Forum SZACHY Strona Główna SZACHY
Szachy, zadania szachowe i nie tylko
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Hartman
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 25, 26, 27 ... 30, 31, 32  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SZACHY Strona Główna -> O Szachach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 18:33, 31 Sie 2017    Temat postu:

Leonid
29 sierpnia o godz. 21:14

Ciapcionóg et al.

O jakiej demokracji my tu dyskutujemy? Przecież nie o prawdziwej, bezpośredniej demokracji ludowej, a tylko o demokracji burżuazyjnej, czyli takiej, jaką mamy w Polsce od roku 1989 i generalnie na tzw. Zachodzie. Polega ona zaś na tym, że władzę sprawuje nie lud (demos) ale elity władzy, będące praktycznie poza wszelaką kontrolą ze strony ludu. Bierze się to zaś stąd, że owe elity władzy, w kapitalizmie zależne od elit pieniądza, obawiają się ludu, który na ogół kieruje się najniższymi instynktami, dążeniem do zaspokojenia swoich elementach potrzeb, czyli przede wszystkim wyżywienia, dachu na głową i popędu seksualnego (patrz np. piramida potrzeb Maslowa).
Stąd też ten, kto zapewni owemu ludowi chleb i igrzyska, jak to robi dziś w Polsce PiS, ten z reguły wygrywa wybory, jako że lud, w swojej masie jest przecież z definicji ciemny i niekompletny a więc też i religijny, czyli przesądny i naiwny – po prostu głupi. Ojcowie Założyciele USA, dobrze o tym wiedząc, tak napisali konstytucję USA, aby lud w USA (a więc też i w państwach takich jak obecna RP, czyli z ustrojem opartym na stroju USA) nigdy nie doszedł do władzy. Stąd też obecna konstytucja RP jest wzorowana na konstytucji USA i też ma na celu uniemożliwienie dojścia do władzy ludu. Tylko czy warto walczyć o taką pseudodemokrację jaką mamy w Polsce od roku 1989?
==


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 19:08, 31 Sie 2017    Temat postu:

Salomon

31 sierpnia o godz. 9:21
Autor pisze: „Polska bardzo szybko przestanie kogokolwiek za granicą
interesować. Stanie się strefą buforową pomiędzy Rosją a Zachodem, dogodną
jako rynek zbytu, aczkolwiek mentalnie i kulturowo zdecydowanie wykluczoną
ze wspólnoty zachodnioeuropejskiej. Jako anachroniczne, autorytarne państwo
w znanym typie wschodnioeuropejskiej dyktatury z czasem orbitować
będzie wokół Rosji, razem z Ukrainą i Białorusią.”

Trzeba dodać, że Polska jako bezwolny satelita USA dąży do wojny z Rosją,
o ile już jej nie prowadzi. Jak zawsze stanie się polem bitwy.
A jak to wyglądało pamięta starsze pokolenie. Wtedy mieliśmy
50 lat spokoju i bezpieczeństwa i więcej poczucia wolności niż dziś.
--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Sob 0:20, 02 Wrz 2017    Temat postu:

--
31.08.2017 - czwartek

[link widoczny dla zalogowanych]

Polityka. Władza i nadzieja

Konserwatyści i liberałowie
Jan Hartman

Za niespełna dwa tygodnie premiera mojej nowej książki „Polityka. Władza i nadzieja”. Mam nadzieję, że moi stali czytelnicy zechcą uczynić mi ten honor i przeczytają tę opowieść o filozofii politycznej. Książka jest już dostępna w sprzedaży internetowej, a w księgarniach znajdzie się ok. 15-20 września. A tytułem zachęty publikuję dziś niewielki fragment:

Czy powołując się na prawo do prywatności i obyczaje własnej kultury, można domagać się prawa do bicia kobiet i dzieci, narzucania kobietom noszenia chust zasłaniających twarz czy też prawa do hałaśliwego zachowania, porzucania śmieci, palenia ognia w nietypowych miejscach itp.? Czy – z drugiej strony – można w podobny sposób domagać się prawa do wyłącznego decydowania o tym, czy utrzyma się ciążę? Do jakiego stopnia prywatność jest nienaruszalna?

Formalna odpowiedź na generalne pytanie o nienaruszalność sfery prywatnej jest prosta. Tam gdzie dochodzi do konfliktu słusznych interesów (w tym również na tle prawa do zachowania prywatności) między dwiema lub większą liczbą osób, trzeba szukać kompromisu pozwalającego zachować równowagę praw i korzyści między skonfliktowanymi stronami. Jest to wszelako odpowiedź partykularnie liberalna, zakładająca, że prywatność zasługuje na jak największą i jak najbardziej wyrównaną ochronę. Prywatność jest wszak aspektem wolności i autonomii. Tymczasem, niestety, sama idea prywatności nie jest niepodważalna. Widziana ze stanowiska konserwatywnego jest to idea wręcz moralnie podejrzana. Kto bowiem chciałby chronić się za murami prywatności, ten najpewniej ma zamiar ukrywać swoje grzechy. Człowiek szlachetny bowiem nie ma nic do ukrycia. Nie boi się niczyjego wzroku, a więc również nadzoru państwa. Jeśli prywatność ma sens, to z racji wstydliwości, która powinna towarzyszyć cnotliwemu życiu. Tam jednak, gdzie obyczaje są zepsute, a o wstydzie nie ma mowy, prywatność nie zasługuje na respekt. Nie może też być tak, że prawo do prywatności stawiane jest wyżej niż istotne obowiązki moralne, a tym bardziej nie może być przykrywką dla działań jawnie niemoralnych, usprawiedliwianych czy to obyczajem, czy to głosem sumienia, jeśli głos ten jest najwidoczniej spaczony. Oczywiście nie każdy konserwatysta myśli w taki sposób, niemniej jednak po stronie prawicy wyraźnie zaznacza się skłonność do ograniczania wolności obywateli w imię dobrych obyczajów, a także prawnej ochrony tychże obyczajów, zwłaszcza w postaci zakazów wymierzonych w inne, „nienormatywne” zachowania. Tolerancja i zgoda na kulturowy pluralizm są oczywiście stopniowalne, niemniej jednak nawet umiarkowany konserwatyzm i paternalizm mogą okazać się w praktyce bardzo konfliktogenne. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, w których paternalizm większości (kultury miejscowej) napotka na swej drodze tak samo paternalistyczną, a więc symetryczną postawę mniejszości. Tak bywa na przykład, gdy w konserwatywnej dzielnicy chrześcijańskiej napływowa ludność muzułmańska pragnie zbudować meczet, z którego minaretu muezin każdego dnia będzie wołał wiernych na modlitwę. Mieszkańcy będą na zmianę słuchać owego muezina i katolickich dzwonów. W tego rodzaju sytuacji część ludności występuje z archaiczną aczkolwiek intuicyjnie wciąż silną ideą identyfikacji i suwerenności terytorialnej, a więc prawa wspólnoty do rządzenia się i życia wyłącznie wedle własnych obyczajów na terytorium swojej gminy. W odpowiedzi ludność napływowa, choćby była jak najdalsza mentalnie od liberalnej demokracji, powołuje się na prawa konstytucyjne i dobrodziejstwa ustroju wolności. Tego rodzaju paradoksalne sytuacje występują w krajach Zachodu coraz częściej. I coraz częściej rozwiązywane są poprzez rozsądne ustępstwa wzajemne oraz postępujące fizyczne rozdzielenie stron konfliktu. Przedstawiciele kultur napływowych żyją w swoich dzielnicach, z których wyprowadzają się wcześniejsi mieszkańcy. W wielu miejscach odtwarza się dawny model podzielonej przestrzeni społecznej, co z pewnością stanowi porażkę wielkich, idealistycznych programów budowania otwartych, egalitarnych i wielokulturowych społeczeństw. Takie społeczeństwa wprawdzie istnieją, lecz harmonijne współżycie odmiennych kulturowo grup we wspólnej przestrzeni, pod egidą wartości liberalnych, uwarunkowane jest przez bogactwo, pozwalające zniwelować rozwarstwienie społeczne i ekonomiczne oraz łagodzić konflikty. Częściej spotykamy model wielkich kosmopolitycznych miast, zawierających jednocześnie przestrzenie wielokulturowe i dzielnice etniczne. Wprawdzie panuje w nich na ogół pokój i porządek, jednakowoż jest on daleki od liberalnego ideału „społeczeństwa otwartego”.

W krajach demokratycznych samorządy odpowiedzialne za jednostki terytorialne zamieszkałe przez różne grupy etniczne zachowują się zwykle koncyliacyjnie i pragmatycznie, zmierzając do kompromisowych rozwiązań rozmaitych kontrowersji i konfliktów. Ich postępowaniem nie rządzi żadna doktryna, zwłaszcza filozoficzna. Inaczej jednakże przedstawia się sprawa na poziomie państwa i legislatywy. W jaki sposób prawo państwa może bądź powinno ustosunkować się do konfliktów na tle prawa do prywatności? Odpowiedź liberalna na to pytanie przede wszystkim nakazuje stawiać wyżej prawa jednostki w stosunku do praw wspólnoty, a równość i wolność cenić wyżej niż ewentualne prawa pierwszeństwa wynikające ze statusu ludności rdzennej bądź statusu większości. Nie znaczy to, że liberałowie odrzucają wszelkie uprzywilejowanie większości w stosunku do mniejszości bądź odrzucają całkowicie pojęcie ludności rdzennej (miejscowej). Bynajmniej – byłoby to samobójcze i w zasadzie nawet radyklany kosmopolityzm i multikulturalizm nie idą tak daleko. Chodzi wyłącznie o to, że prawa jednostki do zachowania własnej tożsamości, nietykalności i prywatności mają przewagę nad prawami kolektywnymi.

Stanowisko konserwatystów jest przeciwne. Prawa wspólnoty mają w ich mniemaniu pierwszeństwo, a dobre obyczaje i ich ochrona jest fundamentalnym interesem publicznym. Konserwatyzm jest stanowiskiem metadoksalnym, to znaczy opowiada się za prawem każdej tradycji kulturowej do zachowania ciągłości i tożsamości. Fatycznie jednak nie można utrzymywać w tej kwestii bezstronności. Gdy przychodzi do konfrontacji roszczeń dwóch społeczności powołujących się na swoje prawa tożsamościowe, to szybko okazuje się, że bezstronność jest tylko heterogenicznym zapożyczeniem konserwatyzmu w kulturze liberalnej. Rzeczywistą motywacją dla dawania przewagi prawom wspólnotowym nad prawem jednostki do autonomii i prywatności jest faktyczna stronniczość i przekonanie, że to właśnie tradycja i kultura moralna, do której należy głoszący taką tezę konserwatysta, jest słuszna i dobra, zasługując na uprzywilejowanie – przynajmniej na danym terytorium czy w danym państwie. Bezstronność jest tu tylko maską. Nie znaczy to jednak, że maską jest również łagodność czy tolerancja. Tolerancja (jakkolwiek z natury rzeczy mająca w takim przypadku charakter protekcjonalny i daleka od uznania prawdziwej równości praw mniejszości) może wszak być wpisana w kulturę, do której należy i której broni konserwatysta. Jeśli tak jest, to los wspólnoty mniejszościowej będzie po prostu zależał od przypadkowej okoliczności, jaką jest stosunek do „obcych” w tradycji reprezentowanej przez większość. Będzie to tolerancja niejako „ze szczęśliwego trafu” bądź „tradycyjna”, nie zaś umocowana w słusznych i uznanych powszechnie prawach osób i grup. Ten argument można jednakże skierować również w stronę liberalną, wskazując, że także liberałowie tworzą pewną kulturę i tradycję, a ich indywidualizm oraz przywiązanie do takich wartości jak prawa jednostki i prywatność są czymś, co im się niejako „przydarzyło” i samo w sobie jest (jak wszystko) pewnym partykularyzmem. Tyle że nie będzie to już argument konserwatywny, jeśli założymy, że konserwatyści unikają wszelkiego relatywizmu, mogącego ukazać afirmowaną przez nich tradycję jako „jedną z wielu”, a więc partykularną i nie mającą powodów żądać uprzywilejowanego traktowania. Nie jest więc na rękę konserwatystom przedstawianie liberalizmu jako „jednej z tradycji” – wtedy wszak i oni odsłoniliby się z analogicznym statusem własnego systemu wartości. Okazałoby się zwłaszcza, że to nie tyle Bóg ustanowił oczywiste normy i obyczaje ich tradycji, co raczej w ich tradycji przyjmuje się, że istnieje Bóg, który ustanowił prawa i obyczaje, które są prawdziwe, w odróżnieniu od innych, które inne ludy fałszywie mogłyby uważać za takowe, wierząc w fałszywych bogów. Poza tym jeśli liberalny indywidualizm jest tylko jedną z tradycji, to może również kolektywizm i świadoma afirmacja praw wspólnotowych jest tylko partykularnym zwyczajem niektórych kultur. Gdyby tak było, to trzeba by znaleźć rozstrzygające argumenty na rzecz komunitaryzmu – pierwszeństwa interesu wspólnoty w stosunku do osobistych kaprysów jednostki. Trudno jednakże wyobrazić sobie sytuację, w którem strona liberalna ostatecznie kapituluje przez nieodpartymi argumentami konserwatystów, od którego to momentu datować by się miała pax philosophica, kończąca dzieje myśli politycznej.

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Wto 13:04, 05 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Wto 13:01, 05 Wrz 2017    Temat postu:

-
Witold
1 września o godz. 7:46

Czytając ten świetny fragment przypomniał mi się aktualny prezydent, który
na pytanie o łamanie konstytucji i zdanie prawników na ten temat powiedział,
cytuję z pamięci „no cóż, jedni mówią tak, a inni mówią tak”. Na pewno nie
przeszłoby mu przez gardło zdanie „No cóż, jedni się modlą tak, a inni tak”.
Niestety, żeby coś takiego powiedzieć niezależnie od tego jakiego jest się
wyznania trzeba „trochę” nie wierzyć we własną religię i tutaj jak Pan
słusznie pisze jest problem dla konserwatysty. Taka „szczelina”
w tamie może z czasem spowodować, że tama runie i tego konserwatyści
co by nie powiedzieć słusznie się obawiają.
--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 5:26, 15 Wrz 2017    Temat postu:

12.09.2017
wtorek

Polska za ćwierć wieku
Jan Hartman

[link widoczny dla zalogowanych]

Większość z nas żyć będzie jeszcze… Statystyczny czytelnik mojego bloga ma ponad trzydzieści lat i za ćwierć wieku będzie miał lat niespełna 60 i ponad 20 kolejnych przed sobą. Cudownie! Bo na starość przyjdzie mu żyć w wolnym kraju, w którym siermiężne dyktatury w rodzaju PRL czy też PRPiS będą już tylko mglistym a smętnym wspomnieniem.

W wolnej Polsce będzie się żyć podobnie co w zachodniej Europie. I to Europie lepszej niż ta dzisiejsza, choć i teraz nie jest źle, prawda? Gdyby szukać analogii, a właściwie antycypacji, trzeba by przyjrzeć się, jak funkcjonują dziś najbardziej rozwinięte strukturalnie i instytucjonalnie skupiska ludzkie, czyli wielkie metropolie demokratycznego Zachodu. I dodać do tego to wszystko, co wynika z obecnych trendów cywilizacyjnego i społecznego postępu.

A te trendy to powszechna informatyzacja, mobilność pracy i zamieszkania, egalitaryzm, decentralizacja władzy i rozwój inteligentnych usług publicznych. A przede wszystkim zanik nacjonalistycznej i militarystycznej formacji państwowej, opartej na terytorialnym egoizmie i kontrolowaniu środków przymusu i represji. Wolność zakrada się do kolejnych obszarów życia, które podlegając rozbudowanym regulacjom, jednocześnie uzyskują coraz pewniejsze gwarancje zabezpieczające je przed represyjnym ujednoliceniem i presją ideologiczną. Swoboda praktykowania różnych form i stylów życia, światopoglądów i obyczajów rośnie nieustannie, a wraz z nią społeczna akceptacja dla pluralizmu ludzkiego świata i szacunek dla odmienności. I dzieje się to pomimo wielkiej proliferacji prawa i wszelkich regulacji, a ściśle – dzięki nim. Państwa Zachodu coraz pewniej wchodzą w rolę obrońców osobistych swobód i wolności jednostki i nie wydaje się, aby coś mogło je zawrócić z tej liberalnej drogi. Każdy fanatyk czy freak ma dziś komfort i możliwość życia tak, jak chce, pod warunkiem, że powstrzyma się od przemocy. A kto raz zakosztował tej całkiem osobistej, a nie jakiejś abstrakcyjnej, „politycznej” wolności, ten za nic już jej nie odda.
Polska za 25 lat będzie tzw. normalnym europejskim krajem, z kosmopolityczną, zamożną stolicą i porządną, dobrze funkcjonującą prowincją. Znikną siermięga, alkoholowa maligna, ciemnota, masowe prostactwo i wulgarność. Sieć uczyni nas wszystkich w miarę sprawnie funkcjonującymi obywatelami-konsumentami, ceniącymi sobie porządek i praworządność. Rządzić będą pragmatycy-menedżerowie, a po klerykalno-nacjonalistycznym populizmie zostanie ledwie wspomnienie. Religia będzie jedną z form kultury, podlegającą takim samym regułom społecznego funkcjonowania jak sztuka czy rozrywka. Kraj będzie pełen cudzoziemców, a przez centra dużych miast przepływać będzie każdego dnia kolorowy, wielojęzyczny tłum. Będziemy zamożniejsi niż dziś, choć zarazem będziemy pracować znacznie dłużej i często zmieniać zatrudnienie oraz miejsce zamieszkania. Miliony Polaków pracować będą za granicą, a miliony cudzoziemców pracować będą i mieszkać w Polsce. Nauczymy się szanować przyrodę i przestaniemy ją dewastować. Gotówka prawie że zniknie z obiegu, a powszechny nadzór informatyczny uniemożliwi niepłacenie podatków i wiele innych przestępstw czy wykroczeń. Z musu staniemy się porządniejsi.
Powietrze i woda będą czystsze, a każdy nas będzie musiał poddać się reżimowi ekologicznemu. Będziemy oszczędni i powściągliwi w korzystaniu z zasobów naturalnych, bo za marnotrawstwo trzeba będzie słono płacić. Równość płci będzie surowo przestrzegana, a dyskryminacja związana z pochodzeniem, wyznaniem czy orientacją seksualną – piętnowana i realnie zwalczana. Większość z nas będzie zaangażowana w taką czy inną aktywność społeczną, a szkolnictwo przygotowywać będzie młodzież do demokratycznej współpracy i aktywizmu. Większość Polaków będzie znała angielski. Większość będzie też umiała w miarę zdrowo żyć i się odżywiać. Będziemy żyć dłużej i szczęśliwiej. A włączona w nurt cywilizacji globalnej Polska będzie uczestniczyć w rozwiązywaniu globalnych i europejskich problemów społecznych i politycznych.

Ech, rozmarzyłem się… Ale ja w to naprawdę wierzę! Taki już jestem.
A mieszkańcy Trójmiasta mogą pomarzyć razem ze mną już w sobotę, 16 września, w sopockiej Sopotece o godzinie 18 – odbędzie się tam spotkanie ze mną jako autorem nowo wydanej książki „Polityka. Władza i nadzieja”. Zapraszam serdecznie! Spotkanie w kolejnych miastach wkrótce!

--


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Pią 5:27, 15 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 9:07, 21 Wrz 2017    Temat postu:

Sławomir Mizerski
19 września 2017

Cejrowski oddałby Szczecin Niemcom. Co z innymi miastami?
Mam do Cejrowskiego żal, że oddaje Szczecin pospiesznie i bez konsultacji
z nami wszystkimi, a przynajmniej z posłem Mularczykiem.

Wojciech Cejrowski
Fakt, że Niemcy w czasie wojny zniszczyli i rozkradli Polskę, a potem przez
70 lat udawali niewiniątka, tak zirytował komentatora TVP Wojciecha
Cejrowskiego, że w wywiadzie dla telewizji Das Erste postawił sprawę
bardzo jasno: „Najpierw proszę oddać, co państwo ukradli,
a potem możemy mówić o nowym otwarciu”.

Moim zdaniem to uczciwe postawienie sprawy, zwłaszcza że w wywiadzie
Cejrowski nie jest zapiekły, wyciąga do Niemców rękę i deklaruje, że w
zamian za zwrot tego, co polskie, chętnie odda im to, co niemieckie, np.
Szczecin. „Ale wy zapłaćcie kontrybucję za II wojnę światową”
– domaga się, pokazując, że jest twardym negocjatorem.

Co Polska powinna dostać w zamian za Szczecin?

Nie wiem, czy domagając się w zamian za Szczecin zarówno kontrybucji,
jak i zwrotu tego, co Niemcy nam ukradli, Cejrowski nie licytuje za mocno.
Bo rozdrażnieni taką postawą Niemcy mogą zażądać np. dorzucenia
Świnoujścia razem z gazoportem. Poza tym mam do Cejrowskiego żal,
że oddaje Szczecin pospiesznie i bez konsultacji z nami wszystkimi,
a przynajmniej z posłem Mularczykiem. Miejmy nadzieję, że nie chodzi tu
o jakieś brudne prywatne interesy, które Cejrowski przy pomocy Szczecina
próbuje robić z Niemcami naszym kosztem i ponad naszymi głowami.


Ale wielu mieszkańców Szczecina jest i tak propozycją
Cejrowskiego pod adresem Niemiec oburzonych.

„Niestety są w Polsce ludzie, którym bełta się w głowie od nadmiaru yerba
mate” – napisał na Twitterze Joachim Brudziński z PiS, który yerba mate nie
pije, dlatego nie ma wątpliwości, że Szczecin jest miastem polskim.
Podobnie uważają zresztą także jego partyjni koledzy, dlatego w ich opinii
oddanie Niemcom Szczecina, zwłaszcza razem z Brudzińskim, w ogóle nie wchodzi w grę.

Chociaż, moim zdaniem, gdyby do tego doszło,
Polska zawsze może zażądać zwrotu Brudzińskiego w ramach reparacji.
---


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Czw 9:08, 21 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 14:36, 25 Wrz 2017    Temat postu:

--
25.09.2017
poniedziałek


Faszyzm nie przejdzie!
Jan Hartman

Ze zgrozą przyjęliśmy wiadomość, że w Bundestagu, niemieckim parlamencie, po raz pierwszy od czasów II wojny światowej zasiądą faszyści – ich partia zdobyła w wyborach ponad 12 proc. głosów – głosów rozczarowanych emerytów i zagubionej młodzieży. Również w Polsce ruch faszystowski ma się coraz lepiej, a rząd patrzy na to z uśmiechem. Złowrogim hydrom Obozu Narodowo-Radykalnego, Młodzieży Wszechpolskiej i temu podobnych „organizacji narodowych” odrosły łby. Dlaczego faszyzm trzyma się dobrze i co będzie dalej?

Młodzi ludzie, którzy wykrzykują gniewnie i nienawistne hasła, odczuwają dumę i upojenie mocą, która rodzi się w grupie. Są nareszcie ważni i wśród swoich, bo w szarym, codziennym życiu niewiele spotyka ich dobrego, a za to nie brak w nim smutków i upokorzeń. Za to w glanach i z racami w rękach czują się prawie jak w mundurach jakiejś Milicji Nowego Wspaniałego Świata. Euforię podbija jeszcze poczucie moralnej wzniosłości. Na ustach mają wszak piękne słowa: naród, tradycja, suwerenność, zwycięstwo. Splatają je w jeden retoryczny węzeł ze słowami o zdradzie, hańbie, liberałach i „lewakach”. Duma, słuszny gniew i poczucie mocy. To prawie jak narkotyk.


Wczujcie się w ich położenie. Wszak oni nie wiedzą nic o faszyzmie i związku, jaki zachodzi między reżimami Mussoliniego, Franco czy Salazara a nazizmem niemieckim. Nie mają pojęcia o tym, że istniały już państwa oparte na ideologii nacjonalistycznej i jakich potwornych zbrodni dopuszczały się te krwawe dyktatury. W szkole przecież o tym nie uczą. Czyżby miano mówić w szkole o tym, że w przedwojennej Europie srożyły się reżimy wojskowo-kościelne, odwołujące się szowinizmu, ksenofobii i pogardy dla swobód obywatelskich? Przecież wtedy trzeba by wspomnieć o czarnych chmurach faszyzmu zbierających się również nad Polską. No i trudno byłoby przemilczeć rolę Kościoła w tych złowieszczych procesach politycznych. Zamiast prawdy serwuje się więc młodzieży prawicową propagandę, z jej namolną gloryfikacją Dmowskiego i Kościoła. Daleko stąd do faszystowskiej ideologii, ale fundament dla kłamstw, mitów i fantasmagorii propagandy narodowców szkolna nauka daje solidny. A i grunt jest podatny.
Faszyzm jest łatwy i upojny. Naszość, siła, racja. To przecież przyjemniejsze i bardziej soczyste niż całe to nudziarstwo o demokracji, o społeczeństwie obywatelskim, pluralizmie, nie mówiąc już o szacunku dla prawa i państwa. W latach mniej stabilnych, gdy kryzys gospodarczy i bezrobocie odbierają młodzieży radość życia, cyniczni populiści wychodzą ze swych nor, wkładają garnitury lub glany i idą w miasto. Do blokowisk, na stadiony, pod szkoły – wszędzie, gdzie można znaleźć rozdrażnioną i zagubioną młodzież. Zbierają te dzieci pod sztandarami nienawiści i euforii. Oferują poczucie wspólnoty, niewzruszonej racji i siły.
Nie wińmy prostych młodych ludzi, których uwiedziono i którzy myślą, że są po stronie dobra. To, czy na oficjalnej scenie politycznej Polski pojawią się znowu faszyści, zależy od tego, czy będziemy tolerować w swoim otoczeniu ich przywódców. Jak dotąd stawiamy im tylko jeden warunek, którego spełnienie gwarantuje im dostęp do kamer telewizyjnych i prasy, a w konsekwencji dostęp do polityki. Ten warunek to formalne wyrzeczenie się faszyzmu i antysemityzmu. Spełniają go bez najmniejszego wahania. Cóż prostszego dla nich niż oświadczyć, że nazywanie ich faszystami wręcz im uwłacza, a następnie głosić klasyczne tezy tej obmierzłej ideologii, wraz ze wszystkimi cynicznymi kłamstwami historycznymi i odrażającymi obelgami w stosunku do wszystkiego, co nie jest narodowo-katolickie? Coś za tani ten bilet na medialne salony.


Z faszyzmem nie da się walczyć. Faszyzm sam wszakże żywi się walką. Faszyzmu możemy jednak uniknąć. To zależy tylko od nas, dorosłych. Jeśli będziemy mieli więcej czasu dla młodzieży, jeśli lepiej troszczyć się będziemy o jej wykształcenie i życiowy start, jeśli włączymy młodych ludzi w realne więzi społeczne, to nie będą musieli pocieszać się gniewem i dumą. Tylko będąc nikim, zostaje się faszystą. Nie pozwólmy więc, by nasze dzieci czuły się nikim. Wtedy nie będą robić na nich wrażenia tyrady cwaniaczków usiłujących rozpalić w ich naiwnych umysłach narkotyczne idee glorii, a w zapalczywych sercach gniew na wyimaginowanych wrogów i wzruszenie własną nieskazitelnością.
Wierzę, że faszyzm nie przejdzie. Ale to my musimy zbudować mur przeciwko chorym emocjom i strasznym ideom. Przez mur sprawiedliwości, solidarności i społecznych więzi opartych na zaufaniu żaden polityczny drań, w garniturze ni w glanach, nie przeskoczy.

--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Sob 18:27, 07 Paź 2017    Temat postu:

-
Pazura-relocelebryta
Jan Hartman

Cezary Pazura bardzo się ostatnio zaktywizował religijnie. Już nie tylko
opowiada, jaki jest pobożny i rozmodlony, i jakim to jest żarliwym
katolikiem, to jeszcze wdał się w promowanie akcji „Różaniec do Granic”,
polegającej na „opleceniu” Polski różańcem 7 października,
w święto Matki Boskiej Różańcowej.

Nie wiem, dlaczego Cezary Pazura w odróżnieniu od innych celebrytów wybrał sobie tak pospolitą w Polsce „opcję religijną”, zamiast wejść, wzorem wielu aktorów z kraju i zagranicy, w buddyzm, hinduizm albo scjentologię. Może uznał, że katolicyzm w ludowej formie jest fajny, swojski i w jakiś sposób autentyczny. Nie wiem, co myśli, ale wiem, co mówi. Wprawdzie opowiadanie o tym, że różaniec jest tarczą, na której onże, Pazura, spotyka się Matką Boską, wydaje mi się cokolwiek egzaltowane i niepoważne, niemniej ogólny przekaz, że trzeba się kochać i być życzliwym dla ludzi, jest w sumie w porządku. No bo trzeba.

No ale jak tu przejść do porządku dziennego nad strasznym obciachem, jakim jest uczestnictwo w miarę wykształconego człowieka w aktach religijnych o charakterze co najmniej bigoteryjnym, jeśli nie zabobonnym i (obawiam się) klerykalno-nacjonalistycznym? Ależ nie muszę wcale przechodzić do tego codziennego porządku nad tą sromotą. Mogę ją jak najbardziej krytykować i wyśmiewać, co uczyniłbym i tutaj, gdyby nie brak konceptu na dowcip (jest późno, a rano jadę do stolicy). On ma wolność obnosić się ze swoim katolicyzmem, a ja mam prawo się z tego śmiać.
Jeśli jednak daję sobie i jemu to prawo, w imię tolerancji i szacunku dla odmienności, to wypadałoby w jakiś sposób więcej niż tylko formalny („to jest wolny kraj…” itp.) tę tolerancję zaznaczyć. Trzeba by uznać nie tylko „prawo Pazury”, lecz również jakąś wartość tego, co robi, gdy tak się modli i do modłów katolickich, różańcowych innych nakłania. I, o dziwo, wcale to nie jest takie trudne. Bezstronny przegląd materiałów prasowo-filmowych na ten temat wypada dla naszego pobożnisia wcale korzystnie. Mówi o miłości, pięknie, zrozumieniu między ludźmi i w ogóle o rzeczach dobrych i ważnych. Pewnie źle wybrał sobie „kontekst instytucjonalny”, bo doprawdy tylko niewielka cząstka dwumilenijnej niemalże działalności Kościoła katolickiego ma coś wspólnego z dobrem, niemniej nie mówi niczego głupiego ani fałszem podszytego. Wydaje się szczery i naprawdę wierzy w to, że ludzie mogą być dobrzy.
Co więcej, nazywa modlitwą każdy przejaw wrażliwości i dobroci, bez względu na wyznanie bądź jego brak. Niezbyt to ortodoksyjne (to akurat zapisuję Pazurze na plus), niemiej całkiem zrozumiałe. Ma rację Pazura, że gdy podziwiamy piękno albo życzymy komuś dobrze, lub wreszcie gdy wzrusza nas i buduje napotykane dobro, to niejako wychodzimy ze skóry codzienności. No, o skórze może nie mówił (ja mówię), ale chyba to ma na myśli. Faktycznie, jest coś takiego jako „transcendowanie”, metafizyczny stosunek do świata – przejawiający się w miłości, dobroci, wrażliwości na piękno, w tworzeniu, a czasami nawet w myśleniu. Wprawdzie z pewnością myli się nasz komediant (a zdaje się wyznawać takową tezę), że kler katolicki ma w tym transcendowaniu jakieś szczególne umiejętności i zasługi, ale wybaczam mu tę naiwność. W końcu wybaczanie jest rzeczą piękną.
Słowem, bronię bigoterii Pazury, bo wydaje mi się szczery i autentyczny, to zaś, o czym mówi, jest tyleż banalne, co domagające się mówienia wciąż i wciąż. Niełatwo wziąć na siebie wstyd mówienia o dobru. Być może Pazura, człowiek bardzo już dojrzały, czuje, że ma taką właśnie misję – bierze na siebie katolicki obciach, aby powiedzieć coś, co normalnie wstydzimy się wyrazić.

Wypada mi to uszanować. Niechaj jednak i on uszanuje nasze prawo do wątpliwości, czy dokonał dobrego wyboru, wspierając instytucję, która wiele wprawdzie o miłości mówi, lecz tym samym językiem sieje nienawiść, a czyni jeszcze gorzej, niż mówi. Może by tak Cezary Pazura jednak zastanowił się, jaką rolę odgrywa Kościół katolicki w życiu społecznym i politycznym Polski? Może modlitwa o zdrowy rozsądek, do której nas namawia, sprowadzi na niego oświecenie w tej materii?
Życzę tego panu Pazurze i innym, którzy przykleili się do tego zdradliwego lepu. Wierzcie i módlcie się, ale nie liczcie na to, że Bóg, kimkolwiek jest, trzyma z Rydzykiem, Michalikiem, Hoserem, Jędraszewskim i innymi, jakże licznymi panami tego autoramentu. Jest to (pan Pazura zechce przyznać mi tu chyba rację) niebywale mało prawdopodobne. Amen.

--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Czw 16:28, 12 Paź 2017    Temat postu:

11.10.2017
środa


Patryk Jaki uderza w wolność prasy!
Jan Hartman

Czy słyszeliście, że wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki używał swych wpływów, aby załatwić posadę swojemu ojcu oraz usadzić w fotelu wiceprezydenta Opola swojego 26-letniego kolegę Marcina Rolę, pozbawionego nawet pozorów kompetencji i uprawnień do zajmowania tak wysokiego stanowiska?

Albo że chodził po mieście w przebraniu misia, mającym symbolizować Rosjan jako winnych katastrofy smoleńskiej? Ja nie słyszałem, aż przeczytałem o tym w artykule opublikowanym w radykalnie opozycyjnym wobec rządów PiS „Tygodniku Faktycznie”. Artykuł, autorstwa Wiktorii Zimińskiej, zatytułowany „Jaki bez znaku zapytania”, ukazał się 14 lipca 2016 r. i zawiera wysoce niekorzystną sylwetkę młodego „wice-Ziobry”.
Musiał ubóść i dotknąć swego bohatera do żywego, gdyż postanowił on zemścić się w sądzie, składając pozew przeciwko wydawcy, firmie „Księży Młyn”. Najwyraźniej jednak nie wszystkie paskudne rzeczy, które o nim napisano, uważa (a my wraz z nim, bo w sprawie tej musi być kompetentny) za fałszywe, bo w swoim pozwie przeciwko wydawcy odrzuca nie te, lecz inne postawione mu w tekście zarzuty. A mianowicie, że w jego biurze poselskim bywały prostytutki i odbywały się libacje, że uczestniczył w bezprawnych transakcjach handlu gruntami, osłaniał pewnego kryminalistę oraz protegował pewnego duńskiego przedsiębiorcę.

Spieszę zapewnić, że „Tygodnik Faktycznie” ma profesjonalnych dziennikarzy i konsultuje swe publikacje z prawnikami – tego rodzaju twardo opozycyjne i śledcze gazety nie przegrywają procesów, bo mają na wszystko świadków i dokumenty. Jednak czasy mamy takie, że informator gazety może bać się zeznawać w sądzie. Na to właśnie liczy zapewne Patryk Jaki.
Ale pewnie się przeliczy. Gazety takie jak „Tygodnik Faktycznie”, w odróżnieniu od rozmaitych paszkwilanckich szmatławców, szkalujących porządnych i kulturalnych ludzi, mają i etos, i warsztat. Gdyby ich nie miały, poszłyby z torbami, bo, jak mówię, przegrywałyby procesy z bohaterami swoich artykułów, którzy ani do porządnych, ani kulturalnych najczęściej nie należą. Bywają za to naprawdę potężni. Dla takich gazet solidność to być albo nie być – właśnie dlatego są to tytuły wiarygodne. Nie wyobrażam sobie, aby w uczciwym procesie Patryk Jaki udowodnił, że „Tygodnik Faktycznie” przekroczył granice dopuszczalnej krytyki prasowej odnośnie do osoby sprawującej wysoką funkcję publiczną (granice te są w demokracji nader szerokie). Bardzo łatwo za to przychodzi mi wyobrazić sobie, że jakiś sędzia przestraszy się Ziobry i Jakiego, rozstrzygając po ich myśli. A inne gazety będą odtąd zastanawiać się dwa razy, zanim napiszą coś o tych panach. Tak właśnie wygląda zastraszanie prasy w upadającej demokracji.
Jaki zażądał od wydawcy „Tygodnika Fatycznie” wyemitowania przeprosin w TVN i TVP1, opublikowania ich w kilku gazetach, jak również zadośćuczynienia w kwocie 50 tys. zł na cel społeczny; ponadto domaga się rozpoznania sprawy bez udziału powoda i jego pełnomocnika. Łącznie przegrana oznaczałaby dla gazety wydatek ponad 200 tys. zł i upadek. Tym samym polski wiceminister sprawiedliwości podejmuje osobiste działania zmierzające do wyeliminowania tytułu prasowego, używając w tym celu sądu cywilnego.
Sprawa ta jest bodajże bezprecedensowa i stanowi nowe, groźne zjawisko – oznacza bowiem nowy rodzaj nadużycia władzy. Oto minister, niby to prywatnie, z prywatnego powództwa, zwraca się do sądu w mieście, w którym posiada dobrze ugruntowane wpływy polityczne, w obronie rzekomo naruszonej czci własnej i swego dobrego imienia jako urzędnika państwowego. Czy jest możliwe, aby nie brał pod uwagę ewentualne presji, jaką na sąd wywierać może jego pozycja rządowa (w resorcie sprawiedliwości!), zwłaszcza w kontekście jawnie prowadzonej przez Ministerstwo Sprawiedliwości polityki bezpośredniego sterowania sądami oraz forsowanych ustaw dających rządowi jak najdalej idący wpływ na działalność sądów?

Możliwe jest i to, acz niesłychanie mało prawdopodobne. O tym, że Patryk Jaki liczył na lękliwość i posłuszeństwo sędziów bądź nawet na osobiste znajomości z sędziami, świadczy właśnie fakt, że wbrew właściwości skierował pozew do „swojego” sądu w Opolu, a nie w Łodzi, gdzie wydawany jest „Tygodnik Faktycznie”. Żądanie rozpoznania sprawy bez udziału powoda może świadczyć o tym, że w swej arogancji Patryk Jaki wyobrażał sobie, że powolny mu sędzia „z automatu” wyda korzystny dla niego wyrok. Przeliczył się – odważny sąd przesłał pozew do Łodzi, czyli wedle właściwości.
Każdego dnia ukazują się w Polsce gazety i wydawnictwa internetowe zawierające ohydne pomówienia i kalumnie rzucane w stronę szlachetnych i niewinnych ludzi. Najczęściej są to tytuły o wyraźnym profilu ideologicznym, mianowicie nacjonalistyczno-klerykalnym. Zdarza się, statystycznie niezwykle rzadko, że któraś ze szkalowanych osób pozwie – dla przykładu – któregoś z wydawców. Każdy ma do tego prawo. Ale jednak prawo to nie jest równe dla wszystkich. Istnieje taka grupa obywateli, która powinna wystrzegać się korzystania z niego – są to mianowicie osoby sprawujące wadzę, a więc te, które mogą – nawet bez własnej woli – wywierać nacisk, poprzez swe nazwiska i sprawowane funkcje, na rozstrzygnięcia sądowe.
Jeśli zachodzi najmniejsze nawet podejrzenie, że tak mogłoby być w istocie, a nawet tylko gdy można domniemywać, że opinia publiczna będzie miała tego rodzaju podejrzenia, to w imię czystości i transparencji życia publicznego od pozwu należy się powstrzymać. Nawet gdyby był słuszny co do meritum.

W największym stopniu ten obowiązek zachowania powściągliwości dotyczy ministrów sprawiedliwości, a więc urzędników, którzy siłą rzeczy powiązani są z władzą sądowniczą. Patryk Jaki powinien to wiedzieć ze studiów i pewnie to wie. Albo i nie wie? Kto go tam wie, co on wie. Jak go słucham, to wychodzi mi, że raczej niewiele. Przeto jakby nie wiedział, to niech się dowie z prasówki swojego ministerstwa, że łamie podstawowe zasady kultury prawnej i politycznej i dokonuje nadużycia wymierzonego przeciwko wolności krytyki i wolności prasy. A jeśli w sprawach, o których pisze „Tygodnik Faktycznie”, jest naprawdę niewinny, niechaj wyda na ten temat merytoryczne oświadczenie. Tak zachowałby się poważny urzędnik poważnego rządu w poważnym kraju. Ale jaki jest Jaki, każdy, nie od dziś, widzi.

--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Śro 14:25, 18 Paź 2017    Temat postu:

---
Uczymy dzieci grać w szachy --> od poznawania ciekawych matów!

--
1_2
diagram - 1
Czarne - matują w 4 posunięciach -- #4 --- --- 1. ... Hd1+ - 2. Ka2 - Hb3+!!

---

diagram - 3
3. Wxb3+ - c4xb3+ - 4. Kb1 - Wd1 - szach - mat
-- --


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Nie 13:41, 22 Paź 2017    Temat postu:

21.10.2017 -- sobota

#MeToo!
Jan Hartman

Wielkim powodzeniem cieszy się akcja MeToo, zainicjowana przez Alison Milano, polegająca na ujawnianiu przez kobiety różnego rodzaju aktów molestowania seksualnego, którego doświadczyły na różnych etapach życia i w różnych okolicznościach. Jestem pewien, że wielu mężczyzn, którzy uważali dotąd rozmaite swoje „bajery” i gesty za dopuszczalne, przemyśli teraz swoje zachowanie i odtąd sprawować się będzie bardziej powściągliwie. Ubocznym efektem tej pożytecznej akcji – i chyba wcale pożądanym (nomem omen) – może być również wywołanie tematu molestowania w drugą stronę, czyli mężczyzn przez kobiety. A zwłaszcza molestowania małych chłopców i młodzieńców.

Z pewnością zjawisko to jest znacznie rzadsze. Niemniej jednak występuje, wciąż pozostając tabu. Nie ma niczego niestosownego w zbywaniu tego tematu lekceważeniem bądź chichotem – tak jak miało to miejsce w odniesieniu do molestowania kobiet jeszcze kilka dekad temu. W sprawie praw mężczyzn do zachowania nietykalności cielesnej i seksualnej jesteśmy jeszcze na bardzo wczesnym etapie społecznej świadomości. Również ofiary takich aktów mają świadomość tak bardzo jeszcze nieukształtowaną, że najczęściej nie widzą swej krzywdy. Jeśli o mnie chodzi, to właściwie teraz zacząłem zastanawiać się nad tym, co robiły ze mną różne panie, gdy byłem mały. Nigdy nie przyszło mi do głowy obwiniać je, lecz dziś gotów jestem spojrzeć na to inaczej. Nie pamiętam istotnego cierpienia związanego z molestowaniem (czy to było molestowanie?) mnie w dzieciństwie – pamiętam tylko, że było mi trochę nieprzyjemnie, gdy obce kobiety całowały mnie i przytulały. Ale być może było to gorsze, niż potem sądziłem, a naprawdę przykre doświadczenie zostało wyparte? Wyparte razem z pamięcią szczegółów. Jakieś jednak szczegóły pozostały – raczej nie reminiscencje wzrokowe i słuchowe, lecz czuciowe i węchowe. Wiem, że już we wczesnym dzieciństwie znałem smak szminki do ust, ostry zapach perfum itp. I nie miało to nic wspólnego z moją mamą. Byłem głaskany, brany na kolana przez obce kobiety, przytulany, wreszcie całowany. W latach 70. nikt nie widział w tym niczego złego, podobnie jak w prawie nikt nie protestował przeciwko biciu dzieci, ciągłemu strofowaniu ich i zawstydzaniu, także przez obcych ludzi. To się bardzo zmieniło, ale czy jesteśmy pewni, że odrobinę pedofilne zachowania kobiet stały się tak samo niedopuszczalne, jak analogiczne zachowania mężczyzn? Ja nie jestem pewien. Chyba wciąż występuje tu jakaś asymetria.
Wśród mężczyzn panuje przekonanie, że każdy objaw zainteresowania nimi przez kobiety, łącznie z jawnym okazywaniem zainteresowania seksualnego, powinien być powodem do dumy i zadowolenia. A przecież to nieprawda. Nigdy, odkąd skończyłem 15 lat, nie byłem w takiej sytuacji, ale słyszę od czasu do czasu takie historie. Czyta się też czasami o zgwałceniach, których ofiarami są mężczyźni, jakkolwiek połączenie przesądów z niezrozumieniem, jak taki gwałt jest w ogóle możliwy, sprawia, że nawet organy ścigania nie traktują tego poważnie. Nie wiadomo, jaki odsetek tego rodzaju przypadków jest im zgłaszany – z pewnością jednak wielokrotnie mniejszy, niż w przypadku gwałtów na kobietach, także zresztą najczęściej nieściganych i bezkarnych.

Jestem jak najdalszy od twierdzenia, że kobiety uzurpują sobie wyłączność w byciu ofiarami przemocy seksualnej i nie chcę się wtrącać z naszym „my też!, my też!” po to, by umniejszyć wagę problemu molestowanych kobiet bądź zdeprecjonować ich akcję. Wręcz przeciwnie – akcja jest bardzo potrzebna, a co do tego, że kobiety wielokrotnie częściej są molestowane niż mężczyźni i jest to dla nich zwykle o wiele groźniejsze niż dla mężczyzn, nie ma dyskusji. Mam na myśli coś innego, a mianowicie to, żebyśmy my, mężczyźni, myśląc o sobie i swoich własnych doświadczeniach, postawili się w sytuacji kobiet, mających takich doświadczeń znacznie więcej. I żebyśmy odebrali z #MeeToo nie tylko tę lekcję, że nie wolno mówić i robić pewnych rzeczy, lecz również i tę, że warto i swoją własną historię życia przemyśleć w tym aspekcie. Bo zawsze lepiej rozumieć siebie i wiedzieć, co się skąd wzięło w naszym odczuwaniu świata i postępowaniu, niż nie wiedzieć. Rozumienie siebie wyzwala, a rozumienie jakiegoś niepożądanego zjawiska pozwala lepiej chronić przez nim samą/samego siebie i najbliższych, zwłaszcza zaś dzieci. Przemoc seksualna, także ta słowna i gestualna, niszczy człowieka. Każdego, również chłopca i mężczyznę. Nauczmy się jej mówić „nie!” wspólnie i solidarnie – kobiety i mężczyźni – a wtedy to „nie!” będzie bardziej stanowcze i skuteczne.

--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 15:08, 03 Lis 2017    Temat postu:

31.10.2017
wtorek

I ty umrzesz, koteczku
Jan Hartman

W święto pamięci o przodkach i zmarłych przyjaciołach warto zajrzeć w oczy
własnej śmierci. Nie jest to łatwe w czasach, gdy na chrześcijański lęk
przed śmiercią nakłada się współczesny hedonizm, programowo rugujący
wszystko, co metafizyczne – na czele z naszą własną śmiercią –
z pola widzenia i myślenia.

Już epikurejczycy robili sobie ze śmierci żarty. Że niby nie ma się czym przejmować, bo od śmierci się nie cierpi. Trzeba żyć i cieszyć się życiem, dopóki się da, nie myśląc o śmierci, bo nie ma na nią rady i szkoda sobie psuć nią dobry humor. Stoicy byli niewiele lepsi. Skoro, jak słusznie zauważali, wartość życia nie zależy od jego długości, a najważniejszą rzeczą w życiu są mądrość i cnota, to mądry i cnotliwy ma już wszystko, co ważne, a więc niejako przezwycięża śmierć – jest wartościowy ponadczasowo, w harmonii i unii z boskim rozumem, którego upływ czasu nie dotyczy.
Co jednak mają zrobić ci wszyscy (a po prawdzie ci wszyscy to są wszyscy), którzy nie są mądrzy i cnotliwi? Mają gardzić śmiercią, skoro wciąż jeszcze potrzebują czasu, aby stać się doskonałymi?
Chrześcijan cechuje jeszcze bardziej nieuczciwy oraz infantylny stosunek do śmierci. Wmawiają sobie (a nawet swoim małym dzieciom), że śmierci tak naprawdę nie ma, bo na „tamtym świecie” jest „nowe życie”. Dobre nowe życie, lecz oczywiście tylko dla wybranych, a dokładnie to dla nich samych. Zmarli otrzymają bowiem nowe ciała i wstaną z grobu, po czym na sądzie ostatecznym okaże się, kto będzie zażywał rozkoszy w raju, a kto będzie się smażył w piekle. Na to pierwsze mają zaś szansę wyłącznie ochrzczeni. Odrażający i dzicy poganie, nie mówiąc już o lubieżnych ateistach, mogą być pewni (w ramach korekty XX-wiecznej: prawie pewni), że czeka ich to drugie. Za to zbawieni w niebie (lub w raju, bo chrześcijanom troszkę się to wymieszało i sami już dokładnie nie wiedzą, czego chcą – czy nieba czy raju na ziemi), jak pisze Augustyn, będą mogli radować się, spoglądając z góry w czeluści piekielne, iż zostali oszczędzeni i wybrani. To w ramach „świętych obcowania”.
Zasługą epoki oświecenia jest upowszechnienie wśród narodów Europy poczucia odpowiedzialności za dobrze przeżyte życie zarówno jednostki, jak i wspólnoty; jest to bowiem jedno i jedyne życie, jakie mamy. Śmierć jest prawdziwa, jak prawdziwe są robaki, które nas po śmierci toczą. Trzeba mężnie spojrzeć śmierci w oczy i odpowiedzieć jej odwagą dobrego życia i dobrego umierania.

A dobrze umiera ten, kto nie trzyma się kurczowo a beznadziejnie każdej chwili gasnącego życia. Kto odchodzi z godnością, bez rozpaczy i histerii, syty żywota, pogodzony z sobą i ze światem. Na taką śmierć trzeba sobie zasłużyć – całe życie jest ars moriendi, sztuką umierania. Są to wprawdzie raczej pobożne życzenia, ale i tak brzmi to lepiej niż naiwne zaczarowywanie śmierci przez starożytnych Greków, z których zresztą kalsycyzujące oświecenie obficie czerpało.
Potem był romantyzm z jego fascynacją śmiercią i cierpieniem. Śmierć otrzymała rysy tragiczne, zastrzeżone wcześniej dla królów i pięknych dziewic. Odtąd stała się powszechnym bezsensem, skandalem kompromitującym wartość życia, będącego odtąd niczym biblijna „marność nad marnościami”. Tylko tragizm zdolny jest usprawiedliwić sam siebie, a będąc pięknym – usprawiedliwić samo życie. Życie jest taką „piękną katastrofą”.
Pięknoduchostwo wciąż jest w cenie, niemiej XX wiek trochę spoważniał. Filozofom nie wypada już infantylizować śmierci. Nie ma już „chłopaki, nic się nie stało”. Śmierć jest zła, jeśli przerywa dobre życie. Śmierć jest wybawieniem, gdy kończy życie koszmarne. Jednak o tyle, o ile chcemy dobrze żyć, chcemy też odsunąć śmierć. I choć nieśmiertelność odarłaby nas z indywidualności, zakładającej jakieś domknięcie życia do pewnej całości, to jednak tożsamość i spójność uzyskana kosztem śmierci jest owocem gorzkim. Wolimy nie wiedzieć, kim jesteśmy, i żyć – niż uzyskać finalną określoność w oczach tych, których pozostawimy żywymi, sami umierając. Chce się żyć, a nie umierać. I wcale nie jest łatwo to powiedzieć, czego dowodem owa żałosna a długa tradycja zakłamywania i zaklinania śmierci, posuwająca się aż do jej faktycznego negowania, jak w chrześcijaństwie.
Nie śmierć nie jest pozorem – jest prawdą życia, kadencją wieńczącą nieudane dzieło. Prawda jest taka, że żyjąc, powoli tracimy życie i każdego dnia otwieramy nową, coraz krótszą „resztę życia”, w której nic już nie będzie jak wcześniej, a wiele rzeczy utraconych jest bezpowrotnie. Równie dobrze można nazwać nasz los stopniowym umieraniem. Jesteśmy jak zmarszczki na powierzchni oceanu – efemeryczne, podobne do siebie, nic nieznaczące. Sami dla siebie też znaczymy, bo pozostając na łasce własnej i cudzej pamięci, ciągle upuszczamy w przeszłość samych siebie, pozostawiając sobie jakieś mętne obrazy, wyobrażenia, powidoki minionych doświadczeń i uczuć. Słaba ta nasza spójność i tożsamość. Prawie nas nie ma…

I właśnie dlatego śmierć niewiele zmienia. I tak umieramy każdego dnia. I tak ledwie żyjemy – pełgamy w świadomości własnej i kilkorga bliźnich, a nasze ciała tylko nieznacznie są nasze. Bo co Ty wiesz o życiu Twojej grasicy albo mózgu? Coś tam kipi i kiedyś przestane – ale czy to jesteś naprawdę Ty? Nie ma żadnego „naprawdę Ty”, „naprawdę ja”. I jeśli śmierć jest pozorem, to tylko w tym sensie, że pozorem jest życie.
Zaiste godni jesteśmy pożałowania. Nawet śmierć nas nie potrafi obejść do końca. I ona jest zwyczajna, jak wszystko, co się nam przydarza. Świętość i niezwykłość przysługuje tylko tworom wyobraźni. A śmierć jest przecież faktem… Tak samo obojętnym jak każdy inny fakt. Nic nie możemy z nim zrobić. Po prostu żyjemy dalej po śmierci innych i żyjemy „dalej”, mimo że wiemy, że i tak umrzemy. Świadomość śmierci niczego nie zmienia, a i sama śmierć niczego nie zmienia. Wszak od początku było wiadomo, że nadejdzie. Nie ma co szukać sensu tam, gdzie mamy do czynienia z prostą rzeczywistością faktów.
A więc to nic takiego – umrzeć. To się zdarza każdemu. Po prostu wyjechałeś, zasnąłeś – nie ma Cię. Tyle że tym razem już nie wracasz, nie budzisz się. Tylko co z tego? Nic. Właśnie że nic. I to nic jest smutne. Żyło się, żyło, a potem nic. Nic z tego nie ma. Ani mądrości, ani cnoty. Ani ekstazy nie wiadomo jakiej. Ani wielkich dzieł. No, chyba że ktoś jest genialny. Ale my nie jesteśmy, prawda? Kuśtykajmy więc sobie, ile możności – miło i przyjemnie. Bo cóż lepszego mamy robić, jeśli nie to, na co nas stać?

--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 14:27, 10 Lis 2017    Temat postu:

--

Jarosławie Kaczyński, czy ciężko chorujesz?
Jan Hartman

To nieprawda, że wszyscy ludzie mają prawo do zachowania pełnej
dyskrecji w kwestiach swego zdrowia. Politycy sprawujący najwyższe
funkcje w państwie lub ubiegający się o nie takiego prawa nie mają!
Wzywam Jarosława Kaczyńskiego do ujawnienia swojego stanu zdrowia.

My, obywatele, mamy prawo wiedzieć, w jakiej kondycji jest osoba, która ma nad nami największą władzę spośród wszystkich polityków i dygnitarzy. Poseł Kaczyński nie jest tylko szefem partii, lecz, wzorem czasów PRL, najważniejszą osobą w państwie. To, czy jest zdolny do rządzenia i jak długo zachowa tę zdolność, jest kluczową informacją, do której dostęp należy się nie tylko funkcjonariuszom PiS (a ci opowiadają sobie ze szczegółami, co jest Kaczyńskiemu), lecz wszystkim Polakom. To niesprawiedliwe, że politycy wiedzą coś ważnego, bardzo ważnego, a nam, zwykłym zjadaczom chleba, wiedza ta jest wzbroniona. Mamy prawo wiedzieć to, co Wy wiecie!
Prywatność jest wielką wartością epoki liberalnej. Tajemnica lekarska jest zaś podstawą społecznego zaufania do medycyny. Z szacunku dla prywatności nie ujawniamy tego, co wiemy o innych, a zwłaszcza o osobach ciężko chorych. Nie znaczy to jednak, że zdrowie przywódcy państwa też jest jego wyłączną, osobistą sprawą. Nie możemy ujawniać jego stanu zdrowia – byłoby to złamaniem ważnej zasady dyskrecji. Ujawnienie własnego stanu zdrowia jest wszelko obowiązkiem moralnym jego samego. Tak, Panie Kaczyński. Nie powiemy, co Panu jest, ale Pan ma obowiązek powiedzieć to publicznie sam. Bo Pańskie życie w zdrowiu bądź życie w chorobie ma przemożny wpływ na nasze życie. Od tego, co Panu dolega i ile ma Pan sił, zależy to, co się w polskiej polityce w przyszłości, także tej niedalekiej przyszłości, wydarzy.

Dziś powiedzieć nam wolno tyle: w PiS od dawna panuje przekonanie, że Jarosław Kaczyński jest chory i jego siły są mocno ograniczone. To bardzo ważna przesłanka dla oceny sytuacji politycznej w kraju. W kręgach PiS mówi się, że nie może osobiście objąć stanowiska premiera, bo nie ma na to dość siły. Panie Kaczyński, czy to prawda? Chcemy to wiedzieć! Czy zachowanie Dudy i Ziobry należy interpretować w kontekście ich oceny stanu zdrowia prezesa czy też nie? Mamy prawo to wiedzieć! Bez tej wiedzy nasza orientacja w sytuacji politycznej jest dalece niepełna. A przecież mamy prawo wiedzieć o wszystkim, co kluczowe dla naszego politycznego losu, czyż nie?
Chory przywódca jest zawsze słabym przywódcą. Jego dwór, jego sługi, akolici i spiskowcy, słuchając jego poleceń, mają zawsze z tyłu głowy pytanie: „jak długo jeszcze?”. Potajemnie rozmawiają o sukcesji i przygotowują się na różne jej warianty. Kto i kiedy zastąpi Kaczyńskiego? Brudziński? Duda? Ziobro? To są pytania o przyszłość Polski. To, w którą stronę pójdzie ten reżim po zejściu ze sceny Jarosława Kaczyńskiego, ma kluczowe znaczenie dla stanu państwa i naszej pozycji w Europie, obecnie tragicznie już osłabionej.
Nie bójmy się pytać o zdrowie najważniejszych polityków. To nie jest żadne tabu! Czy uczciwy człowiek może ukrywać swoją chorobę przez tymi, którymi się opiekuje, którzy od niego zależą, wobec których ma zobowiązania? A przecież Kaczyński, jakkolwiek jest przywódcą złym, niekompetentnym i autorytarnym, nie jest zwolniony z odpowiedzialności za Polskę i Polaków. Jest odpowiedzialny także za mnie.
Dlatego osobiście kieruję do Pana Kaczyńskiego pytanie: czy jest Pan ciężko chory, jak mówią na salonach, czy też ma się Pan względnie dobrze? Czy lekarze pozwalają Panu nadal dużo pracować? Czy widzi się Pan czynnym za pół roku, za rok? Ma Pan moralny obowiązek odpowiedzieć jasno i szczerze. Proszę się nie chować za tarczą prywatności. Nie przystoi Panu. Prywatność w tak kluczowej kwestii jak zdrowie jest prawem moim i innych zwykłych ludzi – Pan ma tysiąc innych przywilejów, ale w zamian za nie podlega Pan pewnym ograniczeniom. Takim ograniczeniem jest również to, że o Pańskim stanie zdrowia mają prawo wiedzieć obywatele i nie wolno go Panu ukrywać. Ta wiedza jest naszym demokratycznym prawem, a także polską racją stanu.

Pozwolę sobie przypomnieć, że brak odpowiedzi będzie potwierdzeniem tego,
co się mówi w partii. Czy chciałby Pan, aby Polacy zdawali się na plotki na swój temat, czy znajdzie Pan w sobie odwagę, by uczynić to, co należy?


--


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pon 21:38, 13 Lis 2017    Temat postu:

---
Czy istnieje naród polski?
12 listopada 2017, niedziela, Jan Hartman

Niedziela jest w życiu Polaka dniem zakupów. Społeczeństwo dopiero co
wzbogacone uwielbia konsumpcję. Kupowanie daje poczucie bezpieczeństwa
i władzy. Zdobywanie łupów i posiadanie dóbr jest jedną z najgłębiej,
wręcz ewolucyjnie ugruntowanych potrzeb człowieka, a przez to i jedną
z największych przyjemności. Galeria handlowa daje natychmiastowe
zaspokojenie – obietnica dobrostanu psychicznego i posiadania dóbr
spełniana jest tam natychmiast, w odróżnieniu od świątyń, gdzie wszelkie
przyjemności odsuwane są na niekreśloną, nawet i pośmiertną przyszłość.

Owszem, ludzie chodzą też do świątyń, bo kto wie, czy bogowie nie
potrzebują tych wszystkich hołdów, za które odpłacą się kiedyś
wysłuchaniem modlitw o powodzenie życiowe, a nawet rajem po śmierci.
Kościół to inwestycja w przyszłość – niepewna, lecz i niezbyt kosztowna.
Trzeba odbyć rytuał, zapłacić kilka groszy i można już cieszyć się
przynależnością do wyróżnionej wspólnoty, która ma specjalne chody u
najpotężniejszych czynników decyzyjnych.

Polacy dali sobie wmówić, że jak będą trzymać z Jezusem i Maryją, to lepiej
na tym wyjdą, niż gdyby trzymali z Buddą albo Mahometem. Chodzą więc
do kościołów, gdzie biją czołem przed ludźmi, którym przypisują
nadprzyrodzone moce i potężne wpływy u samego Najwyższego.
Do samego Najwyższego modlą się rzadziej i mniej chętnie, bo nauczono
ich, że do Jego ucha najlepiej trafić przez wstawiennictwo ważnych osób.
W niewolniczo-feudalnych społeczeństwach wszystko wszak załatwiało się
poprzez uniżone i pokorne prośby kierowe do własnego pana, a nie do pana tegoż pana.

Myliłby się ten, kto by sądził, że archaiczna wyobraźnia religijna, odzwierciedlająca pradawne stosunki plemienne i feudalną strukturę społeczną, została wyrugowana przez nowoczesność. Ma się nadal całkiem nieźle. Prawnuki niewolników nadal, nie mając już panów prawdziwych, trwożliwie klękają przed panami wyimaginowanymi. Bo tak jak zdobywanie i posiadanie dóbr stanowi jedną z największych przyjemności człowieka, również korzenie się i uniżoność dają szczególną rozkosz, należącą do najbardziej prymitywnych, a przez to i trwałych jej rodzajów.
Kapłani starej wiary nienawidzą nowych przybytków. Nie ma zaś żadnych wątpliwości co do tego, że kapitalizm wytworzył nową, konkurencyjną przestrzeń życia wspólnotowego, którą są obiekty handlowe, na czele z wielkimi sklepami. Jakże zazdrośni są o nie kapłani. Bez wątpienia kto zaspokoi swoje potrzeby psychiczne w sklepie i tam zostawi swoje pieniądze – ekwiwalent swych sił życiowych – ten mniej gorliwie i mniej hojnie poczynać sobie będzie w świątyni, jeśli w ogóle zachce mu się tam jeszcze dotrzeć.

Dlatego Kościół katolicki nienawidzi galerii handlowych. I dlatego chce użyć przymusu i wpływów politycznych, by je w niedziele zamknąć. I wkrótce zamknie – dając ostateczny dowód na to, że przymus prawny nie pochodzi w tym kraju tylko od władz Rzeczpospolitej Polskiej, lecz również polityczno-religijne imperium funkcjonujące jako suwerenny podmiot państwowy – Stolica Apostolska – może poprzez swoją miejscową agencję narzucić nam ograniczenia wolności zgodne ze swoimi interesami. Naród zaś jest tak bezsilny moralnie i intelektualnie, że choć nikt chyba nie ma wątpliwości, że handel w niedzielę zostanie zabroniony na życzenie Kościoła i ze względu na jego interesy, to społeczeństwo dało się wciągnąć w bagno hipokryzji i pseudodyskusję o „za” i „przeciw” handlu w niedzielę, o „prawach pracowniczych”, a nawet o „ochronie rodziny”. Sprawa zasadnicza, którą jest wolność i jej ograniczanie na życzenie obcego państwa, jest w całej tej nieszczęsnej debacie tematem tabu.

I właśnie ta żałosna niezdolność do artykułowania istoty rzeczy i nazywania jej po imieniu, ta naiwność, z jaką roztrząsa się sprawę interesów pracowniczych, pokazuje, jak bezsilne wobec autorytarnej władzy, w tym wypadku władzy kościelnej, jest polskie społeczeństwo. To bzdura, że Polacy miłują wolność. Polacy nie umieją się nawet wznieść na ten pierwszy szczebel abstrakcji (i uczciwości intelektualnej), by dostrzec w kwestii zakazu handlu w niedzielę sprawę wolności osobistej oraz suwerenności własnego państwa. Dla Polaka zależność jego republiki od archaicznej teokracji, jaką jest Watykan, to problem całkowicie egzotyczny, żeby nie powiedzieć – absurd.
Podobnie było w XIX wieku – gdy elita społeczeństwa myślała o stworzeniu narodu polskiego i budowie polskiego państwa narodowego, niezawisłego od Rosji, Prus i Austro-Węgier, domniemany przyszły podmiot tego narodu, hipotetyczny przyszły obywatel, rozumiał z tego tyle co nic. Cóż mogła dla chłopa znaczyć jakaś tam „niepodległość”? Dla niego liczyła się (i słusznie) reforma carska znosząca pańszczyznę oraz jedzenie na przednówku. Co go obchodziło państwo i umiejscowienie jego stolicy? Władza jest raz taka, raz inna – trzeba się z nią godzić i pilnować swego interesu.
Tak zawsze myślała i nadal tak myśli większość ludzi. I dopóki tak jest, nie jesteśmy jeszcze wolnym narodem. Tak, tak, to właśnie chcę powiedzieć – dopóki dla przeciętnego Polaka Kościół katolicki to nie jest „państwo trzecie”, które jest u nas państwem w państwie, i to państwem, od którego życzeń zależy kształt naszego prawodawstwa, dopóki przeciętny Polak nie będzie dostrzegał niesuwerenności Polski względem Watykanu, nie będziemy niepodległym krajem. Bo niepodległość jest w sercach i umysłach. Komu zależność od obcych interesów i przymus wywierany w imię obcych interesów nie przeszkadzają, ten ciągle jest w duszy nie Polakiem, lecz pańszczyźnianym chłopem.

Wygląda na to, że nie obroniliśmy naszych świątyń, naszych galerii handlowych przed watykańskim najazdem. Ba, nawet nie próbowaliśmy walczyć. Ba, nawet nie zdołaliśmy sobie uświadomić, że sprawa handlu w niedzielę to sprawa honoru Polski i jej suwerenności. Jeśli demokracja i rządy prawa nie są dla Polaków sprawą godności narodowej i jeśli nawet niezawisłość państwa od władzy religijnej i kościelnej teokracji nie są dla Polaka kwestią, to co to w ogóle znaczy, że jesteśmy narodem? Ile ta nasza narodowość jest warta dla nas samych? Ile warte jest dla nas to cudem odzyskane przed 99 laty państwo? Kogo ono obchodzi, skoro obca siła może, nie napotykając żadnego oporu, odebrać Polakom coś, co kochają? W tym wypadku owe nieszczęsne niedzielne zakupy…
W tym bezmiarze obywatelskiej indolencji, jaką mamy wokół siebie, w tym ubóstwie świadomości narodowej, zatrzymanej jakby na wczesnym, XIX-wiecznym etapie mitomanii i religianctwa, bycie patriotą polskim jest zadaniem niemalże heroicznym. Jakże niewielu jeszcze Polaków jest nimi naprawdę. Bo ilu mamy rzeczywistych obywateli? Ilu nosicieli polskiego obywatelstwa odczuwa przywiązanie do wartości, na których zbudowano nowoczesne państwa, i w ogóle te wartości zna?

Zupełnie jak w czasach powstań – mamy dziś bezsilną niemalże patriotyczną elitę i miliony Polaków in spe. Gdy widzę dziesiątki tysięcy młodych ludzi maszerujących w pełnym najbardziej prostaczej agresji pochodzie pod znakami nienawiści i pogardy, bezczeszczących swoim chamstwem i wulgarnością polskie symbole narodowe, to tracę nadzieję, że uda się nam jeszcze kiedykolwiek dołączyć do wspólnoty wolnych i świadomych narodów. Chyba już nie zdążymy przed globalizacją, która w ciągu kilku dekad rozpuści narody w kulturowym tyglu. Polacy mają wszelkie szanse rozpuścić się jako jedni z pierwszych.
---


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wladek dnia Pon 21:39, 13 Lis 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wladek




Dołączył: 14 Gru 2006
Posty: 49118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polaniec

PostWysłany: Pią 19:11, 17 Lis 2017    Temat postu:

16.11.2017
czwartek


Jak PiS bohaterów upokarza
Jan Hartman

Czy Jan Paweł II albo Popiełuszko przyczynili się do odzyskania przez Polskę
wolności w 1989 roku? Trudno powiedzieć – krytykowali komunę, wszak nie
ukrywając, że interesuje ich Polska katolicka, a nie demokratyczne
państwo prawa, traktujące na równi wszystkich obywateli i wystrzegające się
ideologicznego dyktatu jakiejkolwiek religii albo ideologii. Można wątpić,
by nie życzyli sobie polityczno-ideologicznych wpływów Kościoła katolickiego
w wolnej Polsce. Byłaby ona w takim razie wolna w tym sensie,
że uwolniona od dominacji Moskwy. Wszak nie Watykanu.

Tak czy inaczej o Wojtyle czy Popiełuszce wie każde dziecko.
Za to prawdziwych bohaterów polskiej wolności – z wyjątkiem Wałęsy,
Kuronia i Michnika – zna tylko garstka inteligentów. Mirosław Chojecki –
współtwórca KOR i szef najważniejszego wydawnictwa podziemnego
NOWA – choć jest legendą opozycji i osobą zasłużoną dla kraju w takim
samym stopniu jak wspomnianych trzech liderów, znany jest tylko
nielicznym. Tak nielicznym jak nieliczni byli ci, którzy po wypadkach
radomskich czerwca 1976, gdy Chojecki i kilkudziesięciu innych
założyli Komitet Obrony Robotników, popierali opozycję.
Dobrze pamiętam – większość ludzi, zadowolonych z rządów Gierka,
a co najwyżej zaniepokojonych kartkami na cukier i „przerwami w
zaopatrzeniu w mięso”, pukała się w głowę, gdy ktoś wspominał o tych
„elementach antysocjalistycznych”. Propaganda PRL działała nie mniej
sprawnie niż propaganda PiS. A nawet sprawniej – bo PZPR i jej nieustające
dobre zmiany miały większe poparcie.

Ludzie, bez których nie byłoby Solidarności roku 1980 oraz rewolucji roku 1989, są dziś niemalże anonimowi. Przygniatająca większość spośród tych, których straszono, szantażowano, bito i wsadzano do więzień – tak jak Mirosława Chojeckiego – to ludzie całkowicie zapomniani przez Polskę. Niektórzy zaś, o ile nie znaleźli się w orbicie PiS, są w dodatku przez polskie państwo upokarzani. Tak jak upokorzony został tenże Chojecki – przez pisowski IPN oraz Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, do którego zwrócił się o przysługującą ofiarom peerelowskich represji i opozycjonistom rentę w wysokości 400 zł miesięcznie. PiS odmówił, tłumacząc to faktem podpisania przez Chojeckiego rutynowej lojalki obowiązującej wszystkich pracowników zmilitaryzowanego Instytutu Badań Jądrowych, gdzie Chojecki pracował i skąd wyrzucono go natychmiast, gdy rozpoczął działalność opozycyjną. Oto jak rewolucja zjada własne dzieci.
O podpisaniu przez siebie lojalki Chojecki informował w prasie KOR natychmiast po tym, jak sam tę prasę, wraz z kolegami, zorganizował. Czynienie komuś zarzutu z tego, że pracował w placówce naukowej i podpisał obowiązujący tam dokument, jest absurdem i świadczy o zupełnym braku rozeznania w realiach PRL. A jeśli taki podpis ma być pretekstem do infamii i upokorzenia osoby mającej bezsporne i wielkie zasługi dla kraju – to jest to więcej niż absurd, bo jednocześnie i podłość, i kompromitacja państwa.
Jak nie wstyd temu reżimowi dyskredytować autentycznych bohaterów, ludzi, którzy przez wiele lat narażali zdrowie i życie, nie mówiąc już o karierach zawodowych, by niemal samotnie, bez widoków na żadną gratyfikację i bez szerokiego poparcia społecznego pokojowo walczyć o prawdę i sprawiedliwość w autorytarnym państwie? Kimże jest szef IPN, niejaki Jarosław Szarek, aby powiedzieć wielkiemu Chojowi „spadaj”? Ano jest byłym opozycjonistą, podobnie jak Chojecki mającym prawicowe poglądy. Tylko że Chojecki nie poszedł na współpracę, a Szarek poszedł – i zaszedł tak daleko, że wspiera peerelowską kontrrewolucję PiS. Chojecki nie splamił się żadną współpracą z reżimem, ani tym starym, ani tym obecnym – Szarek plami się nią każdego dnia. Taka to na świecie jest sprawiedliwość. Zawsze tak było i będzie.

Jeśli Mirosław Chojecki zwrócił się o należną mu rentę, to pewnie dlatego, że jest w trudnej sytuacji. Uczynił to przecież dopiero teraz. To wstyd, że bohaterom walki o wolność wdzięczne społeczeństwo wypłaca 400-złotową jałmużnę. Jeszcze większy, gdy jej odmawia. Czuję się tym zażenowany, a upokorzenie Choja biorę po części na siebie, aby jemu było lżej.
Swoją drogą Chojecki popiera lustrację. Czy nadal będzie popierał jej obłędną logikę? Cała pisowska lustracja nastawiona jest na jedno – wykrywanie i piętnowanie tajnych współpracowników bezpieki. Nie pracowników, lecz właśnie współpracowników. Jakaś archaiczna pramoralność każe tym ludziom uważać, że największą zbrodnią jest współpraca z wrogiem, a więc zdrada. Tak jakby donosiciel był gorszy od tego, komu donosi. Figura wstrętnego „kapusia” mąci umysły prawicowych moralistów. A jak nie mąci, to i tak nadaje się jako narzędzie wrednej manipulacji. Za nic mają to, co wszak wiedzą doskonale: że podpisanie lojalki najczęściej było wymuszane i najczęściej nic nie znaczyło, bo nie inicjowało żadnego donoszenia; że wielu ludzi znajdowało się w położeniu, w którym odmowa podpisania była głupia i niemoralna, ściągając kłopoty także na rodzinę, a przede wszystkim: nawet jeśli ktoś popełnił błąd, coś tam podpisując, to przecież nie może to odzierać go z chwały i przekreślać jego zasług.
Czymś bezmiernie podłym jest piętnowanie ludzi za to, że coś tam pod przymusem popisali, i stawianie moralnie niżej nie tylko w stosunku do tych, którzy nie robili nic, do tych, którzy z ochotą współpracowali z reżimem, lecz i tych, którzy go bezpośrednio tworzyli – nawet niżej niż samych esbeków. Byle oportunista, byle ubek, byle aparatczyk może być dzisiaj człowiekiem honoru – za to Mirosław Chojecki jest tym, który podpisał. Jak wyjaśnił Szarek w piśmie do Chojeckiego, „stanu faktycznego IPN nie bada”.


Ze wszystkich podłości PiS ta chyba oburza mnie najbardziej – ich
zblatowanie z ewidentnymi kolaborantami i komunistycznymi karierowiczami, od których roi się w otoczeniu władzy, a jednocześnie poniewieranie każdym, kto podpisał cokolwiek, lecz ani wtedy nie poszedł na kolaborację, ani nie kolaboruje dzisiaj. Historia zatoczyła koło. Mirosław Chojecki, który jest bodajże z „prawicy lecho-kaczyńskiej”, na własnej skórze dzisiaj się o tym przekonał. A Jarosław ma swoją mściwą radość. Na zdrowie.
A oto banda opłacanych przez określone koła wrogów ojczyzny i zdrajców: Roszak, Pałka, Chojecki, Onyszkiewicz i Bieliński. Na swoich przemyconych w amerykańskiej poczcie dyplomatycznej powielaczach drukują wraże, szkalujące Polskę treści. I mamy im jeszcze za to płacić?

---


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SZACHY Strona Główna -> O Szachach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 25, 26, 27 ... 30, 31, 32  Następny
Strona 26 z 32

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin