Forum SZACHY Strona Główna SZACHY
Szachy, zadania szachowe i nie tylko
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Gdzie nie jechać?
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SZACHY Strona Główna -> O Szachach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Sob 9:38, 06 Lut 2016    Temat postu:

-
Szachy dla prezesa ---> Z. Bońka
-
Kompozycja szachowa - reklamuje matowanie na --> Diagramie!
--
1_2
-- Diagram -- 1
Mat w 2 posunięciach - #2 --- 1.Gf5 - grozi - 2. Kg4# --- 1. Gf5 - Gxf5 - 2. Kf3 - mat

--
3_4
Diagram -- 3
1. Gf5 - Wf5 -- 2. He3 - mat --- ---- siatka matowa --- 1. Gf5 - Kf5 - 2. Hxd5 - mat

--
5_6
Diagram - 5
1. Gf5! - d4 -- 2. Ha5 - szach - mat ---- ---- 1. Gf5 - g4 - 2. Hf4 - mat

Nauka matowania --- to początkowa edukacja szachowa!

Laszlo Polgar zalecał - by dzieci uczyć matowania od pierwszych zajęć
szachowych , czyli uczyć szachów - a nie zabawy szachami.
Czy dzieci są wyszkolone i potrafią matować w 2 czy w trzech posunięciach zalezy
od: - nauczycieli szachów i od ludzi co administrują stronami szachowymi.
--

Mundial bliżej Polski
Krzysztof Matlak

Jeszcze nie jesteśmy pewni czy pojedziemy na EURO do Francji, a już
wiadomo z kim będziemy się bić o wyjazd na rosyjski mundial w 2018 roku.

Jeśli potraktować serio sygnały o wzrastającej sile futbolowej
reprezentacji, to losowanie w Sankt Petersburgu należy ocenić
jednoznacznie: jest lepiej niż dobrze.
Teraz, przynajmniej w teorii, jesteśmy bliżej Mundialu 2018.

Kazachstan, Armenia, Czarnogóra, Dania i Rumunia --> to nasi rywale.
Niby nie ma już w Europie słabeuszy, ale powiedzmy sobie szczerze –
na mocarzy nie trafiliśmy. Nie rozumiem wstrzemięźliwości niektórych
komentatorów. Ok, nikogo nie można lekceważyć. Co innego jednak
lekceważenie, a co innego poczucie własnej wartości.
Chyba, że go ciągle brakuje.
Zbigniew Boniek zawiadomił świat za pośrednictwem twitterowego skrótu
myślowego, że z każdym można wygrać, ale i przegrać. Kazimierz Górski
nie powstydziłby się takiej myśli. Pewnie dodałby tylko, że można jeszcze zremisować.

Jak tu się nie cieszyć, jeśli nie trafiliśmy na przykład na Holandię , Francję
i Szwecję w grupie A, na Niemcy i Czechy w grupie C, na Anglię i
Słowację w grupie F? A co byśmy powiedzieli na Hiszpanię i Włochy w grupie G?
Daj Boże, że na francuskim EURO wyrośniemy na potęgę i tacy Włosi
czy Anglicy będą drżeli na wiadomość o konfrontacji z ekipą znad Wisły.
Zanim to nastąpi, lepiej mieć do ogrania średniaków.
Być pierwszym ze średniaków. Nie obraziłbym się.
Ważne, żeby być pierwszym, bo tylko zwycięzcy eliminacji od razu
zamawiają bilety do Rosji. Ośmiu z dziewięciu wicemistrzów grup będzie
jeszcze musiało się bić o cztery premiowane miejsca.
Lepiej te emocje zostawić innym.


axiom1
26 lipca o godz. 9:23 38010

Autor “daj boze” ne powininen wciagac religi do sportu. Jest to postepek
wysoce nie etyczny i nie moralny. Pozatym stawia to rzekomego “boga”
w bardzo trudnej sytuacji. Bo kogo ten rzekomy “bog” mialby poprzec
by wygarac podczas gdy wszyscy moga sie modlic a wygrywa tylko jeden.
A jak wiemy rzekomy “bog” nie dyscryminuje.

Boniek natomiast pokazal swiatu ze jest prymitywem.
Jego bojkot ceremoni losowania o tym swiadczy. Dal sie zaszczuc
medialnym klmastwom, swinstwom, przekretom i halucynacjom.
Oh jak on nienawidzi teraz Rosji. A faktem jest ze wlasnie dzieki Rosji
(i sowietom) Polska i polacy wogole istnieja.
Jeszcze gorszym jest ze Boniek wciaga polityke do sportu.
To po prostu brak cywilizacji i sportowego ducha.
-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Wto 13:33, 09 Lut 2016    Temat postu:

9.02.2016
wtorek


Kto zmodernizuje modernizatorów
Edwin Bendyk

Teksty Janusza Majcherka często działają lepiej niż poranna kawa:
czyste doktrynerstwo jest jak czysta kofeina, mocne, lecz bez treści.
Właśnie żeby pobudzić.

Taki też jest materiał „Zmodernizować modernizację” z „Wyborczej”.

Autor dopatruje się źródeł wad polskiego życia w archaicznej strukturze
społecznej, której wyrazem jest duży odsetek ludności mieszkającej na
terenach wiejskich (ok. 40 proc.). I postuluje jak najszybszą urbanizację
i dezagraryzację, bo tylko w ten sposób rozbije się wsteczne struktury
mentalne reprodukowane w zamkniętych wspólnotach losu, a nie
otwartych społecznościach wyboru.

Andrzej Walicki ma rację, że liberalny projekt modernizacji Polski
powinien obejmować uwolnienie Polaków od przywiązania do zamkniętych,
izolowanych i opresyjnych wspólnot. Parafrazując socjologa
Petera Bergera: trzeba obywateli wyzwolić od wspólnot losu opartych na
fatalistycznie przypisanym uczestnictwie, by otworzyć im perspektywy
świadomej partycypacji we wspólnotach wyboru.
Albo, mówiąc językiem Karla Poppera, należy społeczeństwo
zamknięte przekształcić w społeczeństwo otwarte.

Jeden cytat i aż trzech klasyków, nieźle. Teoretycznie argumentacja
słuszna – stadtluft macht frei, wiadomo już od średniowiecza.
A idiotyzm życia wiejskiego krytykował już Karol Marks.
Tyle tylko, że sytuacja nie jest taka prosta i jasna, jak ją w swym
modernizacyjnym zapale kreśli Janusz Majcherek,
utożsamiający wieś z rolnictwem.

To prawda, że w Polsce 40 proc. ludzi mieszka na obszarach wiejskich
i odsetek ten zwiększył się w ciągu ostatniej dekady, a nie zmalał.
Polska się dezurbanizuje, zresztą podobne tendencje widać w innych
krajach środkowoeuropejskich. To efekt złożonych procesów
osadniczych: suburbanizacji, reemigracji z miast do wsi w poszukiwaniu
nowych sposobów życia, jednocześnie też trwa proces wymierania wsi.

Rolnictwo wytwarza niespełna 4 proc. PKB, daje zatrudnienie 12 proc.
pracujących, jednak obszary wiejskie wytwarzają 35 proc.
polskiego PKB (więc trochę ludzi musi pracować w przedsiębiorstwach
generujących całkiem przyzwoitą wartość dodaną, a więc całkiem
nowoczesnych). Te trzy liczby doskonale pokazują, że matryca
interpretacyjna Janusza Majcherka jest zbyt uproszczona, że obszary
wiejskie są przestrzenią procesów zarówno modernizacyjnych
i demodernizacyjnych. Podobny wzór dla Europy Środkowej podpowiada,
że najprawdopodobniej takie są efekty umiejscowienia
w układzie globalnego systemu centrum – peryferia.

Proces urbanizacji można by przyspieszyć, wspierając politykę
latyfundyzacji rolnictwa, co zmusiłoby mało rolnicze rzesze mieszkańców
do wyjazdu do miast. Model znany z Ameryki Południowej,
a jego efektem jest favelizacja. Nie inaczej byłoby w Polsce, pytanie tylko,
czy nasze slamsy byłyby oazami społeczeństwa otwartego czy też raczej
rezerwuarami poparcia dla skrajnych populizmów?
Nie wiem, czy leczenie z dolegliwości tradycjonalizmu populistycznym
anarchizmem uzdrowiłoby strukturę społeczną i polską politykę.

Janusz Majcherek krytykuje komentatorów współczesnej sytuacji
politycznej nawołujących do tworzenia alternatywnego projektu Polski
sprawiedliwej, zarzucając im anachronizm. Sam nie zauważa, że używa
języka modernizatorów z lat 60., którzy właśnie za sprawą sterowanej
urbanizacji chcieli zrealizować społeczną utopię, która skończyła się
jednak tak, jak opisuje Justin McGuirk w „Radykalnych miastach”.

Parafrazując medyczną maksymę, rekomenduję autorowi tekstu w
„Wyborczej”: modernizatorze, zacznij modernizację od siebie.
Literatura na ten temat dość mocno się rozwinęła, jest z czego korzystać.

---


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 11:03, 11 Lut 2016    Temat postu:

Forum Najciekawsze historie świata

Jak stołówkowy jadłospis powodował konflikt między muzułmanami, a Duńczykami

Bitwa o kotlet
Wieprzowina stanęła Duńczykom kością w gardle. Na razie w jednym mieście.
Süddeutsche Zeitung

Produkcja świńskiego mięsa jest filarem duńskiej gospodarki i tradycji.

Do konfliktu doszło w Randers, 60-tysięcznym mieście w Jutlandii
na północy Danii. Poszło o… jadłospis w szkołach i przedszkolach,
czyli tam, gdzie miasto funduje dzieciom obiady. Kierownictwo jednego
z przedszkoli, do którego trafiło w zeszłym roku wiele dzieci
muzułmańskich uchodźców, postanowiło zrezygnować z podawania
wieprzowiny. Muzułmanom i żydom religia zabrania spożywania tego
mięsa. Świninę zastąpiono mięsem halal, czyli zgodnym z regułami islamu.

Rodzice nie protestowali. Oburzyli się natomiast radni, którzy finansują
posiłki w szkołach, przedszkolach i ośrodkach opieki społecznej.
Niewielką większością głosów (16:15) rada orzekła, że wszystkie
miejskie placówki publiczne, które prowadzą stołówkę, muszą w niej
oferować także wieprzowinę. Wniosek zgłosiła prawicowa, populistyczna
Duńska Partia Ludowa (DF).
Poparli ją przedstawiciele liberalnego ugrupowania Venstre.

– Chcemy, żeby w naszych instytucjach wieprzowina była dostępna dla
tych, którzy sobie tego życzą – oświadczył radny Frank Nørgaard, który
wystąpił z wnioskiem. Przeciwnik nowego rozporządzenia
Kasper Fuhr Christensen nazywał je bezsensownym, bo przecież nikt
z rodziców się nie poskarżył. Kierownictwo przedszkola zapewniło,
że nie chciało podlizać się uchodźcom. Wzięło pod uwagę względy
praktyczne: jest grupa dzieci, które wieprzowiny jeść nie mogą,
a nikt też specjalnie jej nie żądał.

Nørgaard zapewnia, że jego wniosek nie ma nic wspólnego z prześladowaniem muzułmanów. Dodaje jednak, że dochodzą do niego skargi na „nadmierne ustępstwa” wobec uchodźców. Mała Dania przyjęła ich w zeszłym roku 20 tysięcy. W kraju od dawna już toczy się dyskusja o tym, w jakiej mierze placówki publiczne powinny uwzględniać tradycje żywieniowe mniejszości. – Stanowi to problem w wielu miejscowościach, gdzie się rezygnuje z różnych pokarmów, np. z wieprzowiny, pod pretekstem źle rozumianej troski o reguły obowiązujące w islamie – uważa Martin Henriksen, rzecznik prawicowych populistów ds. integracji. A DF argumentuje, że walczy o zachowanie duńskich wartości. Jedną z nich jest kotlet. Wieprzowina to w Danii najpopularniejsze mięso.

– Nie może być tak, że w różnych miejscach naszego kraju eliminuje się „elementy tradycyjnej duńskiej kultury jedzenia”, które nagle się okazują źle widziane – argumentuje Henriksen. Nowy przepis jego zdaniem ułatwi życie szkołom i przedszkolom, które nie będą narażone na spory z tradycyjnie nastawionymi rodzicami. Od tej pory wieprzowe mięso i wędliny muszą być w placówkach publicznych w Randers stałym elementem jadłospisu.

Taka decyzja jest niewątpliwie po myśli miejscowych hodowców i przemysłu mięsnego: Dania jest dumna ze swojej produkcji wieprzowiny. Konsumpcję tego mięsa szczególnie zachwala DF, a na dorocznym święcie integracji na zamku Christiansborg w Kopenhadze tradycyjnie częstuje nowych duńskich obywateli pieczenią wieprzową. Zresztą także poprzednia socjaldemokratyczna premier domagała się wieprzowych kotletów w stołówkach. – Trudno znaleźć jedzenie bardziej zakorzenione w duńskiej kulturze niż właśnie wieprzowina – tłumaczą eksperci. Ich zdanie potwierdza wynik niedawnej ankiety: tylko co piąty respondent był przeciwny stałej obecności świniny w jadłospisach.

Niechętna muzułmanom DF jest obecnie drugą siłą w kraju i to dzięki jej poparciu może funkcjonować mniejszościowy gabinet premiera Larsa Rasmussena. Decyzja radnych z Randers pasuje do nowej polityki rządu, który chce uczynić Danię krajem „mniej atrakcyjnym dla uchodźców”. Na początek zamierza ograniczyć do połowy pomoc finansową przyznawaną migrantom i utrudnić im sprowadzanie rodzin.

37 proc. Duńczyków wypowiada się obecnie przeciwko wydawaniu
kolejnym przybyszom zgody na pobyt. Rozwiązanie problemu uchodźców
uważa za najpilniejszą sprawę do załatwienia 70 proc. obywateli.
I tylko satyryk niemieckiego „Spiegla” uważa, że jak już ratować
duńską kulturę kulinarną, to bez wyjątków. Bo do kotleta wieprzowego
najlepiej przecież pasuje małe piwko i żołądkowa gorzka.
Może by wprowadzić takie rozporządzenie?

Süddeutsche Zeitung, Jyllands-Posten

Czytaj więcej z najnowszym --> DWUTYGODNIKU FORUM
-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 11:34, 12 Lut 2016    Temat postu:

-
Patryk Kugiel -- 12 lutego 2016

Czy Angela Merkel odpowiada za kryzys migracyjny
i całe zło w Europie? Wprost przeciwnie

Zamiast krytykować Angelę Merkel, na którą zrzuca się teraz
gromy, lepiej trzymać kciuki, by jej inicjatywy zaczęły
przynosić oczekiwane rezultaty. Z pięciu powodów.

Modne, a nawet dobrze widziane stało się w ostatnich miesiącach
krytykowanie Angeli Merkel za kryzys migracyjny w Europie.
Gromy na niemiecką kanclerz padają nie tylko w Polsce i Europie
Wschodniej, ale też na zachodzie kontynentu, a nawet w Niemczech,
w tym wśród własnych koalicjantów. Krytyka taka opiera się jednak
często na medialnych kliszach i półprawdach, a ignoruje realne
działania rządu Niemiec.

W istocie rzadko który z liderów europejskich zrobił tyle co Angela Merkel
, aby rozwiązać obecny kryzys. Niemcy nie tylko przyjęły największą
liczbę uchodźców z Bliskiego Wschodu, ale też od lat były głównym
dawcą pomocy humanitarnej dla uciekinierów z Syrii i przewodzą
dyplomatycznym wysiłkom na rzecz zatrzymania exodusu.
Nietrafione są też oskarżenia o spowodowanie obecnego kryzysu.

Po pierwsze, warto pamiętać, że Niemcy nie brały udziału w żadnej z bliskowschodnich ekspedycji Zachodu, które stanowią ważne praźródło obecnego kryzysu. W przeciwieństwie np. do Polski nie wysłały żołnierzy do Iraku w 2003 r., a w przeciwieństwie do Francji czy Wielkiej Brytanii nie parły do interwencji w Libii w 2011 r. Od początku konfliktu w Syrii Niemcy nie wspierały też aktywnie opozycji, ale koncentrowały się na pomocy humanitarnej dla ludności cywilnej. Niemieccy politycy mają więc dziś większe prawo niż wielu ich europejskich partnerów, by ogłosić, że to nie jest ich problem. Mimo to zaangażowali się najbardziej.

Po drugie, Niemcy inaczej niż wiele innych państw, które dostrzegły to dopiero w apogeum kryzysu w 2015 r., od początku starały się pomóc rozwiązywać kryzys migracyjny u źródeł. Według niemieckiego MSZ od 2011 r. przekazały 1,5 miliarda dol. na pomoc dla uchodźców z Syrii. Jeszcze w 2014 r., zanim temat zainteresował światowe media, Niemcy zorganizowały konferencję donatorów, apelując o zwiększenie pomocy humanitarnej. Na niedawnej konferencji w Londynie 4 lutego zaoferowały kolejne 2,5 miliarda dol. do 2018 r. Dla porównania: Polska obiecała 3 mln euro.

Po trzecie, kanclerz Merkel aktywnie włączyła się w zabiegi dyplomatyczne
wokół kryzysu uchodźczego. Jako jedna z pierwszych wskazywała na
kluczową rolę Turcji w zatrzymaniu exodusu do Europy i postawiła na
szali własny autorytet i wiarygodność, udając się w tej sprawie do Ankary
na początku października 2015 r., zaraz przed wyborami w tym kraju.
Zostało to odebrane jako poparcie dla rządów prezydenta Erdoğana,
który coraz bardziej oddala się od standardów demokratycznych.
To z uwagi na presję Niemiec Turcja zawarła pod koniec listopada układ
z UE (zob. szczegóły), w ramach którego Turcy mają zatrzymać
uchodźców w zamian m.in. za 3 miliardy euro przez 2 lata
(z tzw. Turkey Refugee Facility). Blisko jedna czwarta wpłaty
krajów członkowskich – 427,5 miliona euro – ma pochodzić z Niemiec.
Polska zgodziła się przekazać na ten cel 57 milionów euro.

Po czwarte, zaskakujące jest, z jaką łatwością utrwalił się pogląd, jakoby kryzys uchodźczy wywołała sama Merkel, robiąc sobie jedno selfie i zapraszając uchodźców do Europy. Do końca sierpnia 2015 r., kiedy Niemcy zawiesiły stosowanie systemu Dublin 2 wobec uciekinierów syryjskich i zaczęła się „kultura powitania” – Willkommenskultur – do brzegów Grecji i Włoch dotarło już ponad 352 tysiące migrantów – dwa razy więcej niż przez cały 2014 r. W tym samym okresie w UE złożonych zostało już 711 tysięcy wniosków azylowych (!), o sto tysięcy więcej niż rok wcześniej, w tym w Niemczech ponad 261 tysięcy, w porównaniu do 202 tysięcy w 2014 r. Co powodowało tymi ludźmi, jeśli jedyna powszechnie znana dotąd wypowiedź Merkel z lipca skierowana do młodej Palestynki w Rostocku brzmiała z goła przeciwnie: „Niemcy nie mogą przyjąć po prostu wszystkich uchodźców”?

Wydaje się, że powszechnie krytykowana decyzja Merkel była więc raczej skutkiem niż źródłem kryzysu migracyjnego. Z pewnością jednak deklaracja z końca lata spotęgowała go, bo dodatkowe tysiące ludzi wtedy dopiero podjęły decyzję o wyprawie do Europy, zanim okno możliwości zostanie znowu zamknięte. W efekcie przez cztery ostatnie miesiące roku do Unii trafiło jeszcze ponad 658 tysięcy osób, a w sumie w całym zeszłym roku ponad milion migrantów – w zdecydowanej większości do Niemiec. Część odpowiedzialności za to spada na panią Merkel. Trudno jednak jednoznacznie określić, o ile mniej osób ruszyłoby do Europy, gdyby nie decyzja niemieckiej kanclerz? Z pewnością nie miało to wielkiego wpływu na ponad 150 tysięcy ludzi, którzy tak czy inaczej trafili do Włoch szlakiem przez centralną część Morza Śródziemnego.

Warto też zastanowić się, co by wydarzyłoby się na Bałkanach,
gdyby nie postawa Niemiec?

Jeśli Merkel nie podjęłaby decyzji o zawieszeniu systemu Dublin 2, setki tysięcy migrantów zarejestrowanych w Grecji, we Włoszech i na Węgrzech mogłyby zostać odesłane do krajów pierwszej rejestracji, dodatkowo utrudniając ich sytuację. Można uznać, że Niemcy w ten sposób odciążyły inne kraje europejskie i złagodziły kryzys humanitarny na Bałkanach. Nie bez powodu liczba rejestracji wniosków azylowych na Węgrzech spadła z ponad 47 tysięcy w sierpniu do ponad 30 tysięcy we wrześniu i zaledwie 615 w październiku i 325 w listopadzie (dane Eurostatu). Problem na Węgrzech się nie rozwiązał, tylko przeniósł dalej na północ. To dziwny paradoks, że jednym z największych krytyków polityki Niemiec jest premier Wiktor Orbán.

Jeszcze bardziej dziwią pojawiające się czasem opinie, jakoby Niemcy wywołały kryzys uchodźczy, bo potrzebują 600 tysięcy pracowników rocznie dla swojej gospodarki. Jeśli faktycznie tak bardzo potrzebowaliby pracowników, mogli zrobić to przecież oficjalnymi kanałami, wydając wizy. Chętni do migracji musieliby stać w długich kolejkach i spełnić konkretne wymagania rynku pracy, a do tego za podróż zapłaciliby, kupując bilety na Lufthansę, a nie opłacając przemytników.

Po piąte w końcu, ogromna skala migracji, która ostatecznie przerosła możliwości kraju i ekscesy części uchodźców w Kolonii i innych miastach na początku roku, które odwróciły sympatie opinii publicznej, sprawiają, że polityka Niemiec też się zmienia. Merkel poszukuje nowych sposobów rozwiązania problemu – zwiększa naciski na Grecję, by ta skutecznie zatrzymywała uchodźców, wspiera pomysł powołania Europejskiej Straży Granicznej i Przybrzeżnej i proponuje wykorzystanie NATO, by zwiększyć ochronę granic zewnętrznych UE, a także wprowadza zmiany w krajowym prawodawstwie dotyczącym uchodźców, by zniechęcić ich do podróży do Europy.

Polityka otwartych drzwi w Niemczech dobiega końca.
Ale właśnie dlatego, że wcześniej był etap otwartości i solidarności,
wizerunek UE na świecie został uratowany,
a dziś Unia ma większe pole do bardziej zdecydowanych działań.

Kryzys migracyjny nie jest więc problemem niemieckim – ani nie został przez Niemcy spowodowany, ani nie może być rozwiązany tylko przez jeden kraj. To ogromny kryzys humanitarny, który choć oddziaływa na całą Unię, jego źródła są poza nią i wymaga wspólnotowego rozwiązania. Sprowadzanie całego skomplikowanego zjawiska do odpowiedzialności jednego polityka wynika albo z braku wiedzy, albo ze złej woli.

W polityce kanclerz Merkel wobec kryzysu nie wszystkie elementy muszą się podobać w Polsce i Europie Środkowej (jak nacisk na relokację uchodźców), ale póki co nikt inny nie przedstawił lepszego rozwiązania tej sytuacji. Zamiast więc krytykować panią kanclerz, lepiej trzymać kciuki, by jej inicjatywy zaczęły przynosić oczekiwane rezultaty.

W tych wieloaspektowych działaniach jest też sporo miejsca na
konstruktywną współpracę polsko-niemiecką. Warto zobaczyć
w tym szansę, a nie zagrożenie. W końcu tym, kto zyskuje najwięcej
na osłabianiu pozycji kanclerz Merkel,
jest nie kto inny jak rosyjski prezydent Władimir Putin.

Patryk Kugiel
jest analitykiem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Wto 9:21, 16 Lut 2016    Temat postu:

Anna Dąbrowska 15 lutego 2016

Obrońcy życia chcą wrócić do Sejmu z ustawą
całkowicie zakazującą aborcji


Członkowie Fundacji Pro – prawo do życia, z Kają Godek na czele,
próbowali przeforsować swój projekt już trzy razy.
Ale teraz może im się udać.

Polityka i religia podzieliły środowisko ginekologów

Polscy ginekolodzy swoją profesję coraz częściej porównują do zawodu sapera.

Przeciwnicy aborcji właśnie zwierają szyki i mobilizują wolontariuszy
do zbierania podpisów pod obywatelskim projektem całkowicie
zakazującym aborcji. Wystarczy, że przyniosą do Sejmu 100 tys.
podpisów, ale zamierzają zebrać ich zdecydowanie więcej.
Chodzi o siłę rażenia.

Podpisy mają prawo zbierać przez trzy miesiące. Zaczynają już od
początku kwietnia, więc muszą skończyć do końca czerwca i właśnie
wtedy złożą w Sejmie swój projekt. Do tej pory ich wysiłki blokował
poprzedni rząd PO-PSL. Teraz liczą na pomoc Prawa i Sprawiedliwości,
które będąc w opozycji, zawsze deklarowało życzliwość dla tego projektu.

Teraz czas powiedzieć: sprawdzam. „Za nami wiele lat działań, setki
pikiet i wystaw. Ponad milion podpisów zebranych w obronie życia
od 2011 roku. Także kluczowa sprawa roku 2015: całkowita zmiana
władzy w Polsce! Wszystko to sprawia, że konieczne jest zrobienie
kolejnego kroku. Kroku, który może okazać się najważniejszą inicjatywą
antyaborcyjną od 20 lat! Kroku, który może zapewnić pełną ochronę
życia każdemu nienarodzonemu dziecku!” –
napisała na swojej stronie internetowej Fundacji Pro – prawo do życia.

Ostatni projekt, który posłowie odrzucili przed wyborami, zakładał
stosowanie sankcji karnych wobec każdego, kto dokonuje lub
współuczestniczy w zabiegu aborcyjnym. Kto za zgodą kobiety
przerwie jej ciążę, ma podlegać karze pozbawienia wolności do lat 3.
Taką samą sankcją objęty byłby ten, kto udziela ciężarnej pomocy
w dokonaniu aborcji lub ją do tego nakłania. Z kolei ten, kto dopuściłby
się takich czynów, gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do
samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej,
podlegałby karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat.
Nowy projekt ma dokładnie te same założenia.

Jednak posłowie PiS w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że nie
czas teraz na otwarcie kolejnej ideologicznej wojny. Inni dodają,
że są zwolennikami wypracowanego kiedyś z Kościołem kompromisu.
Polegał on na tym, że ciążę można przerwać w trzech przypadkach:
kiedy stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety w ciąży;
jeśli zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku
czynu zabronionego; kiedy istnieje podejrzenie uszkodzenia ciąży.

Warto przypomnieć, że PiS obiecało i zapisało w okrojonej wersji pakietu
demokratycznego, który jest właśnie procedowany w komisji
regulaminowej Sejmu, że wszystkie projekty ustaw obywatelskich będą
kierowane do drugiego czytania. Prace nad projektem będą więc trwały
w Sejmie co najmniej kilka tygodni, do pierwszego czytania dojdzie
być może jeszcze przed wakacjami, a najpóźniej jesienią tego roku.

Co ostatecznie zostanie w projekcie i czy całkowity zakaz aborcji zostanie
wprowadzony, trudno dziś przewidzieć. Obrońcy życia mówią do polityków
PiS: sprawdzam. I wyczekują twierdzącej odpowiedzi.

O tym, że Kaja Godek i jej antyaborcyjna inicjatywa może przysporzyć
kłopotów Jarosławowi Kaczyńskiemu, pisaliśmy tuż przed wyborami parlamentarnymi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Sob 14:20, 05 Mar 2016    Temat postu:

Rynek
Redakcja 4 marca 2016

Gdzie jest najniebezpieczniej na drogach?
Wcale nie w Polsce, ani nawet w Europie

Ranking państw, na drogach których ginie najwięcej osób,
opublikowała Światowa Organizacji Zdrowia.

Z danych WHO wynika, że w wypadkach komunikacyjnych na całym
świecie ginie co roku 1,3 miliona osób. Zdaniem WHO to fatalny wynik
zarówno ze względu na ogrom ludzkich dramatów, które wywołują,
jak i na konsekwencje dla świata. Wypadki drogowe stały się główną
przyczyną śmierci osób w przedziale wiekowym od 5 do 29 lat
i kosztują globalną gospodarkę pół biliona dolarów rocznie –
i to mimo spadających statystyk wypadków w Europie.

Czołówka listy WHO składa się głównie z krajów leżących w Azji i Afryce.
Bezapelacyjnie krajem z najniebezpieczniejszymi drogami jest Libia.
Na 100 tysięcy mieszkańców w roku 2013 przypadały tam 73 ofiary
śmiertelne. Druga na liście Tajlandia – miała wynik prawie o połowę
niższy. Na 100 tysięcy mieszkańców w wypadkach ginie tam 36 osób.
W znajdującej się na trzecim miejscu Republice Malawi życie traci
o jedną osobę mniej. Pozostałymi krajami mieszczącymi się
w mało zaszczytnej pierwszej piątce są Liberia i RPA.

W świetle zastawienia WHO sytuacja Polski nie prezentuje się aż tak źle.
Nasz kraj zajmuje 123. miejsce. Na sto tysięcy mieszkańców rocznie
z powodu wypadków ginie 10,3 osoby (3357 w 2013 r.).
O dwa oczka gorzej od Polski wypadły Stany Zjednoczone Ameryki
z wynikiem 10,6 osób. Nieco lepiej od nas na 124. miejscu znalazł się
Azerbejdżan z wynikiem 10 ofiar śmiertelnych wypadków na 100 tys. mieszkańców.

Z drugiej strony od wielu lat zarówno w Polsce, jak i na terenie całej
Unii Europejskiej można zauważyć znaczący spadek liczby wypadków
drogowych. Jak wyjaśnia Michał Cabaj, kierownik ds. PR SKODA Polska,
niższy poziom śmiertelności wypadków w Europie wynika głównie
z lepszego stanu technicznego używanych na starym kontynencie
aut oraz wyposażania ich w nowoczesne systemy bezpieczeństwa
---


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 21:48, 11 Mar 2016    Temat postu:

11.03.2016
piątek

Drzwi do Warszawy
Agnieszka Zagner

„Otwieramy drzwi na świat i dla wszystkich, którzy jeszcze nie nas nie
odwiedzili, by przyjechali i poznali prawdziwy Izrael. To nasza odpowiedź
wszystkim bojkotującym i oszczercom, by poznali Izrael w pełnej jego
różnorodności” – zapowiada izraelskie ministerstwo spraw zagranicznych,
promując wystawę „Open door to Israel”, którą zamierza zmienić,
a przynajmniej ocieplić wizerunek kraju w świecie.

Z wizerunkiem Izraela, zwłaszcza w niektórych europejskich krajach
nie jest najlepiej, ruch BDS rośnie w siłę, Unia nakazuje umieszczać
informacje na produktach pochodzących z osiedli na Zachodnim Brzegu,
Palestyna uznawana jest przez kolejne rządy i parlamenty. Tak
powiedzieliby oczywiście zwolennicy szklanki do połowy pustej, ci od
drugiej połowy podkreśliliby oczywiście, że kraj się rozwija, inwestuje
w najnowocześniejsze technologie, utrzymuje poprawne relacje z niemal
całym światem, a jego mieszkańcy odnoszą sukcesy w wielu dziedzinach.

Wystawa jest dla tych od bardziej pustej szklanki. Że „wystawa”
to za mało powiedziane. To przygotowana z rozmachem multimedialna
objeżdżająca świat instalacja, których motywem przewodnim są drzwi.
Nie jakieś ciężkie, symboliczne, przysadziste, obciążone historią bramy
nawiązujące do ośmiu bram Jerozolimy, ale właśnie zwyczajne,
kolorowo-radosne drzwi, lekkie, trochę szalone. Izrael nie zamierza
promować się przysadziście – ma być właśnie tak: nowocześnie,
lekko, zdrowo, radośnie.

Jednakowe w formie drzwi pomalowano jednak na jaskrawe kolory –
żółto, pomarańczowo, zielono, różowo – spokojnie można byłoby
zainstalować je w jednym budynku, jeśli oczywiście dekorator/dyktator
wnętrz nie narzuciłby, że wszystko musi być na szaro lub buro.
W Izraelu szaro i buro nie jest. W Izraelu zawsze świeci słońce –
wystarczy zajrzeć za żółte drzwi, a pan lub miła pani zaprosi Cię
do zagrania w matkot – weźmiesz więc zawieszoną na wewnętrznej
stronie drzwi paletkę i „poodbijasz” piłeczkę z panem lub panią.
Przez chwilę poczujesz się tak, jakbyś był na plaży w Tel Awiwie
albo przynajmniej chciał tam być.

Możesz też zadzwonić do drzwi niebieskich jak niebo na Izraelem, za którymi izraelska rodzina zasiada do kolacji szabatowej, a za chwilę świętuje urodziny, o, za chwilę nawet Druzowie siadają do kawy – Izrael jest wszak różnorodnym krajem. Za innymi drzwiami dowiemy się, że tu produkuje się najnowocześniejsze technologie, leki, rozwiązania dotyczące cyberbezpieczeństwa. Można zajrzeć też do modnego klubu albo po prostu na tradycyjne tańce i korzystając z dołączonej konsoli zmiksować (nie wiem, czy to tak się fachowo nazywa) im muzykę. Można dobie otwierać i zamykać do końca, łapać słońce i piłeczki, podglądać, co Izraelczycy trzymają w lodówce… Wszystko z bliska, bez przytupu.

Gwoździem programu jest jednak 9-minutowy film, który robi wrażenie nie przez to, co w nim można zobaczyć, ale samym sposobem wyświetlenia. Ciemno jak kinie, widzisz 12 metrowy ekran, a przed nim coś, co przypomina jakby duży smartfon na wielkim ramieniu, rodzaju stojaka. To żaden smartfon tylko olbrzymie, ciężkie, ważące ponad tonę pneumatyczne ramię robota, które na co dzień służy montowaniu, przenoszeniu, zgrzewaniu wielkich części – a dziś specjalnie dla Was wykona Wielkie Szoł. Film – jak zwykle w takich produkcjach promujących kraj – dynamicznie, kolorowo, nowocześnie – bo i żyzne, nowocześnie uprawiane ziemie, tętniące życiem „państwo Tel Awiw”, w ciągłym ruchu, nasycone sztuką teatry, żadnych złych wiadomości – jeśli już, to nieszczęścia dzieją się gdzieś indziej np. w Nepalu, gdzie izraelscy ratownicy wyciągają spod gruzów po trzęsieniu ziemi wciąż żywych ludzi.
Wystawa ma nas przekonać, że w Izraelu zawsze świeci słońce, że to doskonały cel podróży i biznesu. Wiele w tym racji, oczywiście. Dziś wiele opiera się na skojarzeniach – Izrael ma nam kojarzyć się ciepło i pozytywnie, jako kraj nowoczesny, ale mocno przywiązany do tradycji i historii, różnorodny, tzn. bezpiecznie różnorodny.
W tym sensie wystawa oczywiście spełni swoje zadanie, po to takie wystawy są.
Jednocześnie może być bardzo pouczająca dla wszystkich speców
w Polsce, którzy myślą, jak tu zetrzeć złe wrażenie za granicą,
dać odpór oszczercom i bojkotującym.

----


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 20:45, 18 Mar 2016    Temat postu:

woman-208723_640-660x375
18.03.2016
piątek

To nie jest kraj dla emerytek
Małgorzata Sikorska

Jak prognozuje ZUS, przy wprowadzeniu proponowanego przez
prezydenta obniżenia wieku przechodzenia na emeryturę kobiety,
które dzisiaj mają nieco powyżej 40 lat, będą zarabiać o około 40 proc.
mniej niż wtedy, gdyby pracowały do 67. roku życia.

Kobiety najwięcej stracą na powrocie do starych zasad dotyczących
przechodzenia na emeryturę, jeśli będą pracować o siedem lat mniej,
wypłacane im świadczenia będą znacznie niższe. W przypadku mężczyzn
różnica będzie mniejsza, bo powrót do poprzednich reguł oznacza
krótszą pracę i krótszy okres składkowy jedynie o dwa lata.

Kobiety żyją dłużej niż mężczyźni – obecnie średnio 82 lata (mężczyźni
– 73). Ponad 15 proc. Polek (wśród kobiet w wieku powyżej 15 lat
– tak to liczy GUS) to wdowy (wdowców jest 3 proc.).
To oczywiście tylko prognozy i statystyki. „Tylko” i „aż”, bo jasno
z nich wynika, że po obniżeniu wieku emerytalnego duża grupa starszych
kobiet będzie skazana na życie przez kilka lat z niskiej emerytury, często
samotnie.

PiS oczywiście odpowiada: przecież nikogo do niczego nie zmuszamy,
jeśli ktoś będzie chciał, może pracować dłużej. Problem w tym, że
pracodawcy niekoniecznie będą podzielać to optymistyczne podejście
i zatrudniać osoby, które formalnie mogłyby już przejść na emeryturę.
Wolność wyboru może więc w wielu przypadkach okazać się tylko pozorna.

W założeniu, że wiek emerytalny kobiet i mężczyzn powinien się różnić
o 5 lat, wpisany jest tradycyjny model podziału obowiązków domowych:
„starsi” panowie do 65. roku życia mają pracować i zarabiać,
„starsze” panie (przepraszam wszystkich, którzy w tym wieku wcale nie
czują się starsi), kończąc 60 lat, mają inne obowiązki
– najlepiej niech zajmują się wnukami.

Tradycyjne podejście do podziału ról w rodzinie widać także w koncepcji
„500 plus”. Moim zdaniem ten projekt jako program mający przyczynić się
do zwiększenia dzietności jest nierealistyczny, a jako program socjalny –
nieefektywny, a nawet szkodliwy, ponieważ np. nie dostrzega rodzin
mających trudną sytuację materialną i wychowujących tylko jedno dziecko.

Program paradoksalnie dzieli dzieci na „wartościowe”, czyli te, na które
rodziny dostają pieniądze (drugie i kolejne dziecko, ale tylko dopóki nie
przekroczy 18. roku życia), oraz te „mniej warte”, bo nieuprawnione do
otrzymywania świadczenia (jedynacy i dzieci pełnoletnie).
Innym negatywnym następstwem „500 plus” może być dezaktywizacja
zawodowa kobiet. Zwracają na to uwagę nie tylko „zewnętrzni” krytycy
programu, ale także ministerstwo finansów, w opinii którego „należy
spodziewać się, że wzrost transferów pieniężnych do rodzin spowoduje
dezaktywizację (rezygnację z pracy lub zaprzestanie jej wykonywania)
wśród rodziców, których (potencjalne) zarobki są drugie pod względem
wysokości w rodzinie”. Te „drugie zarobki” znacznie częściej mają kobiety
i to one zostaną w domu.
Choć oczywiście będą miały wybór, co z tego, że jedynie pozorny.

Wdrażając bardzo kosztowny program „500 plus”, rządzący budują
politykę społeczną na rzecz rodzin z dziećmi przede wszystkim na
wypłacaniu świadczenia, a nie na przykład na podejmowaniu działań
mających na celu zapewnienie bezproblemowego i bezpłatnego dostępu
do żłobków oraz przedszkoli czy też na wdrażaniu idei dzielenia się
obowiązkami i opieką nad dziećmi przez oboje rodziców.
Tu ponownie wracamy do: po pierwsze – tradycyjnego modelu rodziny,
który rządzący wyraźnie mają za ideał – po co żłobki
i przedszkola, niech mama lub ewentualnie babcia zajmą się dzieckiem.

A po drugie – do sytuacji, w której wybór, tak jak w przypadku
przechodzenia na emeryturę, jest tylko wyborem pozornym –
bo co ma zrobić matka, gdy nie znajdzie miejsca w żłobku lub
w publicznym przedszkolu? Odpowiedź jest prosta: zostanie w domu.
W ten sposób kobiety są „odesłane” do sfery domowej.
I to, że funkcję premiera rządu sprawuje kobieta, niewiele tu zmienia.

Mamy, które dzisiaj, uzupełniając domowy budżet o świadczenia
z „500 plus”, dłużej zostaną poza rynkiem pracy, w przyszłości –
o ile oczywiście ten program będzie funkcjonował, co wcale nie jest
takie oczywiste, biorąc pod uwagę, że w kolejnym roku nie ma na niego
zapewnionego finansowania – będą otrzymywać niższe świadczenia
emerytalne. Spirala się nakręci i to coraz bardziej nie będzie kraj dla
kobiet, a już szczególnie nie dla tych starszych. Ale ponieważ dotyczy
to nieco dalszej przyszłości, teraz mało kto –
a rządzący to już najmniej – tym się przejmuje.

-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 20:45, 18 Mar 2016    Temat postu:

--
18.03.2016 -- piątek

To nie jest kraj dla emerytek
Małgorzata Sikorska

Jak prognozuje ZUS, przy wprowadzeniu proponowanego przez
prezydenta obniżenia wieku przechodzenia na emeryturę kobiety,
które dzisiaj mają nieco powyżej 40 lat, będą zarabiać o około 40 proc.
mniej niż wtedy, gdyby pracowały do 67. roku życia.

Kobiety najwięcej stracą na powrocie do starych zasad dotyczących
przechodzenia na emeryturę, jeśli będą pracować o siedem lat mniej,
wypłacane im świadczenia będą znacznie niższe. W przypadku mężczyzn
różnica będzie mniejsza, bo powrót do poprzednich reguł oznacza
krótszą pracę i krótszy okres składkowy jedynie o dwa lata.

Kobiety żyją dłużej niż mężczyźni – obecnie średnio 82 lata (mężczyźni
– 73). Ponad 15 proc. Polek (wśród kobiet w wieku powyżej 15 lat
– tak to liczy GUS) to wdowy (wdowców jest 3 proc.).
To oczywiście tylko prognozy i statystyki. „Tylko” i „aż”, bo jasno
z nich wynika, że po obniżeniu wieku emerytalnego duża grupa starszych
kobiet będzie skazana na życie przez kilka lat z niskiej emerytury, często
samotnie.

PiS oczywiście odpowiada: przecież nikogo do niczego nie zmuszamy,
jeśli ktoś będzie chciał, może pracować dłużej. Problem w tym, że
pracodawcy niekoniecznie będą podzielać to optymistyczne podejście
i zatrudniać osoby, które formalnie mogłyby już przejść na emeryturę.
Wolność wyboru może więc w wielu przypadkach okazać się tylko pozorna.

W założeniu, że wiek emerytalny kobiet i mężczyzn powinien się różnić
o 5 lat, wpisany jest tradycyjny model podziału obowiązków domowych:
„starsi” panowie do 65. roku życia mają pracować i zarabiać,
„starsze” panie (przepraszam wszystkich, którzy w tym wieku wcale nie
czują się starsi), kończąc 60 lat, mają inne obowiązki
– najlepiej niech zajmują się wnukami.

Tradycyjne podejście do podziału ról w rodzinie widać także w koncepcji
„500 plus”. Moim zdaniem ten projekt jako program mający przyczynić się
do zwiększenia dzietności jest nierealistyczny, a jako program socjalny –
nieefektywny, a nawet szkodliwy, ponieważ np. nie dostrzega rodzin
mających trudną sytuację materialną i wychowujących tylko jedno dziecko.

Program paradoksalnie dzieli dzieci na „wartościowe”, czyli te, na które
rodziny dostają pieniądze (drugie i kolejne dziecko, ale tylko dopóki nie
przekroczy 18. roku życia), oraz te „mniej warte”, bo nieuprawnione do
otrzymywania świadczenia (jedynacy i dzieci pełnoletnie).
Innym negatywnym następstwem „500 plus” może być dezaktywizacja
zawodowa kobiet. Zwracają na to uwagę nie tylko „zewnętrzni” krytycy
programu, ale także ministerstwo finansów, w opinii którego „należy
spodziewać się, że wzrost transferów pieniężnych do rodzin spowoduje
dezaktywizację (rezygnację z pracy lub zaprzestanie jej wykonywania)
wśród rodziców, których (potencjalne) zarobki są drugie pod względem
wysokości w rodzinie”. Te „drugie zarobki” znacznie częściej mają kobiety
i to one zostaną w domu.
Choć oczywiście będą miały wybór, co z tego, że jedynie pozorny.

Wdrażając bardzo kosztowny program „500 plus”, rządzący budują
politykę społeczną na rzecz rodzin z dziećmi przede wszystkim na
wypłacaniu świadczenia, a nie na przykład na podejmowaniu działań
mających na celu zapewnienie bezproblemowego i bezpłatnego dostępu
do żłobków oraz przedszkoli czy też na wdrażaniu idei dzielenia się
obowiązkami i opieką nad dziećmi przez oboje rodziców.
Tu ponownie wracamy do: po pierwsze – tradycyjnego modelu rodziny,
który rządzący wyraźnie mają za ideał – po co żłobki
i przedszkola, niech mama lub ewentualnie babcia zajmą się dzieckiem.

A po drugie – do sytuacji, w której wybór, tak jak w przypadku
przechodzenia na emeryturę, jest tylko wyborem pozornym –
bo co ma zrobić matka, gdy nie znajdzie miejsca w żłobku lub
w publicznym przedszkolu? Odpowiedź jest prosta: zostanie w domu.
W ten sposób kobiety są „odesłane” do sfery domowej.
I to, że funkcję premiera rządu sprawuje kobieta, niewiele tu zmienia.

Mamy, które dzisiaj, uzupełniając domowy budżet o świadczenia
z „500 plus”, dłużej zostaną poza rynkiem pracy, w przyszłości –
o ile oczywiście ten program będzie funkcjonował, co wcale nie jest
takie oczywiste, biorąc pod uwagę, że w kolejnym roku nie ma na niego
zapewnionego finansowania – będą otrzymywać niższe świadczenia
emerytalne. Spirala się nakręci i to coraz bardziej nie będzie kraj dla
kobiet, a już szczególnie nie dla tych starszych. Ale ponieważ dotyczy
to nieco dalszej przyszłości, teraz mało kto –
a rządzący to już najmniej – tym się przejmuje.

-


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Pią 20:45, 18 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Wto 16:45, 22 Mar 2016    Temat postu:

Jędrzej Winiecki
22 marca 2016

Zamachy w Brukseli to cios w Belgię
i ważny test dla zjednoczonej Europy

Atmosfera strachu to z kolei woda na młyn dla europejskich
polityków cwaniacko żerujących na obywatelskich strachach.


Terroryści, prawdopodobnie zamachowcy samobójcy, zaatakowali podczas
porannego szczytu komunikacyjnego. Na głównym lotnisku miasta oraz
w metrze, obok dzielnicy europejskiej, gdzie siedziby mają najważniejsze
instytucje kontynentu.

Specjaliści od zwalczania terroryzmu podpowiadają, że skoordynowane
działania mogą być bezpośrednią konsekwencją aresztowania w piątek
Salaha Abdeslama, oskarżanego o przygotowanie listopadowych
zamachów w Paryżu. W weekend spływały informacje wskazujące,
że aresztowany chętnie opowiada o swoich wspólnikach.
Ci mogli więc dojść do wniosku, że muszą wykorzystać swój
terrorystyczny potencjał i szybko przeprowadzić operacje,
które uprzedzą ewentualne odszukanie ich przez policję.

Ataki wyglądają jak z podręcznika i do podobnych dochodziło już
w Europie. Londyńskie metro było celem w lipcu 2005 r., eksplozje
w hali lotniska wywołano w styczniu 2011 r. w podmoskiewskim
Domodiedowie. I podobnie jak wszystkie poprzednie akty terroryzmu
także zdarzenia z Brukseli pozostawiają pytanie, co dalej planują ich
sprawcy i jakie jeszcze mają możliwości.

Na razie pasażerowie linii lotniczych powinni się przygotować, że w tych
dniach na lotniskach mogą zacząć obowiązywać kolejne obostrzenia,
w tym kontrole jeszcze przed wejściem do hal odlotów. Takie rozwiązania
są popularne w wielu państwach w Azji i Afryce, gdzie terroryzm jest
niemalże codziennością.

Terrorystom udaje się przekonać i nas, Europejczyków, że bomby
w stolicach Unii będą wybuchały regularnie. Na wyobraźnię wystraszonych
działają raporty o setkach weteranów walk po stronie tzw. Państwa
Islamskiego, powracających do francuskich, brytyjskich, belgijskich c
zy niemieckich domów. Działają podejrzenia, że do Europy przedarły się
również bojówki terrorystyczne stworzone przez dżihadystów.

Atmosfera strachu to z kolei woda na młyn dla europejskich polityków
cwaniacko żerujących na obywatelskich strachach, zwłaszcza przed
jakimiś obcymi próbującymi pasożytować na zdrowej tkance narodów
europejskich. Polityków, którzy postulują odejście od europejskich
zdobyczy, w tym solidarności z najsłabszymi, poszanowania różnic i łączenia społeczeństw.

Tymczasem to pielęgnowanie tych wartości sprawiło, że Europa jest
jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie.
Śledząc doniesienia z Brukseli, nie wolno o tym zapominać.

drukuj


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Nie 12:07, 24 Kwi 2016    Temat postu:

Paweł Walewski
24 kwietnia 2016

Czy każdy może pobiec w maratonie?
Nie dla wszystkich

Moda na bieganie nie mija. Dla lekarzy to jednak wyzwanie: doradzać czy zniechęcać?

.
Aktywność fizyczna jest z wielu powodów zbawienna i nie ma co na siłę
szukać usprawiedliwień, jeśli komuś ruszać się nie chce.
Nie wszyscy jednak – całkiem dosłownie – powinni brać sobie rady
kardiologów do serca, ponieważ nie każdy biegać może i powinien.

Masowość maratonów niesie ze sobą podstawowe zagrożenie, że
na starcie wśród setek wyczynowców i nowicjuszy pojawią się osoby
kompletnie do tego nieprzygotowane, niedokładnie przebadane, jednym
słowem – amatorzy. Z amatorskim podejściem do zdrowia i własnych możliwości.

Nie można wstać zza biurka w piątek i w niedzielę przebiec kilkadziesiąt
kilometrów bez żadnej zaprawy. Na szczęście biegowy boom, który
przeżywa Polska od kilku lat, spowodował spory wzrost świadomości.
W internecie można bez trudu znaleźć mnóstwo porad, jak biegać
zdrowo, samouczki na ten temat drukują gazety (również POLITYKA
w ubiegłym roku poświęciła cały sierpień akcji „Poradnik Biegacza 45+”).

Nie powinno się więc zdarzać, by ktoś niewytrenowany stawał na starcie
– a jednak tak bywa. Co ciekawe, naturszczyki przed ekstremalnymi
maratonami czują większy respekt, ale nie mniejsze kłopoty mogą sobie
sprawić na krótszych dystansach, do których podchodzą lekceważąco.

Większość lekarzy (zwłaszcza tych, którzy lubią aktywność sportową –
a jest ich również coraz liczniejsze grono) powie, że wiek to żadne
przeciwwskazanie do udziału w biegach masowych. Zaraz jednak można
usłyszeć od wytrawnych ekspertów medycyny sportowej,
że nie da się tego ocenić na oko i warto po prostu przed
rozpoczęciem regularnych treningów sprawdzić swoją wydolność.

Rekreacja jest jak lek, więc ma swoje ograniczenia i trzeba je znać.
Dlatego jeśli ktoś ma nadciśnienie, to zanim zacznie biegać powinien
najpierw zacząć się leczyć, bo nie można uprawiać jakiejkolwiek
dyscypliny sportowej, nie przejmując się swoim zdrowiem.
Każda aktywność fizyczna doraźnie zwiększa tętno i ciśnienie,
więc jeśli mamy je wysokie na starcie, to podczas biegu jeszcze
bardziej się podniesie, co może być niebezpieczne.

(Tu ważne zastrzeżenie: regularny wysiłek po pewnym czasie przyczyni
się do samoistnego spowolnienia pulsu, gdyż organizm stopniowo będzie
się adaptował do zwiększonego wysiłku. Przed rozpoczęciem treningów
tętno wynosi u biegacza 80 uderzeń na minutę, a po roku może być
to już tylko 65–70 uderzeń, zaś bardzo dobrze wytrenowani uczestnicy
maratonów mają je w granicach nawet 35–45.
Komórki nauczyły się w takich warunkach lepiej przyswajać tlen).

Lekarskich zaświadczeń o stanie zdrowia wymagają organizatorzy
znanych biegów masowych w Paryżu, Rzymie, Nowym Jorku.
W Polsce o to nikt nie pyta, choć biegacze podpisują oświadczenie,
że są świadomi ewentualnych konsekwencji. To trochę dziwne, bo
o wielu konsekwencjach pojęcia mieć nie mogą, gdyż sporo anomalii
serca – obok stóp i kolan najbardziej narażonego przy bieganiu na
obciążenia – jest tak ukrytych, że trudno je rozpoznać nawet podczas
standardowego badania.

I o tym zawsze trzeba pamiętać, kiedy zdarzają się nieprzewidziane
tragedie podczas biegów masowych: są choroby, które ujawniają się
dopiero w ekstremalnych warunkach! Dlatego wypadki i zgony
młodych sportowców to nieunikniona rzadkość, która nie powinna
nikogo zniechęcać do sportu, lecz uświadamiać wagę jak
najlepszego przygotowania.

Na ile tylko się da, lepiej wszystko przewidzieć w porę i wykluczyć.
A margines zaskakujących i przypadkowych wypadków pozostanie
wpisany w codzienne ryzyko. Warto je po prostu maksymalnie zminimalizować.

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Nie 12:10, 24 Kwi 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Śro 10:11, 27 Kwi 2016    Temat postu:

--
Cezary Kowanda
5 grudnia 2014

[link widoczny dla zalogowanych]

CBOS: 35 proc. młodych Polaków rozważa emigrację

Polacy wyjeżdżają i nadal będą wyjeżdżać za granicę w poszukiwaniu
lepszego życia. Zamiast nad tym rozpaczać, trzeba się zastanowić,
jak ich zastąpić.


Według szacunków GUS za granicą przebywają już ponad
2 mln Polaków, formalnie zameldowanych w naszym kraju.

Część z nich oczywiście jest tam tylko czasowo i planuje wrócić do ojczyzny. Ale coraz większa grupa osiedliła się na stałe w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech czy krajach skandynawskich. Oni nadal figurują w polskich rejestrach, ale do naszego kraju będą już tylko przyjeżdżać w odwiedziny do krewnych i znajomych.

Chociaż strumień emigracji z Polski nieco osłabł w ostatnich latach, potencjał wciąż jest spory. Świadczą o tym najnowsze badania CBOS, według których co piąty Polak przynajmniej rozważa wyjazd za granicę. Wśród osób w wieku 18–24 lata ponad jedna trzecia zastanawia się nad takim krokiem.

Dziś emigracja rzadziej związana jest z brakiem możliwości
znalezienia pracy, jak jeszcze dziesięć lat temu, gdy Polskę trapiło dwudziestoprocentowe bezrobocie. Większość osób, zwłaszcza młodych, jest po prostu niezadowolona z wysokości zarobków, jakie oferują im pracodawcy, szczególnie w mniejszych miastach. Mamy ambicję życia na przyzwoitym poziomie i nie chcemy zadowalać się byle czym.
Jeśli w Polsce nie widzimy perspektyw na godziwe, naszym zdaniem,
zarobki, rozwiązanie widzimy w wyjeździe do znacznie bogatszych krajów.

Taki krok nie zawsze oznacza chęć pozostania na stałe za granicą,
ale wielu po zasmakowaniu życia na Zachodzie nie wyobraża już sobie
powrotu do Polski. Tym bardziej, że nasze pensje w cudowny sposób
nie urosną szybko do poziomu zarobków niemieckich czy brytyjskich.

Na razie nasi politycy głównie załamują ręce, wskazując, że masowa
emigracja to wielka porażka Polski. Zapominają, że takie procesy
zachodziły i zachodzą na całym świecie i nic ich nie powstrzyma.

W ogóle nie zastanawiają się, jak tę lukę próbować zapełnić, bo bez młodych nasza gospodarka w pewnym momencie przestanie się rozwijać. Ubytki na polskim rynku pracy uzupełniają przede wszystkim setki tysięcy Ukraińców, dla których nasz kraj, zwłaszcza teraz, jest oazą spokoju i względnego dobrobytu.

To dzięki Ukraińcom funkcjonuje polskie rolnictwo i wiele naszych zakładów przetwórczych. To oni sprzątają i remontują nasze mieszkania, podczas gdy Polacy robią to w Niemczech czy na Wyspach.

Ukraińców Polska toleruje, ale nie ma dla nich żadnego konkretnego programu. Tymczasem w naszym interesie jest teraz, aby wielu z nich nie było tylko pracownikami sezonowymi, ale zostało w Polsce na dłużej. Mamy szansę na imigrantów bardzo bliskich nam kulturowo i językowo, łatwo integrujących się i niesprawiających żadnych problemów.

Jednak nie mamy żadnej strategii, ile i jakich imigrantów potrzebujemy
i co im zaoferujemy. Cały czas bowiem łudzimy się, że Polacy wrócą
masowo zza granicy, a nowi przestaną wyjeżdżać

--
--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 13:42, 09 Maj 2016    Temat postu:

9.05.2016
poniedziałek


Karkonoski PRL
Krzysztof Burnetko

Aż trudno uwierzyć, ale wciąż są w polskich górach miejsca, gdzie w
najlepsze panuje myślenie rodem z PRL.
A przecież od tych koszmarnych czasów minęło już ponad ćwierć wieku.
Na dodatek dotyczy to gór przepięknych, bo Karkonoszy.

Nigdy nie jeździłem tam na nartach, a że słyszałem o Karkonoszach wiele
dobrego, więc kiedy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłem zobaczyć
miejsce choćby latem. Faktycznie, jest pięknie. Na grani Szrenicą
a Łabskim Szczytem wciąż zalega śnieg. Jest też oczywiście
w imponujących Śnieżnych Kotłach. Z doliny widać, że pokrywa
także górne partie północnych zboczy Śnieżki.
A na dodatek w Szklarskiej Porębie nie ma tłoku…

Sielankę psują jednak, pozorne tylko, drobiazgi. Może nawet nie ma co mówić za dużo o cenach, bo te w górskich kurortach bywają wysokie. Jedno tylko: słono zapłacić muszą ci, którzy nie mają wystarczającej kondycji, by „z buta” wyjść na Szrenicę i chcą dotrzeć tam wyciągiem. Otóż bilet na wjazd i zjazd ze Szklarskiej na szczyt kosztuje dorosłego 35 zł (a dziecko do lat dwunastu niewiele mniej, bo 27,50). To sporo, zważywszy że krzesełka (choć dwuodcinkowe) nie są długie, a za to mocno wysłużone. Rzecz dotyczy tymczasem sporej grupy gości: zwłaszcza małych dzieci i ich rodziców (wtedy, policzmy, trzeba zapłacić w najlepszym wypadku – kiedy w górę z dzieciakiem wyjedzie tylko jeden opiekun – ponad 60 zł), ale też osób w słusznym wieku czy tez cierpiących na choroby serca, a wreszcie po prostu niewprawionych w górskich wędrówkach.

Już jednak klasycznym znakiem peerelowskiej mentalności zarządców tzw. Ski Arena Szrenica jest fakt, że kasa przyjmuje wyłącznie… gotówkę. Tak, tak: za bilety na wyciągi na Szrenicę nie można zapłacić kartą! Więcej: o ile w zimie w pobliskiej kawiarni działa bankomat, to po sezonie został on zdemontowany. Jeśli więc potencjalny klient wyciągów nie ma akurat przy sobie pliku banknotów, musi zejść do odległego o ponad kilometr supermarketu, tam wybrać potrzebne pieniądze i wrócić z nimi pod kasę. O ile oczywiście wcześniej się nie wścieknie i zrezygnuje z wyprawy.

W samej Szklarskiej oznak PRL jest na dodatek nieco więcej. W dni powszednie za parking w okolicach wyciągu pobieranych jest 20 złotych. Zdarzają się wypożyczalnie sprzętu, w których narty trzeba oddać do godziny 16.30 – mimo że dopiero wtedy kończą pracę wyciągi (nie mówiąc o tym, że może klienci chcieliby po nartach wypić piwo czy coś zjeść). Są i takie, które atakują mało przyjaznymi poleceniami w rodzaju „Przed oddaniem sprzętu należy oczyścić go ze śniegu”. Owszem, jest to dobry obyczaj, tyle że jeśli gość go nie dochowa, to trudno: musi to należeć do obsługi wypożyczalni. Itd. itp.

Jedynym dobrym skojarzeniem z PRL są w Szklarskiej Porębie znakomite… lody o tej właśnie nazwie serwowane w jednej z cukierni przy głównej ulicy miasteczka (nazywającej się skądinąd, na razie, „1 Maja”).
A tu jeszcze media donoszą, że po polskiej stronie nieodległej Śnieżki nie będzie można już skorzystać z… toalet. Instytut Meteorologii, który jest właścicielem tamtejszego „spodka”, z powodu stanu technicznego dolnych partii obiektu nie planuje mianowicie ani przetargu na wydzierżawienie tamtejszej restauracji, ani udostępnienia znajdujących się tam szaletów. Na szczycie działa zatem jedynie toaleta w górnej stacji wyciągu po czeskiej stronie. To jednak nieco za mało, a na Śnieżce warunki nie pozwalają na ustawienie toalet typu toi-toi.
Karkonoski Park Narodowy zamierza zatem postawić na Równi pod
Śnieżką tablice z informacją, że to tam jest
ostatnia toaleta po polskiej stronie.
Jak tu się dziwić, że rodzime kurorty górskie podupadają?

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Pon 13:49, 09 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Wto 9:46, 10 Maj 2016    Temat postu:

-
Muszynianka
10 maja o godz. 1:21

Czy kibolstwo to są prymitywni chuligani?

Raz jechałam z kibolstwem, cały autobus linii 523, ścisk był i wrzawa,
śpiewa, zajebawa, wysiedli przy dw. zachodnim, wozy policyjne za nimi
jechały … no coż, taki mamy klimat w kraju. Jeśli tych, co stowrzyli ten
„polityczny happening”, którzy wzięli w nim udział nazwiemy kibolstwem,
to nie są oni ani prymitywni w najczęstszym tego słowa znaczeniu,
ani nie są chuliganami w sensie ścisłym. Przenośnie tak – chuligani
polityczni, prymitywni – ależ oczywiście, kudy im tam do finezji podpisów
pod portretami trojga przywódców państwa
PiS: SATRAPA – ATRAPA – FAJTŁAPA. Albo do wierszyka:

Jarosław, ty Polske zostaw,
Kup se klocki Lego, zaproś Antoniego …

Ci „prymitywni chuligani” są przez aktywistów PiS ustawiani, i nakręcani.
Oni są narzędziem do walki. Jeździli za Tuskobusem i zrywali spotkania
z wyborcami. Nie odniosło to wielkiego efektu w 2011 roku, ale 2015
napastowanie Komorowskiego mogło spowolnić kampanię, zniechęcić
prezydenta, przyczynić się do wyników wyborów. W tej nawijance zwanej
narracją strach ma spore znaczenie. I może wreszcie niezbyt dobre dla
„dobrej zmiany”. Może strach przed kibolstwem i ONR ludzi mobilizuje
do protestów i manifestacji niezadowolenia z polityki tej władzy.

Tak więc, kibolstwo to najprymitywniejsi chuligani jakich nosiła polska
ziemia, toż to dziczyzna z najgłebszych puszczańskich ostępów.
Urwipołcie, sprzedawczyki, dać im w gębę, spuścić wnyki.
Taki jest bogaty folklor tej naszej krainy, rosną w niej słodkie truskawki
oraz dziecięliny.
----


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Wto 9:48, 10 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Wto 9:54, 10 Maj 2016    Temat postu:

-- --
Szachy dla prezesa ---> Z. Bońka
-
Kompozycja szachowa - reklamuje matowanie na --> Diagramie!
--
1_2
-- Diagram -- 1
Mat w 2 posunięciach - #2 --- 1.Gf5 - grozi - 2. Kg4# --- 1. Gf5 - Gxf5 - 2. Kf3 - mat

--
3_4
Diagram -- 3
1. Gf5 - Wf5 -- 2. He3 - mat --- ---- siatka matowa --- 1. Gf5 - Kf5 - 2. Hxd5 - mat

--
5_6
Diagram - 5
1. Gf5! - d4 -- 2. Ha5 - szach - mat ---- ---- 1. Gf5 - g4 - 2. Hf4 - mat

Nauka matowania --- to początkowa edukacja szachowa!

Laszlo Polgar zalecał - by dzieci uczyć matowania od pierwszych zajęć
szachowych , czyli uczyć szachów - a nie zabawy szachami.
Czy dzieci są wyszkolone i potrafią matować w 2 czy w trzech posunięciach zalezy
od: - nauczycieli szachów i od ludzi co administrują stronami szachowymi.
--

Muszynianka
10 maja o godz. 1:43

-- 7 maja PiS ostatecznie stracił monopol

Przez kilka to przyzwyczailiśmy się, że jak jest demonstracja uliczna to
musi być PiSu. A to smoleńskie miesięcznice, a to obrona Trwam Rydzyka
, a to Święto Niepodległości w Krakowie, a to rocznica 13 grudnia.
To znaczyło, że PiS jest partią ludu, partią protestu, zaiste partią jakieś
narodowej sprawiedliwości. Prezes i jego przyboczni myśleli, że tak
będzie wiecznie. Aż tu, w sobotę, ten monopol się skończył.
Leniwe lemingi, opozycja centrowa, liberalna i lewicowa wchodzi
do gry wznosząc dwie flagi, tysiące transparentów i kulturalnych haseł
antyrządowych, w spokojnym, wesołym marszu ludzi wolnych, acz
zatroskanych. Dzisiaj w mediach piana ciekła z ust PiSowskich
propagandzistów. Tego się nie spodziewali. Musieli jakoś zareagować,
przykryć tamtą demonstrację społecznego protestu jakąś nawalaną.
Będzie się toczyć spór, w prokuraturze, po sądach, kto ma dostać jaką
reprymendę, oraz w mediach, kto jest dumny z kibiców Legii,
w sejmie … znudziła wam się ciepła woda w kranie, to macie teraz lekkie trzęsienie ziemi.
--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Wto 9:54, 10 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SZACHY Strona Główna -> O Szachach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin