożywający do 7 drinków tygodniowo, 7-14 drinków, 14-21 drinków oraz 21 i więcej drinków.
Pora na wyniki. Najważniejsze wydają się te, które uwzględniły zmiany nawyków związanych z alkoholem podczas pierwszych 9 lat obserwacji. Po skorygowaniu względem innych czynników, mogących mieć wpływ na rozwój niewydolności serca, okazało się, że ryzyko jej wystąpienia w grupie spożywającej do 7 drinków tygodniowo jest o 21 proc. niższe wśród mężczyzn i o 23 proc. wśród kobiet – w porównaniu do abstynentów. Dla pozostałych grup ryzyko to nie różniło się istotnie od wyliczonego dla abstynentów.
Pora na wnioski praktyczne. Regularne spożywanie niewielkich ilości alkoholu (czyli do 7 drinków przeliczeniowych tygodniowo) przez osoby w średnim wieku istotnie zmniejsza ryzyko wystąpienia niewydolności serca. Niewielka dawka alkoholu najprawdopodobniej nie wiąże się z ryzykiem wystawienia efektów niepożądanych, będących następstwem spożywania większych jego ilości.
Warto podkreślić, że spożywanie >14 drinków tygodniowo przez mężczyzn i >7 przez kobiety spełnia kryterium intensywnego picia według definicji National Institute of Alcohol Abuse and Alcoholism. Pozostaje kwestia jakościowa, czyli co pić, skoro wiemy już ile. Czy lepiej wypijać kieliszek wina do obiadu/kolacji, czy też kieliszek nalewki – tego nie wiemy. Nie mamy danych porównujących efekty regularnego picia rożnych napojów alkoholowych w omawianej grupie. Pozostaje zatem spora przestrzeń dla naszej inwencji.
Pewna dystyngowana i wolna od uzależnień dama mawiała przed laty, że alkohol pity z umiarem nie szkodzi nawet w największych ilościach. Zważywszy że kilka drinków tygodniowo, wypijanych przez 24 lata, daje ilość bardzo pokaźną, nie pozostaje nic innego, niż uznać ów pogląd za naukowo udowodniony.
Zaś nasze tradycyjne na zdrowie!
okazuje się toastem bardziej prawdziwym, niż przypuszczaliśmy.

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Czw 18:45, 26 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 17:22, 20 Kwi 2015    Temat postu:

--
Matowanie -- na małej szachownicy... --> na diagramie
--
1_2
Diagram --- 1
Mat w 4 posunieciach - #4 --- 1. Kg6 - Kg4 - 2. Sd5! - Kh4 - 3.Se3 - g4 - 4. Sf5 mat

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Pią 13:39, 24 Kwi 2015, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 13:30, 24 Kwi 2015    Temat postu:

--
Najszczęśliwsze --> narody świata

Gdzie spotkamy najszczęśliwszych ludzi?
Według najnowszego raportu ONZ w Szwajcarii i krajach skandynawskich.
Polska uplasowała się w połowie stawki między Białorusią i Malezją.

Polska znalazła się na 60. miejscu na liście najszczęśliwszych krajów
świata
, której przygotowanie zleciła Organizacja Narodów Zjednoczonych.

Opublikowany właśnie raport analizuje nie tylko poziom dobrobytu
w 158 państwach (PKB na głowę mieszkańca), ale także jakość opieki
socjalnej, długość życia, swobodę dokonywania życiowych wyborów,
hojność mieszkańców danego kraju czy skalę korupcji.

Po zsumowaniu wszystkich tych opracowano Światowy Indeks Szczęścia
, którego niewątpliwymi liderami okazały się kraje skandynawskie:
w pierwszej dziesiątce znalazły się Islandia, Dania, Norwegia, Finlandia oraz Szwecja.
Wyprzedziła je tylko Szwajcaria, która znalazła się na miejscu pierwszym:

[link widoczny dla zalogowanych]

Oprócz tych krajów w czołowej dziesiątce znalazły się jeszcze Holandia
oraz trzy kraje spoza kontynentu europejskiego:
Kanada, Nowa Zelandia oraz Australia.

A jak raport ocenia poziom dobrobytu i szczęścia w Polsce?
Według tego kompleksowego zestawienia zajmujemy miejsce 60.
pomiędzy Białorusią i Malezją. Znacznie lepiej od nas wypadli nasi
sąsiedzi: Czechy (miejsce 31), Słowacja (45), Litwa (56).

Wyprzedziliśmy za to Estonię (73) czy Łotwę (89), ale także Portugalię (8Cool
, pogrążoną w kryzysie Grecję (102) oraz Węgry (104):

---


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Pią 13:31, 24 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 9:58, 27 Kwi 2015    Temat postu:

26.04.2015
niedziela

Nowe zalecenia dietetyczne USA:
zapomnij o cholesterolu, odkurz zdrowy rozsądek
Stefan Karczmarewicz

Nowe wytyczne dotyczące zasad zdrowego żywienia, opublikowane dwa miesiące temu przez specjalny komitet działający na zlecenie Sekretarza Zdrowia i Sekretarza Rolnictwa USA, prezentują zdroworozsądkowy punkt widzenia. Uderzają zaś jednoznacznie w cyniczny marketing firm produkujących niektóre produkty spożywcze.

Autorzy zaleceń stwierdzają, że głównym celem stworzenia kolejnej ich
edycji była konieczność przeciwdziałania dwóm poważnym zjawiskom.
Około połowa dorosłych populacji USA cierpi na choroby przewlekłe,
które w dużej mierze są następstwem szkodliwych nawyków życiowych,
a u dwóch trzecich dorosłych stwierdza się nadwagę lub otyłość.
Jako podstawową przyczynę autorzy wskazują złe nawyki
żywieniowe oraz brak regularnej aktywności fizycznej.

Oczywiście proporcje w odniesieniu do Polski mogą być różne, ale wiemy z różnych źródeł, że obydwa zjawiska stanowią coraz istotniejszy problem również w naszym społeczeństwie. Dlatego warto wziąć sobie do serca opinie amerykańskich ekspertów.
W dokumencie zawarto zalecenia dotyczące maksymalnego spożycia poszczególnych składników pokarmowych na dobę, podkreślono jednak, że podstawowe znaczenie ma skupienie się na doborze odpowiednich produktów żywnościowych, a nie na przeliczaniu substancji chemicznych, które zawierają.

Określono oczywiście, jakich składników w diecie przeciętnego Amerykanina jest zbyt mało. Są to witaminy A, D, E, C, kwas foliowy, wapń, magnez, potas i błonnik, a dla kobiet dorastających i dorosłych przed menopauzą również żelazo. Zwrócono uwagę, że zwłaszcza niedostateczne spożywanie potasu, wapnia, witaminy D i błonnika może być przyczyną istotnych problemów zdrowotnych.
Należy dążyć z kolei do zdecydowanego obniżenia spożycia cukru, sodu oraz nasyconych kwasów tłuszczowych. Szczególnie poważnym problemem jest cukier. Zwłaszcza w napojach.

Jak już wspomniałem, największą wagę w dokumencie przykłada się nie do zawartości różnych substancji w diecie, lecz do udziału w niej konkretnych grup produktów żywnościowych. Takie bowiem podejście odzwierciedla najlepiej nasz potoczny sposób myślenia. Pozwala zatem mieć nadzieję na skuteczniejsze przełożenie zawartości dokumentu na nasze codzienne nawyki.

Codzienna dieta powinna zawierać dużo warzyw, owoców, zbóż z pełnego przemiału, ryb i owoców morza, roślin strączkowych i orzechów. Powinniśmy jeść także umiarkowane ilości nisko tłuszczowego i beztłuszczowego nabiału, a dorośli – wypijać umiarkowane ilości alkoholu oraz kawy (nie dodając do niej cukru, tłustego mleka, śmietanki ani śmietanki w proszku). Ograniczać powinniśmy spożycie czerwonego mięsa i wędlin. Pokarmy i napoje słodzone cukrem oraz produkty z rafinowanego (czyli wysoko oczyszczonego) ziarna powinny być ograniczone do najniższego osiągalnego minimum. Takie samo ograniczenie dotyczy napojów o wysokiej zawartości kofeiny, a zwłaszcza łączenia ich z alkoholem.

Specjalną uwagę poświęcono alternatywie dla napojów słodzonych cukrem. Coraz częściej ich miejsce zajmują napoje słodzone aspartamem. Jakkolwiek podkreślono, że nie istnieją jednoznaczne dane wskazujące na jego szkodliwość, to wstępne doniesienia o możliwym związku przyczynowym pomiędzy spożywaniem aspartamu a nowotworami układu krwiotwórczego nakazują ostrożność. Jako prawdziwie zdrową alternatywę dla słodzonych napojów autorzy wskazują wodę.

Autorzy wytycznych zwracają uwagę, że opisany powyżej model proporcjonalnego udziału rożnych składników w diecie można skutecznie zrealizować na wiele różnorakich sposobów – odpowiednio do osobistych upodobań, uwarunkowań medycznych oraz czynników ekonomicznych i kulturowych.

Z punktu widzenia potocznie funkcjonujących poglądów największą niespodzianką dla nieprofesjonalistów może być stwierdzenie, że zgodnie z istniejącymi danymi zawartość cholesterolu w diecie nie ma istotnego związku z jego poziomem we krwi, tracą zatem sens zalecenia określające maksymalne dobowe spożycie. Dla porządku dodam, że to właśnie poziom cholesterolu (a precyzyjniej – lipidów) we krwi koreluje z ryzykiem wystąpienia niektórych chorób układu krążenia. Przekładając opinie ekspertów na naszą codzienność, należy stwierdzić, że w jej świetle stosowanie produktów reklamowanych jako ubogo cholesterolowe ma nie tyle wątpliwe uzasadnienie, ile po prostu nie ma żadnego.

Dokument przeznaczony jest dla obywateli Stanów Zjednoczonych.
Mając pełną świadomość odrębności etnicznej i kulturowej pomiędzy
populacjami na różnych kontynentach, powinniśmy potraktować go jako
cenną aktualizację uniwersalnych zaleceń dotyczących zasad zdrowego żywienia.

-
Matowanie -- na małej szachownicy... --> na diagramie
--
1_2
Diagram --- 1
Mat w 4 posunięciach - #4 --- 1. Kg6 - Kg4 - 2. Sd5! - Kh4 - 3.Se3 - g4 - 4. Sf5 mat

-


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Pon 0:44, 01 Cze 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 10:09, 27 Kwi 2015    Temat postu:

-
Wacław1
26 kwietnia o godz. 23:01 29946

Od przeczytania tego doniesienia zacznijmy:
[link widoczny dla zalogowanych] .

Wszystko ma swój początek w diecie.
Od urodzenia, od pierwszych chwil naszego życia.
W mleku matki największy udział stanowi tłuszcz,
potem białko, a najmniej jest w nim cukru.

Tak powinno być aż do śmierci.
W miarę upływu lat naszego życia powinniśmy konsumować coraz to mniej
białka aż do 0,5 G na kilogram wagi ciała w dziennym spożyciu.
Ta zasada obowiązuje zawsze, niezależnie od typu diety.
Medycyna akademicka o spożyciu białka mówi niewiele: norma to 1 G na kg wagi ciała.
A kto by się tym przejmował?
W naszym dziennym składzie diety: białka jest najwięcej.
Z nadmiaru białka w naszej diecie najczęściej chorujemy,
praktycznie na prawie wszystkie choroby,łącznie z miażdżycą.

-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SZACHY Strona Główna -> O Szachach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin